FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum STREFA NARUTO Strona Główna
->
Nasza twórczość.
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
NIE
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Forum
----------------
Zasady.
Pytania.
Pomysły.
Użytkownicy.
Nasza manga.
Zjazdy Amazonek.
Manga & Anime Naruto.
----------------
Anime Naruto.
Manga Naruto.
Postaci.
Galeria.
Naruto na luzie.
Na podstawie Naruto.
----------------
Fan Fiction.
Blogi, strony.
Erotyki.
Pojedynki.
----------------
Pole krwi.
Pole walki.
Z Azji.
----------------
Inne m&a.
Fan Fiction.
Death Note.
Paradise Kiss.
Zero no Tsukaima.
Vampire Knight.
Saiunkoku Monogatari.
Po azjatycku.
Rozmowy niekontrolowane.
----------------
Nasza twórczość.
Okazyjne.
Muzyka.
Telewizja, kino.
Literatura.
Hyde Park.
Gry słowne.
Archiwum.
Shoutbox
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Yennefer
Wysłany: Nie 14:04, 31 Maj 2009
Temat postu:
taaaa....wiedziałam że to ociekające w zaimki zdanie spodoba ci sie najbardziej ;]
To z tym stylem...wiesz sama nie wiedziałam jak mam to robić bo z jednej strony to wspomnienie - jeśli wspomnienie to osoby, która jest w momencie wspominania (buahahaha xD) starsza niż w momencie akcji właściwej, z drugiej strony we wspomnieniu (i wiem, już mnie zabiłaś...) jest małą dziewczynką o__O
Irate
Wysłany: Nie 13:47, 31 Maj 2009
Temat postu:
Ach!
To "Już nigdy" mogłaś dać w oddzielnej linijce, w odstępie. Byłoby świetniej, a tak to jest tylko świetnie.
"mogłam wpleść swoje małe dłonie w jego czarne jak heban włosy i spojrzeć swoimi ciemnymi oczami w jego psotne ciemne oczy i czuć jego zapach tuż obok"
Swoje, jego, swoimi, jego, jego. No pięęękne zdanie.
Błędy interpunkcyjne były, niektóre raczej dość rażące... Ale ujął mnie ten moment, w którym Sebastian "odchodził, by złamać daną obietnicę". Naprawdę ładny.
W niektórych miejscach styl bardzo dojrzały, w niektórych dobrze dopasowany do małej dziewczynki. Trochę się kłóci. ;D
No, na tyle.
Yennefer
Wysłany: Nie 13:32, 31 Maj 2009
Temat postu: [Z]"Ci bandyci stawiali zbrojny opór"*
Stwierdziłam, że robiąc big come back tak na dobry początek jebne coś swojego. A że praca, którą napisałam na konkurs z historii była jedyną zakończoną wypociną...^^ Ja uważam, że jest słabe. Ale odczuwam potrzebę podzielenia się z wami xD
"Powstanie w getcie warszawskim – zbrojne wystąpienie żydowskich podziemnych formacji zbrojnych, które miało miejsce na terenie warszawskiego getta pod koniec jego likwidacji przez Niemców w trakcie Operacji Reinhard (akcja zagłady Żydów polskich w ramach "ostatecznego rozwiązania"). Wybuchło w wigilię żydowskiego święta Paschy, 19 kwietnia, 1943. Powstanie nie miało celów militarnych: biorąc pod uwagę brak jakichkolwiek szans na powodzenie, było desperackim aktem wyboru godnej śmierci z bronią w ręku, jak i odwetu na prześladowcach przez garstkę kilkuset bojowników."
Zimno. W getcie zawsze było zimno. W getcie nigdy nie świeciło słońce. Tylko czasami padał deszcz. Najczęściej jednak było szaro. Szaro i zimno. Szarość jest lepka, oślizgła i nieprzyjemna, zimno kłuje, a nozdrza ciągle wypełnione są odorem fekaliów z nie opróżnianej od dawien dawna toalety. 19 kwietnia 1943r. był jednak dniem, w którym coś się zmieniło. Szarość pokryła się czerwienią. Smród fekaliów i rozkładu zapachem świeżej krwi.
Miałam osiem lat. Nie mogłam wiedzieć co znaczy słowo ‘powstanie’. Nie miałam pojęcia co kryje się pod zwrotem ‘ostateczne rozwiązanie’, nie rozumiałam dlaczego Sebastian pluł po wyrzuceniu z siebie czterech słów w języku, którego tak bardzo nienawidziłam – ‘die Endlösung der Judenfrage!’. Ale za każdym razem, kiedy tuliłam głowę do jego piersi udając, że śpię i słysząc wokół siebie szepty wypowiadające te niezrozumiałe słowa, zaciskałam mocno powieki nie chcąc słyszeć, czuć i widzieć bo sprawiały, że mój niepokój urastał do rozmiarów góry lodowej. A niepokój nie opuszczał mnie nigdy. Czasami słabł, kiedy Sebastian trzymał mnie w ramionach, kiedy mogłam wpleść swoje małe dłonie w jego czarne jak heban włosy i spojrzeć swoimi ciemnymi oczami w jego psotne ciemne oczy i czuć jego zapach tuż obok. Czasami nabierał na sile kiedy Sebastian znikał. A znikał często. Wtedy zostawałam pod opieką pani Róży. Pani Róża miała siwe włosy, wielki nos i pomarszczone dłonie. Pani Róża pachniała czymś dziwnym, ostrym. Zapytałam kiedyś co to. Odparła, że to środek odkażający. Pani Róża była tylko jedną z wielu osób przebywających w przydzielonym nam mieszkaniu. Roiło się tu od obcych. I każdej nocy przybywali nowi, coraz więcej. Rozpychali się, cisnęli, dotykali mnie, krzyczeli, brudzili, robili pod siebie, kłócili się o miejsce przy piecu a na moim łóżku spały obce, chude dzieci. Sebastian zabraniał mi spać obok nich. Mówił, że te dzieci mają we włosach robaczki. Jeśli robaczki wskoczą na mnie, będę musiała być łysa. Nie chciałam być łysa. Lubiłam swoje włosy. Lubiłam w sobie wszystko co było podobne do Sebastiana. A moje włosy były równie czarne jak jego.
Czasami jednak niepokój zamieniał się w paraliżujący, chwytający wnętrzności w żelazną obręcz, zabierający oddech strach. Kiedy we wszystkie otaczające dźwięki wdzierało się nagle ochrypłe szczekanie psów. Kiedy słychać było stukające o bruk oficerki. Kiedy uszy wypełniały przerażające wyrazy:
HALT! LOS! SCHNELL! KOMM MAL HER! AUFMACHEN!
Albo kiedy znienacka wyrywają cię z rąk mamusi, rzucają na ziemie i słyszysz jak pęka ci kość przedramienia. I kiedy słyszysz krzyk. Rozdzierający, przewiercający na wylot mózg krzyk. A potem orientujesz się że to twój własny krzyk. Bo twarz mamusi jest teraz tuż przy twojej twarzy. Oczy mamusi są otwarte a spomiędzy nich wypływa wartki strumyczek krwi. Spływa po nosie, zakręca, ścieka po policzku…kap, kap, kap…czerwona kałuża tworzy się na brudnej ziemi. A ty ciągle krzyczysz. Aż nadchodzi pan w oficerkach i dostajesz karabinem w głowę.
Pamiętam, że wtedy pierwszy raz widziałam łzy Sebastiana. Zaraz kiedy się obudziłam. Wył jak skopany pies i ja też zaczęłam wyć ześlizgując się ze swojego łóżka, na którym nie spały jeszcze wtedy obce, chude dzieci. Podpełzłam do niego, a on przycisnął mnie do siebie, wtulał twarz w moje włosy i kiwał się wprzód i w tył cały czas wyjąc.
- Mamusiu…co oni ci zrobili…mamusiu...- charczałam wbijając mu paznokcie w pierś.
A mój ośmioletni umysł zarejestrował bardzo ważny fakt – od teraz miałam już tylko starszego brata.
Jak już mówiłam, Sebastian znikał często. Czasami twierdził, że idzie do pracy, czasami nie mówił nic. Tamtego dnia wszyscy – my i ci obcy, którzy mieszkali z nami wynieśliśmy się do piwnicy innego domu, gdzieś w głębi getta. Po drodze, przechodząc przez Plac Muranowski, zobaczyłam flagi. Jedna była żydowska, druga biało-czerwona. Kobiety idące obok mnie odwracały od nich wzrok. Na twarzach miały wypisany bezradny smutek. Nie wiedziałam co to wszystko oznacza, nie wiedziałam co się dzieje i strasznie denerwowało mnie, że wiedzą wszyscy oprócz mnie. Czułam napięcie, niepokój i strach emanujące od wszystkich wokół. Było wilgotno, zimno, ciasno i ciemno. I wszyscy musieli być cicho. Dla mnie to nie był problem. Praktycznie zawsze milczałam. Jedyne co mi się tam podobało, to stara, rzeźbiona szafa stojąca w rogu piwnicy.
Tymczasem Sebastian znowu chciał zniknąć. Jednak zanim wyszedł wziął mnie na kolana i wcisnął mi do ręki coś ciepłego i lepkiego. Spojrzałam na to niepewnie.
- To czekolada. – wyjaśnił uśmiechając się. Uśmiechał się bardzo specyficznie. Tylko jednym kącikiem ust. Ja uśmiechałam się tak samo. Tyle, że wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam.
- Czekolada? – powtórzyłam wąchając podejrzany podarunek. Pachniało…słodko.
- To się je głuptasie. – roześmiał się chłopak i wepchnął mi brązową maź do buzi. Pisnęłam, ale po chwili całkowicie zamilkłam. Czekolada była najwspanialszą rzeczą jaką kiedykolwiek miałam w ustach.
- Skąd to masz? – wybełkotałam.
- Od Idy.
Czekałam cierpliwie aż wyjaśni mi kim jest Ida.
- Laleczko…zauważyłaś, że od pewnego czasu przychodzą częściej i zabierają dużo ludzi?
Pokiwałam w milczeniu głową przypominając sobie każdą chwilę kiedy wszyscy wstrzymywali oddech słysząc zbliżające się SS. Pamiętałam każdy krzyk, kobiety wywlekane za włosy, kopanych mężczyzn, płacz dzieci. Świadomość, że tym razem to mogę być ja. Miałam jednak szczęście. Jak na razie.
- Widzisz….niedługo będą chcieli nam zrobić coś bardzo, bardzo złego.
Nie wyobrażałam sobie jak można zrobić coś jeszcze gorszego, ale milczałam dalej.
- Ty nie pamiętasz taty, ale ja tak. I tata poprosił mnie kiedyś…żebym nigdy nie stracił godności. Kiedy będziesz starsza…zrozumiesz. Mam nadzieję. Możliwe, że…że broniąc godności…będę musiał cię zostawić.
Na moment przestałam oddychać. Sebastian chyba zobaczył moje rozszerzające się oczy, zupełnie jakbym za chwile miała się udusić.
- Spokojnie! Sara spokojnie. Nie powiedziałem, że tak się stanie. Ale w razie czego…musisz koniecznie się stąd wydostać. A wtedy zajmie się tobą Ida.
- Z getta nie da się wydostać. – odparłam głucho i przełknęłam ostatni kęs czekolady.
Szafa wydawała się beznadziejną kryjówką. Jeśli cię szukają, na samym początku zaglądają właśnie do szafy. Ale kiedy wszyscy ludzie wokół krzyczą, kiedy stukot kroków kilkudziesięciu par oficerek niesie się echem po ulicy, słychać wściekłe ujadanie i wykrzykiwane po niemiecku przekleństwa, panika sprawia, że mózg przestaje poprawnie funkcjonować. Właśnie wtedy wsadzasz chłopcu, który wcześniej spał na twoim łóżku palce do oczu, żeby go z tejże szafy wyrzucić a potem kulisz się w niej, zatykając sobie uszy palcami i robiąc wszystko żeby tylko zniknąć, przestać istnieć. Ale i tak słyszałam. Wycie, szczekanie, wrzask, strzały, łomot upadających na podłogę ciał. Jedna dziewczyna krzyczała bardzo długo. I inaczej niż ci, których mordowali od razu. A z jej krzykiem przeplatał się inny dźwięk. Sapanie. Zupełnie jak gestapowskie psy. Ale to nie był pies.
- Żydowska suka…no dalej, dalej! Nie możesz już?! Ja ci pokażę! Pokażę aryjskiego mężczyznę…
- Hans ona nie żyje.
- Pokażę ci jak się ujeżdża takie dziwki…
- Ona już nie żyje.
- Zobaczysz…
- HANS DO CHOLERY ONA NIE ŻYJE! Zdechła! Złaź z tego ścierwa!
Wyszli. Nie zajrzeli do szafy. Kretyni nie zajrzeli do szafy…
Wypełzłam ze swojej kryjówki i zwymiotowałam. Nie mogłam tam zostać. Nie mogłam patrzeć na rozkraczoną dziewczynę i krew ciągnącą się za nią długim ogonem po szerokości całej piwnicy zupełnie jakby ktoś wlókł ją po ziemi. Nie mogłam patrzeć na chłopca, któremu wcześniej zabrałam moją szafę, a który miał roztrzaskaną czaszkę. Gdybym mu jej nie zabrała, to on teraz rozmazywałby po podłodze krew, próbując wydostać się z tego pomieszczenia. A ja leżałabym na jego miejscu. Nie mogłam patrzeć na podziurawioną jak sitko panią Różę. Pełzłam więc dalej.
Pierwsze strzały padły kiedy byłam już na zewnątrz. Towarzyszyły im okrzyki. Nie te pełne rozpaczy wrzaski mordowanych ludzi. Myślę, że to były okrzyki bojowe. Wciąż na klęczkach podniosłam oczy i zobaczyłam walkę. Tak to sobie wtedy nazwałam. Teraz wiem, że nie można nazwać walką samobójczego ataku na niemiecki czołg mając w ręku tylko pistolet.
Ale walczyli. Żydzi walczyli. A ja patrzyłam oniemiała, bo nic podobnego nie przyszło mi nigdy do głowy. Jak można walczyć z potworami? Rozszarpią ich. Rozszarpią na strzępy. Wszelki opór jest bezcelowy. I nagle mnie olśniło. Sebastian…
Wszędzie wkoło waliły się budynki, wszyscy biegali, darli się i strzelali. A ja zamiast uciekać, skryć się gdzieś, skulić i zniknąć klęczałam w samym środku tego wszystkiego, zupełnie bez ruchu nie mogąc poruszyć nawet palcem. Czołg jechał prosto na mnie. Słyszałam za sobą coraz wyraźniejszy warkot i ciężki łomot sunących po bruku gąsienic. Chyba się posikałam. Wtedy właśnie usłyszałam, że ktoś krzyczy moje imię. Sekundę później silne ramiona zepchnęły mnie w bok, pojechałam po ziemi zdzierając sobie prawą stronę twarzy, ból przywrócił mnie do życia. Zaczęłam krzyczeć.
- Sara! Sara to ja! Spokojnie skarbie już dobrze…- ktoś przyciskał mnie do siebie, próbując przekrzyczeć huk wystrzałów. Znałam ten zapach. Zaczęłam krzyczeć jeszcze głośniej, prawie zdzierając sobie gardło, wbijając paznokcie w kark swojego brata. Krzyk przeszedł w suchy szloch. Minęła chwila zanim zorientowałam się, że biegniemy. I że to co uwiera mnie w ramię to karabin w dłoniach Sebastiana.
- Tutaj!!!
Zza rogu wyskoczyła smukła, jasnowłosa postać. Też miała karabin. I z całą pewnością nie była żydówką.
- NIEMKA! – ryknęłam kopiąc Sebastiana w żebro i nie rozumiejąc dlaczego nie strzela, tylko biegnie prosto na nią.
- Nie jestem Niemką. – wydyszała dziewczyna podbiegając do nas i wręcz wyrywając mnie z ramion brata. Kopałam i gryzłam trzymając się kurczowo jego koszuli.
- Sara! To Ida! Ida! Polka! Zabierze cię w bezpieczne miejsce rozumiesz?
Przestałam się wyrywać. Oklapłam zupełnie poddając się nieznajomej i chlipiąc cichutko.
- Nie, nie, nie…- jęczałam wbijając w Sebastiana błagalne spojrzenie. – Nie, ty znowu mnie zostawisz…
- Przyjdę do was. Obiecuję. – pocałował mnie w czoło. – Kocham cię siostrzyczko.
A potem pocałował też Idę. Tylko inaczej. W usta. Zauważyłam, że ona też płacze.
A mój brat pierwszy i ostatni raz miał złamać daną obietnicę.
Mieszkała na Pawiej. Miała wielkie, zielone oczy i długi warkocz, tak jasny, że w słońcu wyglądała zupełnie jak anioł. Ale z pewnością nie była aniołem. Pod łóżkiem leżały trzy pary karabinów i cały zapas granatów. Kazała mi przefarbować włosy. Byłam tak otępiała, że płakać zaczęłam dopiero wieczorem. Po kruczej czerni nie zostało śladu. Byłam blondynką. Tak jak Ida. Całymi dniami siedziałam w domu, nie wolno mi było nigdzie wychodzić, nikomu się pokazywać. Sąsiedzi wiedzieli tylko, że panna Zakulska zajmuje się teraz małą, osieroconą kuzynką. Osieroconą – tak jak ona sama. Nie byłam Sarą Gieyler. Teraz nazywałam się Zofia Szepler. Żyłam jak automat a jedym co robiłam całymi dniami było oczekiwanie. Nie na Idę, która wychodziła i wracała tuż przed godziną policyjną, sprowadzając do domu tłumy młodych chłopaków, którzy dyskutowali żywo o czymś, czego nie rozumiałam, wyłapywałam tylko znajome słowa – ‘powstanie’, ‘broń’. Czasami głaskali mnie po głowie i nazywali Malinką. Ja czekałam na kogoś, kto kiedyś, dawno temu mówił do mnie ‘laleczko’. Czekałam na jego figlarny uśmiech, ze wszystkich sił chciałam znowu poczuć znajomy zapach. Ale nie poczułam. Już nigdy.
*oryginalny podpis z niemieckiej fotografii przedstawiającej pojmanych żydów.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Soft
.
Regulamin