Forum STREFA NARUTO Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

[2][K][R] W rytm bulgotu i wrzenia.
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum STREFA NARUTO Strona Główna -> Nasza twórczość.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
GaGa
Legendarny Sannin


Dołączył: 28 Gru 2007
Posty: 2929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Krk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 2:11, 13 Sty 2010    Temat postu: [2][K][R] W rytm bulgotu i wrzenia.

Czyli GaGatkowa twórczość całkiem radosna.
Kolejne wesele, tym razem nie hipotetyczne (jak wiadome), ale to prawdziwe.
Z nadopiekuńczymi rodzicami, wieczorami panieńskim i kawalerskim, ślubem, weselem, Albusem i jego dropsami oraz z całą resztą.
Mam nadzieję, że zaaprobujecie to opowiadanie z całym dobrodziejstwem inwentarza. Zostanie wklejone w całości do początku przyszłego tygodnia.

Z dedykacją dla Fusi (Anne), Gum (Mag), Nam (Jane) oraz Hibs (Agnes). Bo was kocham i nie mogłabym wymarzyć sobie lepszych hipotetycznych sióstr. <3
Reszta niech nie czuje się urażona, też je strasznie kocham, ale ten utwór jest specjalnie dla tych czterech.

***

Tegoroczny lipiec był wyjątkowo gorący. Temperatura nie spadała poniżej dwudziestu pięciu stopni, słońce przygrzewało niemiłosiernie, a w Szpitalu Świętego Mungo panował taki ścisk, że przejście z jednego końca korytarza na drugi było nie lada wyczynem.
Szczupła szatynka w białym fartuchu i ze stertą teczek lewitowaną ponad głowami pacjentów właśnie usiłowała tego dokonać. Nie szło jej to jednak zbyt dobrze. Raz po raz natrafiała na przeszkodę w postaci wyjątkowo głośno lamentującej matki, której dziecko najadło się magicznego piasku i kiwało się na boki jak w transie lub ospałego, tłustego faceta, któremu zapewne upał niezbyt dobrze robił na nadciśnienie. Ogółem - tragedia.
Jednak Anne, nauczona kilkuletnim doświadczeniem, spoglądała na tę scenerię jak z horroru z politowaniem i lekkim uśmiechem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, ile zachodu z tymi "przypadkami" będą mieli stażyści. Ona sama była wyspecjalizowanym magomedykiem i nie miała najmniejszego zamiaru aplikować dzisiaj komukolwiek Eliksiru Uspokajającego. Wychodziła zresztą ze słusznego założenia, że niektóre problemy - zwłaszcza te na szpitalną skalę - można łatwo zrzucić na innych.
- Pani Lupin! - odwróciła się na pięcie i uśmiechnęła wesoło do jednej ze swoich podopiecznych. Cameron, bo tak dziewczę miało na imię, podbiegła do niej w podskokach dokładnie w momencie, gdy Anne otwierała drzwi do swojego gabinetu.
- Słucham.
- Pan Lupin fiukał przed chwilą do dyżurki! - wyrzuciła z siebie dziewczyna, odgarniając z twarzy pasma krótkich, mocno poskręcanych włosów.
- Szlag - mruknęła pod nosem, machnięciem różdżki odsyłając teczki na biurko - Mówił coś?
- Powiedział, że zaraz... O, dzień dobry panu! - właśnie w tym momencie ogień w jej prywatnym kominku zrobił się zielony, zawirował i po chwili wynurzył się z niego jej małżonek, z nosem umorusanym sadzą.
- Witam - uśmiechnął się niewyraźnie.
- Cam, weź proszę Daniela i Biankę, i zajmijcie się tym tłumem z korytarza, dobrze? - jej głos rzadko przybierał tak mocne, wręcz stalowe nuty, co wywołało natychmiastową reakcję. Cameron skłoniła się niemal do ziemi i sprężystym krokiem opuściła gabinet, głośno trzaskając drzwiami.
- Mówię ci, Remmy, urwanie głowy! - parsknęła, cmokając męża w policzek i wskazując mu krzesło naprzeciw biurka. Sama rozsiadła się w skórzanym fotelu - Drzwiami i oknami się pchają. Od tygodnia to samo.
- Ale od jutra masz urlop - zauważył Remus z właściwym sobie spokojem - I żadni namolni pacjenci nie będą ci go zakłócać.
- Taką mam nadzieję - mruknęła, zaczynając segregować dokumenty i zerkając na milczącego mężczyznę - Coś się stało?
- Czy musi się coś stać, żeby do ciebie wpadał? - zapytał, udając oburzenie. Bursztynowe oczy błysnęły wesoło w promieniach słońca wpadających przez duże okno na prawo od biurka.
- Nic się nie musi dziać, ale zawsze coś się dzieje - skwitowała, przesyłając mu całusa - Co się stało?
- Urodziny Harry'ego. Dzisiaj. Nora. Nie pamiętasz?
- Nie - stwierdziła, sięgając ręką do szuflady i wyciągając z niej opasły kalendarz. Otworzyła, przewertowała kilka zapisanych drobno kartek, wreszcie znajdując trzydziesty pierwszy lipiec - Och. Nawet pod kreślone.
- Cóż... - Remus wstał i poprawił błękitną, aurorską pelerynę - To teraz już pamiętasz - podszedł do swojej małżonki i pocałował ją lekko w usta - Przyjdę po ciebie o siedemnastej. Będziesz już wolna?
- Będę - kobieta zamilkła na chwilę - Ktoś powinien iść po Gaby.
- Wysłać po nią Jane?
- Jakbyś mógł... - wskazała ze zrezygnowaniem na blat, który powoli ginął pod natłokiem papierów - Zrobiłabym to sama, ale raczej nie zdążę.
- Oczywiście, to żaden problem - mężczyzna wziął z gzymsu miseczkę z proszkiem Fiuu, sypnął garść w dogasające płomienie - Ministerstwo Magii!
- Niech Jane, pamięta, żeby... - krzyknęła za nim, lecz w tym momencie rozległo się donośne "puf!" i Lupina już nie było - Zapukać.
Wzruszyła ramionami, wracając do przerwanej pracy. Miała szczerą nadzieję, że Remus usłyszał, co mówiła. Inaczej pewna aurorka może władować się w niezłe tarapaty.

Wydział Patentów w Ministerstwie Magii rozmieszczony był w kilku miejscach budynku. Oddział Zaklęć na pierwszym piętrze, Transmutacji na trzecim, Zielarstwo w szklarniach na samej górze, a Wywary Magiczne (z bliżej nieznanych powodów nie nazwane Eliksirami) - tradycyjnie - w lochach.
Podziemia były miejscem wyjątkowo ciemnym, zimnym i wilgotnym, a przez to potwornie zatęchłym i nieprzyjemnym. Większość pracowników nie postawiła tu nigdy stopy, a nieliczni, którzy się odważyli, zazwyczaj lądowali w Mungo z niebywałą ilością uszkodzeń, nie tylko fizycznych. Jak bowiem powszechnie wiadomo, Mistrzowie Eliksirów nie grzeszą poczuciem humoru, ich cynizm przeszedł do legendy, a spokój pracy jest dla nich najważniejszy. Wchodzenie do pracowni bez pukania było surowo zabronione, a to, że zdecydowana większość uznawała zakazy za stworzone do łamania, to już ich problem. Nikomu jakoś nie przyszło do głowy, że refleks jest jedną z wrodzonych umiejętności, a tymi warzyciele mogli się pochwalić i prezentować w wachlarzach.
Jane z duszą i lekką peleryną na ramionach, władowała się do windy punktualnie o szesnastej trzydzieści, by zgarnąć swoją trzecią siostrę. Nie lubiła tego miejsca, jako, że w ciągu dwóch lat swojego aurorskiego stażu zdążyła przywyknąć do pracy na świeżym powietrzu. Teraz jednak, mając na uwadze rychłe spotkanie z mężem, którego nie wdziała od przeszło trzech dni oraz pyszną kolację przyszykowaną przez Molly, postanowiła się przemóc. Nie miała zresztą większego wyboru. Agnes miała się pojawić dopiero o osiemnastej, Anne nadal siedziała w szpitalu i przebierała w papierkach, a Mag była na popołudniowej zmianie i nie mogła się wyrwać. Za to ona - Jane Black - właśnie skończyła pracę i miała dużo wolnego czasu, co oznaczało, że ktoś koniecznie musiał jej go zająć. Wycieczki do lochów kojarzyły jej się jedynie z Hogwartem, a to z kolei z pewnym bardzo nieprzyjemnym nauczycielem u którego ledwo zaliczała egzaminy semestralne. To, że udało jej się zdobyć "W" na SUM'ach i OWTM'ach traktowała dalej jako dar od Merlina.
Zatrzymała się przed jednymi z drzwi, na których wisiała tabliczka:

Gabrielle Sandys,
Mistrz Eliksirów Stopnia I.
Nieupoważnionym (czyli wszystkim!) wstęp wzbroniony.
Wchodzisz na własną odpowiedzialność i ryzyko.
Pukać głośno, bo bulgot zagłusza uderzenia.


Zapukała. Głośno, mocno i wyraźnie. I doczekała się pożądanej reakcji, czyli bynajmniej nie Avady.
- Czego znowu? - dało się słyszeć zirytowane warknięcie zza drzwi, stanowczo nie należące do jej siostry.
- Pozwolisz, że otworzę? - tym razem to na pewno była Gaby. Po chwili Jane stanęła z nią twarzą w twarz - Coś się stało?
- Kolacja u Weasleyów się stała - uśmiechnęła się lekko. Ostatnia panna Sandys miała twarz szarą od sadzy, we włosach widać było jakieś dziwne, tęczowe refleksy, a ciemne cienie pod oczami ewidentnie świadczyły o zmęczeniu.
- Cholera. Na śmierć zapomniałam... - mruknęła do siebie, zerkając to na drzwi, to na panią Black - Nie mogę teraz wyjść... Szlag by to... Zaczekaj chwilkę!
Weszła z powrotem do pomieszczenia. Do uszu zdezorientowanej kobiety docierały strzępy dyskusji, po czym Gabrielle wyszła na korytarz z chochlą w jednej ręce i różdżką w drugiej.
- Powiedz Molly, że będę za godzinę - westchnęła ciężko - Albus mnie o coś poprosił i... No, sama rozumiesz.
- Rozumiem - chciała ją przytulić, ale na szczęście w porę uświadomiła sobie, że jej siostra wygląda, jakby ktoś wyczyścił nią kominki w całym Ministerstwie.
- Idź, idź - pogoniła ją, lekko szturchając w ramię - Tym razem będę, słowo harcerza!
- Przecież ty nigdy nie byłaś harcerzem.
- Czepiasz się, Jane.
- Stwierdzam fakt.
- Krukoni i ich przekonanie o własnej nieomylności... - westchnęła cierpiętniczo na odchodne.
- Ślizgoni i ich ośli upór - zironizowała, parskając śmiechem - Pozdrów ode mnie swojego towarzysza.
Co było wyjątkowo dziwne, Gaby momentalnie się zarumieniła i spuściła wzrok.
- Coś kombinujesz...
- Jane, daj se siana i zmykaj do Syriusza, co? - zakłopotanie Ślizgonki szybko przerodziło się w irytację - I nie, nie powiem ci niczego. Poszał won!
Po czym trzasnęła drzwiami i tyle jej było.

- Mówiła, że za godzinę będzie.
- Jane, twoja wiara w jej słowa jest doprawdy wzruszająca.
- Syriuszu, daruj sobie.
- Teraz to "Syriuszu"... Lunatyku, co się podziało z tymi kobietami? - ciemnowłosy mężczyzna w eleganckiej szacie puścił przyjacielowi oczko - Zupełnie przestałem je rozumieć.
- Kłamczuch z ciebie - zaoponowała pani Lupin, spokojnie sącząc herbatę - Jeżeli twierdzisz, że kiedykolwiek rozumiałeś kobiety.
- Ale żebyś wiedziała! - obruszył się Łapa.
- Ta, chyba tylko z urojenia.
- Moja droga, może ci przypomnę, że... - zaczął z wyjatkowo szelmowskim uśmieszkiem.
- Syriusz! - pani Black zrobiła się czerwieńsza od swojej garsonki w kolorze kwiatów maku.
- Przecież sama zaczęłaś.
- Co nie oznacza, że musisz kończyć! - jęknęła kobieta, usiłując schować rumianą twarz za zasłoną włosów - Jesteś niereformowalny!
- Wiem.
- Nie ma się z czego cieszyć... - burknęła.
- Siri, nie znęcaj się tak nad nią - do salonu w domu państwa Weasley weszła Agnes, żona Charlie'go, lewitując przed sobą półmiski z jedzeniem - Zaraz przyjdzie jubilat. Mieliście się schować.
- Wiemy - odpowiedzieli państwo Black i Lupin unisono.
- Tyle, że brakuje nam jednej - Mag wyłoniła się zza fotela, gdzie pomagała swojemu teściowi z zamontowaniem mugolskiego odtwarzacza płyt CD - Nawiasem mówiąc, co ona tyle czasu robi nad tym kociołkiem?
- Pracuje? - podsunęła Agnes, siadając naprzeciw Blacka na magicznie poszerzonej kanapie.
- Inhaluje się? - Siri uśmiechnął się szeroko.
- Nie, mówiła, że Dumbledore coś jej zlecił - wtrąciła Jane - I siedziała w pracowni z jakimś gburem.
- Z profesorem Snape'm - tym razem do pomieszczenia wleciały kieliszki oraz sześć butelek skrzaciego wina, a za nimi wkroczyły Hermiona i Ginny.
- Ze Smarkiem? - Syriusz skrzywił się mimowolnie, za co Jane wymierzyła mu wyjątkowo mocną sójkę.
- Toż mówiłam, że z gburem.
- I co oni tam robią?
- Syriuszu, ile razy mam powtarzać, że pracują? - sarknęła Agnes, przesuwając przy pomocy zaklęć miski, półmiski, talerzyki, szklanki, butelki i kieliszki.
- I nie szczerz się tak. Wyglądasz jak kretyn - parsknęła Mag, rzucając się na kanapę obok Freda, który wertował "Quidditch'a" - Ile oni tam siedzą, Miona?
- Od dwóch dni non stop, wcześniej... Po jakieś sześć godzin?
- I ona jeszcze z nim nie zwariowała? - jęknęła Anne, doskonale pamiętając jak wielką "sympatią" darzyła nauczyciel eliksirów - To je zaszkodzi, mówię wam.
- Jeżeli już nie zaszkodziło - stwierdził Black, bawiąc sie kieliszkiem - Zresztą, czy ona może być jeszcze gorsza?
- Może - Lupin uśmiechnął się lekko.
- Wyobrażacie sobie mieć Snape'a w wersji żeńskiej w rodzinie?
- Khe! - Anne zakrztusiła się pitą właśnie herbatą - Mag, chcesz mnie zabić?!
- Nic z tych rzeczy - kobieta wzruszyła ramionami - Stwierdzam fakt.
- Przebywanie w towarzystwie tego wariata zupełnie wypaczyło ci rozsądek - mruknęła kwaśno, wskazując jednego z bliźniaków i ścierając z siebie napój.
- Jeżeli ona w ogóle coś takiego posia...
- Idzie Harry! - do pomieszczenia wpadła jak burza pani Weasley.
Towarzystwo zawiesiło na chwilę topór wojenny, na rzecz rzucania się szczupakiem za meble i pod nogi sobie nawzajem. W związku z czym: Syriusz miał pod nosem Remusową stopę; Agnes leżała w połowie pod kanapą, a całą jej resztę przykrywał Charile; Mag wylądowała plackiem na podłodze, głową uderzając w stojak na parasole; państwo Weasley stali w miejscu do momentu, w którym nie staranował ich nurkujący pod stół George; Anne i Jane schowały się jak należy, czyli za fotelami, a Hermiona, zgarniając Rona za sofę, zdążyła jeszcze zgasić światło.
- Halo? - skrzypnęły drzwi wejściowe. Ktoś postawił kilka niezdarnych kroków w przedpokoju, najwyraźniej zapominając o istnieniu takiego zaklęcia, jak "Lumos", po czym usłyszeli głośny brzdęk i stłumione przekleństwo - Cholera... Przepraszam!
- Lumos! - wrzasnęła Mag, a równo z nią cała reszta dodała: - Niespodzianka, Harry!
Harry Potter w swoim długim, dwudziestoletnim życiu widział już chyba wszystko, ale mozaika z ciał, która ukazała się jego oczom na chwilę odebrała mu zdolność konstruktywnego czy jakiegokolwiek wysławiania się, by w następnej móc zaowocować wyjątkowo głośnym wybuchem śmiechu.
Gdy zebrani zdołali się wygramolić z różnych dziwnych miejsc, siebie nawzajem i swoich kończyn, a jubilat został usadzony na największym z foteli u szczytu stołu, George do spółki z Fredem wnieśli tort w kształcie boiska do quidditch'a, gdzie pętle i trybuny robiły za świeczki.
- Pomyśl życzenie! - Jane ze swoim nieodłącznym aparatem pomachała do Harry'ego, który uśmiechnął się wesoło i zdmuchnął wszystkie świeczki, lekko się przy tym rumieniąc - A teraz pokrój...
- Kochanie, niech mój chrześniak zadecyduje co robić ze swoim tortem - Syriusz objął ją jedną ręką w pasie, drugą zabierając jej ukochane ustrojstwo - On kończy lat dwadzieścia, a nie dwa.
- Siadajcie - pani Weasley przejęła stery - Arturze, nalej wina.
W tym momencie do pokoju wpadła Gaby.
Z rozwianymi włosami, oczami pełnymi ekscytacji, rumianymi policzkami i rozmarzonym uśmiechem, co dawało dość komiczny efekt w połączeniu z poważną garsonką w lazurowym kolorze i czarną peleryną do ziemi.
- Gaby, dobrze się czujesz? - Agnes, siedząca najbliżej drzwi, rzuciła się w kierunku przyjaciółki.
- Wspaniale!
- Czy coś się stało? - uśmiech na twarzy kobiety jeszcze się poszerzył, natomiast jej siostry wyraźnie zbladły. Uśmiechająca się i radosna Gabrielle była doprawdy rzadkim zjawiskiem z reguły nie wróżącym dobrych wieści.
- Taaak...
- Ona chyba zaraz...
- ... dostanie zawału - stwierdzili bliźniacy.
- O-on to zrobił... - jęknął tym czasem obiekt zainteresowania.
- Ktoś ci coś zrobił? - teraz do akcji wkroczyła Molly - Kto? Już ja mu zaraz...! - nóż kuchenny nadal znajdował się w jej rękach i teraz przecinał powietrze z głośnym świstem.
- Severus... - padła wyjątkowo rozmarzona odpowiedź. Syriusz wytrzeszczył oczy; Lupin głośno przełknął; bliźniacy zachichotali, najwyraźniej dostrzegając w tej sytuacji coś wyjątkowo zabawnego; Artur nadal lał wino do czyjegoś kieliszka, nie zważając na to, że już dawno przesadził; Charlie zachowywał się jak ryba wyjęta z wody, a rodzeństwo "pokrzywdzonej" zbladło gwałtownie. Z wściekłości.
- Już ja mu dam! - wrzasnęły Jane, Anne i Magdelina, unisono dobywając różdżek.
- Nogi gadzinie powyrywam!
- Mag, gady nie mają nóg... - stwierdziła Jane autorytatywnie.
- Oczy wydłubię! Porąbię na kawałki, ugotuję w tym jego cholernym cynowym kociołku rozmiar dwa! Wskrzeszę i uduszę! Znów posiekam i zagotuję, i dopiero będzie miał uwarzoną chwałę, sławę i czegokolwiek jeszcze zapragnie, Gadzia Niańka jedna! - wrzasnęła Anne na jednym wydechu, groźnie wymachując swoją różdżką z rdzeniem z włosia jednorożca.
- Tą swoją różdżką to ty go możesz faktycznie podźgać, bo z klątwami będzie ciężko, słońce - zaoponowała Mag, po chwili uśmiechając się szatańsko - Dam ci swoją!
- I tak skończył ostatni Snape - zadźgany różdżką przez uzdrowicielkę...! - zakończyła Jane dramatycznym głosem.
Weasleyowie, Black, Lupin i cała reszta zerkali w tym czasie to na jedną, to na drugą z byłych panien Sandys. Przerażenie mieszało się na ich twarzach z jawnym rozbawieniem.
- Kochanie, co on ci zrobił? - dopytywała się Agnes.
- Oświadczył! Oświadczył mi się! - i w tym momencie energia uszła z niej jak powietrze z przebitego balonika, a Gaby zawisła na ramieniu Ag.
- I co? Dałaś w twarz i kazałaś się spadać?
- Nie, Siri... - szatynka usiadła na podłodze i uśmiechnęła do towarzystwa przez łzy - Ja się zgodziłam.
Syriusz Black zakrztusił się winem.


Ostatnio zmieniony przez GaGa dnia Pon 11:13, 18 Sty 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fushigi
Legendarny Sannin


Dołączył: 12 Sty 2008
Posty: 5767
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: London, I wish
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 14:57, 13 Sty 2010    Temat postu:

Oooooooooosz! <33

Ale zaskoczenie! Ale świetnie! Drugie wesele! xDDD
Matko, zachwycona jestem. Humor powala na kolana. I ja magomedyk! I Remus! Miśka umrze, jak to zobaczy... Pani Black... ;DD
Ja chcę dalej! Chcę Twojego wspaniałego ślubu. ^_________^

Ps. Gady chyba mają nogi?


Ostatnio zmieniony przez Fushigi dnia Śro 14:58, 13 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hibari
Legendarny Sannin


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 6482
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tam, gdzie nie sięga ludzkie oko.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:08, 13 Sty 2010    Temat postu:

Ja ci już moówiłam, co sądzę. xDDD Czekam teraz na ciąg dalaszy, więc piszta! *wyszczerz*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Umeka
Legendarny Sannin


Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 3809
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:18, 13 Sty 2010    Temat postu:

Gaguś napisał:
- Nogi gadzinie powyrywam!
- Mag, gady nie mają nóg... - stwierdziła Jane autorytatywnie.


*parska śmiechem*
Oplułam cały monitor, Ga to Twoja wina! <3

Kurde ja chce więcej, nie mam zamiaru czekać, no. Reakcja Syriusza na końcu mnie zabiła, ogólnie cała pierwsza część (z ilu? ^^) opowiadania mnie zabiła ze śmiechu. xD
Łoooooooooo, i jest Fredziu. <3 MÓJ Frdziu. *piszczy*
I jestem panią Weasley (już. O.O''), yaaaaaaaaaaaaaay.

Oczywiście na początku gubiłam się z imionami, może dlatego, że nie doczytałam dokładnie kto jest kto. xD

Jery, pisz dalej, pisz! <333333333333333333
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hibari
Legendarny Sannin


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 6482
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tam, gdzie nie sięga ludzkie oko.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:23, 13 Sty 2010    Temat postu:

Gumciu, ja tyż jestem panią Weasley. xDDDD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Umeka
Legendarny Sannin


Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 3809
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:28, 13 Sty 2010    Temat postu:

Że z kim? XD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hibari
Legendarny Sannin


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 6482
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tam, gdzie nie sięga ludzkie oko.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:43, 13 Sty 2010    Temat postu:

Że z Charlim! xD Ale to tylko w tym opowiadaniu. xD Narut nie był zadowolony, ale trudnoooooo! Charliiiii.... *____* Ej, Gum! Toż my są szwagierki! *wyszczerz*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Umeka
Legendarny Sannin


Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 3809
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:53, 13 Sty 2010    Temat postu:

Ano, tak! xD On jest uroczy, but... daleko mu do Freda. <3
Łaaaaaaaaaaał, ale fajnie. *zaciesza* ^^
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fushigi
Legendarny Sannin


Dołączył: 12 Sty 2008
Posty: 5767
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: London, I wish
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:53, 14 Sty 2010    Temat postu:

Więcej - jeśli dobrze zrozumiałam, to jesteście siostrami. No i ja też! xD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GaGa
Legendarny Sannin


Dołączył: 28 Gru 2007
Posty: 2929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Krk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 11:12, 18 Sty 2010    Temat postu:

Druga, wyczekiwana część!
Z dedykacją dla May, której przeznaczona jest rola Zjawiskowej. xD

***

Clarnece Sandys w zamierzchłej przeszłości był aurorem. Nie byle jakim, bo również mugolskiem, zakładając, że agenta służb specjalnych można tak nazwać. W każdym bądź razie większą część swojego życia spędził ganiając zarówno kieszonkowców, jak i byłych Śmierciożerców. Kochał swoją pracę i zawsze przekładał dobro wszystkich innych ponad swoje własne, co było niesamowite, bo przecież jednocześnie był Ślizgonem z krwi i kości. Nie, żeby to w czymkolwiek przeszkadzało. Wręcz odwrotnie - szybko rozwiązywał powierzone mu sprawy, wychodząc ze słusznego założenia, że "kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada, a niektórzy kretyni (w domyśle każdy przestępca) nawet nie wiedzą, do czego służy łopata".
Jednak było coś, co lord Sandys cenił bardziej - swoje dzieci. Miał się czym pochwalić, bo pięciu ślicznych, zdolnych córek nie posiada się "ot tak" i nie wychowuje samodzielnie przez praktycznie całe życie. Jego żona - Alba - zmarła niedługo po urodzeniu ich najmłodszej latorośli zostawiając go z nimi samego. Na początku było ciężko. Przewijanie, karmienie i opowiadanie bajek na zmianę z miotaniem Avadami nie idzie ze sobą w parze, ale w końcu doszedł do niejakiej wprawy i wtedy jego dzielne dziewczyny zaczęły podbijać Hogwart.
Najstarsza - Agnes - trafiła do Ravenclawu i od razu podbiła serce profesora Filtwicka, okazując się jedną z najbardziej utalentowanych uczennic, jakie uczyły się u niego zaklęć. Zresztą, szybko okazało się, że Ag po prostu jest geniuszem i godną miana Krukonki.
Następnie wyfrunęły bliźniaczki - Anne i Jane, które również trafiły do Krukolandu i okazały się równie uzdolnione jak siostra.
Pierwsza wyłamała się Gaby lądując w Slytherinie i wiodąc prym na lekcjach eliksirów, czym wielce radowała swojego opiekuna (który, oczywiście, nie dał po sobie niczego poznać). Z innych przedmiotów była beznadziejna, choć pojedynki na Obronie "wyzwalały w niej odpowiednie emocje" i "zmiatała przeciwników równie skutecznie co tłuczek zawodników", jak to ujął profesor Quirell.
Magdalina, najmłodsza, trafiła do Gryffindoru i rozrabiała za dwudziestu. Wszędzie było jej pełno, a profesor McGonagall załamywała nad nią ręce, zupełnie nie wiedząc jak dziewczątko spacyfikować. Najwyraźniej wychodziła z założenia, że "nie istnieją dzieci niepacyfikalne". Oczywiście, była w błędzie.
Kochał je bezwarunkowo. Nawet wtedy, gdy bawiły się w pirotechników lub urządzały w salonie pokazy ogni sztucznych. Były po prostu jego.
Gdy Agnes kończyła naukę, on przeszedł na emeryturę, osiadł w rodzinnym zamku w Szkocji i spędzał długie godziny w bibliotece, zaczytany w swoich ukochanych książkach. Dzieci bardzo szybko mu o sobie przypomniały. Zwerbowały się do Zakonu, powalczyły z Voldemortem i jego Gadzią Ekipą, oznajmiając skołowanemu ojcu - jedna po drugiej - że biorą ślub. Stan otwartej wojny nie był najlepszym czasem na huczne wesela i ceremoniał z tradycjami, więc uroczystości odbywały się na zasadach przyślą-podpisz-wyślij. Na całe szczęście, gdy już wszystko się uspokoiło, nie zmieniły zdania i zostały przy swoich kochanych.
Jedna tylko Gaby zdołała pozostać w stanie panieńskim. Clarnece przez bardzo długi czas myślał, że będzie to w jej przypadku wieczne. Kto by się chciał męczyć z kobietą, która potrafi spamiętać przepis na eliksir opiewający dziewięćdziesiąt osiem ingrediencji oraz przepis na sześć stron? Na dodatek - jak każdy warzyciel - zgryźliwą, sarkastyczną i nieprzyjemną w obyciu? Uroda ginęła pod naciskiem charakteru.
Jakież było jego zdziwienie, gdy powiadomiła go o swoich zaręczynach i wizycie "rodzinnej" w najbliższą sobotę. Obiad na jedenaście osób - raj dla skrzatów domowych, same problemy dla zmartwionego ojca. Znał niecodzienne gusta swoich córek i najzwyczajniej w świecie bał się o swoją małą Gabrielle (metr siedemdziesiąt wzrostu).
Po Agnes i smokerze, Jane i seryjnym mordercy (nie ważne, że uniewinnionym), Anne i wilkołaku oraz Mag i jej Uroczym Dowcipnisiu (poduszka-pierdziuszka na pierwszym spotkaniu była zabawna, na dwudziestu kolejnych - już mniej) stracił wiarę w cuda. Nie mówiąc o zdrowiu psychicznym jego pociech, które najwyraźniej czerpały jakąś perwersyjną przyjemność z doprowadzania go na skraj załamania nerwowego.
- Z drugiej strony, czy może być jeszcze gorzej? - westchnął staruszek, zamykając za sobą drzwi do wyszykowanej na południe jadalni.

Zaciskał ręce tak mocno, że aż zbielały mu kłykcie. Dawno nie był tak zdenerwowany, o irytacji nawet nie wspominając. Wizja spędzenia kilku godzin w jednym pomieszczeniu z byłym aurorem, którego córek wszyscy kawalerowie świata powinni unikać, nie plasowała się wysoko na liście severusowych marzeń sennych. Czy jakichkolwiek marzeń.
Tym, czego najbardziej pragnął w tej chwili to szklanka Ognistej i dobra książka z ewentualnym dodatkiem kobiecym, który mógłby mu pomasować plecy, choć zwykłe przytulenie też byłoby mile widziane.
Aktualnie jednak jego osobisty "kobiecy dodatek" poprawiał mu na ramionach pelerynę i nerwowo zagryzał wargi.
- Severusie, nie krzyw się, bo ci tak zostanie - zerknęła na niego przelotnie, mocując się z zapięciem - Doprawdy, genialni czarodzieje, a takie ustrojstwa produkują!
- Kochanie, nie krzyw się, bo ci tak zostanie - parsknął prześmiewczo, widząc jej oburzony wyraz twarzy - To "ustrojstwo" to agrafka i wynaleźli ją mugole.
- Jeszcze lepiej! - zabawne zmarszczyła nos, po chwili szeroko się uśmiechając; w dłoni dzierżyła zapięcie - Ha!
- Jestem z ciebie dumny - stwierdził ironicznie, odbierając jej przedmiot i ponownie zapinając pelerynę - Teraz lepiej? Nic się nie marszczy? Nie odstaje? Nie fruwa? Nie godzi w twój zmysł estetyczny?
- Ha ha ha - burknęła, rumieniąc się mocno - Strasznie zabawne.
Uśmiechnął się pod nosem, w odpowiedzi słysząc parsknięcie. Jego narzeczona należała do tych nielicznych kobiet, które lubiły walczyć z nim na słowa. Odnosiła druzgocące porażki, ale z dnia na dzień była coraz lepsza, co Severusa napawało niejakim przerażeniem.
Na dodatek, jeżeli nie wisiała nad kociołkiem, nie otaczały ją opary i nie była umazana żadną ingrediencją, zachowywała się jak wzorowa dama i uwielbiała wszystko poprawiać, bo przecież zawsze "coś jest nie tak".
- Niebieski czy zielony? - w rękach trzymała dwa jedwabne szale.
- To jak pytanie daltonisty, który kolor lubi najbardziej.
- Nie jesteś daltonistą, Severusie. Który?
- Co ci powiedziałem ostatnim razem? - westchnął cierpiętniczo.
- Że mam się odwalić? - uśmiechnęła się szeroko.
- Ty jesteś głupia czy tylko udajesz? - skrzywił się nieznacznie.
- Udaję. Dobrze mi idzie?
- Znakomicie. Scena jak z życia wzięta - parsknął - Zielony.
Posłała mu jedno z tych swoich irytująco triumfujących spojrzeń i owinęła jedwab wokół ramion. W tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi.
- Szlag - zaklęła, wbiegając do sąsiadującego z przedpokojem salonu i zgarniając do torebki porozrzucane na stole bibeloty - Sev, otwórz!
- Nie nazywaj mnie Sev! - warknął wściekle, otwierając. Na progu stał Syriusz Black z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
- Witaj, szwagrze.
- Odwal się, Black.
- Jesteś niekulturalny - stwierdził z udawanym oburzeniem.
- Mogę być jeszcze bardziej i na przykład trzasnąć cię drzwiami w tę durną twarz - odparł jedwabiście.
- A co na to twoja narzeczona? - zakpił Syriusz - Myślisz, że będzie szczęśliwa tłumacząc ojcu, dlaczego jej szwagier ma złamany nos?
- Myślę, że nie będzie to miało dla niej większego znaczenia.
- O, Siri! - Gaby wypadła na korytarz, w przelocie cmokając Blacka w policzek - Dziewczyny są na dole?
- Tak. Wysłali mnie z delegacją.
- Nie nadajesz się na dyplomatę, Black.
- A ty, drogi szwagrze, na nauczyciela.
- W przeciwieństwie do ciebie, ja zdaję sobie z tego sprawę - uśmiechnął się paskudnie.
- Możecie zawiesić na dzisiaj topór wojenny? - przyszła pani Snape właśnie zamknęła i zabezpieczyła zaklęciem drzwi.
- Proszę o to Syriusza od rana - Jane właśnie stanęła za swoim małżonkiem - Z marnym skutkiem.
- Cóż, może chociaż Severus zachowa się jak dorosły - mrugnęła do siostry.
- Ja się zachowuję jak dorosły! - stwierdził oburzony Syriusz.
- Doprawdy?
- Własna żona człowieka poucza! Do czego to doszło... - burknął urażony, z dumnie uniesioną głową schodząc po schodach.
- Spokojnie, ojciec nie gryzie - szepnęła Gabrielle, delikatnie łapiąc Snape'a za przegub. Miał bardzo zimne ręce.
- Ale ja tak - skrzywił się nieznacznie, słysząc jej śmiech - Doprawdy... Bardzo zabawne.
Odpowiedziała mu przelotnym pocałunkiem.
Może faktycznie nie będzie tak źle?

- Clarnece Sandys, były auror - siwy mężczyzna uśmiechnął się kwaśno, mierząc badawczym spojrzeniem stojącego przed nim mężczyznę. Nic specjalnego zresztą. Równie wysoki co on, czarnowłosy, z wyrazem irytacji na twarzy i jakąś nieokreśloną pewnością siebie, która biła od jego wielkonosej osoby.
- Severus Snape, były Śmierciożerca - ironiczny uśmieszek zagościł na ustach jego przyszłego zięcia, a Sandys skrzywił się wewnętrznie przeklinając w duchu własne myśli, które krakały gorzej niż wrony. Tak, Snape ze swoją śmierciożerczą karierą, szpiegowaniem i cynizmem bił na głowę resztę jego zięciów.
- Oświadczył się pan mojej córce - zaczął oficjalnie, wpuszczając ich do przestronnego przedpokoju - Zapewne zdaje pan sobie sprawę z tego, że bardzo ją kocham i oczekuję, że pan również będzie.
- Zabawne - prychnął Severus w odpowiedzi - Dotychczas uważałem, że jeżeli mężczyzna oświadcza się kobiecie to tylko dlatego, że coś do niej czuje. Wydaje mi się, że pana obawy są bezpodstawne, lordzie Sandys.
- Jakie obawy? - udał zdziwionego - Nie mam zamiaru poddawać w wątpliwość pańskiego toku rozumowania, panie Snape.
- Odniosłem inne wrażenie.
- Było mylne - stwierdził dobrotliwie, odwracając się do pozostałych - Moi mili, idźcie już do salonu. Zaraz do was dołączymy.
- Ojcze - Gaby spojrzała na niego ostrzegająco.
- Nie martw się, kochanie - uśmiechnął się do niej ciepło - Tylko standardowe przesłuchanie. Trzeba poznać nowego rekruta! Zapraszam do mojego gabinetu.
Wskazał Snape'owi drzwi na początku korytarza po lewej stronie, samemu się tam kierując z nieodłącznym uśmieszkiem na ustach.
Severusowi od razu skojarzył się ze sztywnym, mugolskim oficerem. Był oficjalny i chłodny, a jednocześnie wzbudzał niejaki respekt. Zwłaszcza, gdy szedł z dumnie uniesioną głową, całkowicie wyprostowany. Uderzająca świadomość własnej siły.
- Niech pan usiądzie - Clarnece wskazał gościowi krzesło, samemu zasiadając po drugiej stronie biurka - Cóż, mamy sporo do omówienia.
- Nie wydaje mi się - odparł mężczyzna opryskliwie.
- Znów się pan myli - poprawiał ułożenie ramek na blacie - Widzi pan, panie Snape, gdy posiada się dzieci, człowiek zupełnie inaczej podchodzi do małżeństwa i związków, niż przeciętny obywatel. Zwłaszcza, gdy są to własne dzieci i miłość zaczyna im mącić w głowie. Moja córka... Zawsze była oryginalna. Zresztą pewnie pan o tym wiem, w końcu była pańską uczennicą, nie prawdaż?
- Jaki to ma związek?
- Och, ma i to olbrzymi! Zaczynając od różnicy wieku, poprzez pozycję społeczną i inne tego typu sprawy. Najważniejsza jest oczywiście Gabrielle i jej szczęście, które, jak mniemam, chce jej pan zapewnić - wyciągnął coś z jedne z szuflad - Chcę jednak uniknąć różnych przykrych sytuacji... Słyszał pan o takim mugolskim wynalazku jak intercyza przedmałżeńska?
- Trudno nie słyszeć - przeklął się w duchu za zbyt emocjonalną reakcję - Jest bardzo popularna od czasu Pierwszej Wojny.
- Właśnie. Uniemożliwia zaistnienie różnych nieprzyjemnych wydarzeń. Jakby pan, oczywiście hipotetycznie, trafił do Azkabanu, moja córka musi mieć jakieś zabezpieczenie majątku - stwierdził z niewinnym uśmiechem, podając mu arkusz - Niech pan to z nią przedyskutuje.
- Wierzy pan w cuda, lordzie Sandys? - prychnął, widząc ten samy błysk w oczach, który towarzyszył mu przez połowę życia - Otóż one z reguły się nie zdarzają, a pańska córka jest wyjątkowo upartą osobą i nie da się zbyć półsłówkami.
- Nie każę panu kłamać.
- Nie?
- Nie. Proszę o przysługę i... pomoc w zabezpieczeniu jej przyszłości - odparł spokojnie staruszek - Oczywiście, jeżeli pan nie chce, możemy odwołać ceremonię. Myślę jednak, że Albus będzie bardzo zawiedziony. Dawno nie miał okazji jej przewodniczyć.
- Nie było mowy o magicznym małżeństwie - odparł chłodno Snape, jednocześnie wertując treść intercyzy.
- Jak to "nie było"? - zdziwił się mężczyzna - Od samego początku zakładałem, że będzie magiczne. Trzeba tylko wszystko douzgadniać i gotowe!
Na potwierdzenie swoich słów klasnął w dłonie i uśmiechnął się wesoło do Severusa, który miał nieodparte wrażenie, że rozmawia z klonem Albusa Dumbledore'a, a nie ojcem Gabrielle.
- Nie uważam magicznego ceremoniału za konieczność, lordzie Sandys - próba zmrożenia staruszka spojrzeniem nie powiodła się - Chyba, że pańska córka podejmie inną decyzję, w co szczerze wątpię.
- Naprawdę? - mężczyzna obdarzył swojego rozmówcę triumfującym spojrzeniem, po czym wstał i gestem wskazał Snape'owi drzwi - Zapraszam w takim razie do jadalni.

Chwilę później znaleźli się w przestronnym pomieszczeniu, na którego środku ustawiony był suto nakryty stół. Skrzaty domowe zawołały resztę gości. Zasiedli do posiłku.
- Kochanie - lord Sandys zwrócił się do Gaby, która siedziała po jego lewej stronie - Myśleliście może nad charakterem waszych zaślubin?
- Oczywiście - młoda kobieta uśmiechnęła się lekko - Podpiszemy kontrakt małżeński za dwa tygodnie.
- Och, myślałem, że chociaż ty postąpisz wedle tradycji - powiedział powoli, z dziwnym błyskiem w oczach i smutnym wyrazem twarzy - Ceremoniał magiczny jest taki piękny...
- Ale nam zależy na prostocie, prawda Severusie? - zerknęła na narzeczonego i na chwilę wstrzymała oddech, bo Snape wyglądał, jakby miał zamiar rzucić na jej ojca jakąś wyjątkowo paskudną klątwę.
- Prawda - głos miał jednak spokojny.
- Twojej matce, Gaby, byłoby przykro - stwierdził z bólem pan domu i powrócił do jedzenia. Siostry przesłały między sobą pytające spojrzenia, jednak nic więcej nie powiedziały. Dopiero, gdy zbierali się do wyjścia, Gabrielle z wahaniem podeszła do ojca.
- Zgodzę się na magiczny ślub, jeżeli będziemy go mogli sami zorganizować - powiedziała niepewnie. Oblicze jej rodziciela się rozpromieniło.
- Moja córeczka! Jak się cieszę! - ucałował ją w oba policzki, posyłając Severusowi uśmiech zwycięscy - Gdyby jednak... Służę pomocą.
- Wiem, tato - przytuliła ojca lekko - Teraz na prawdę musimy iść.

- Stary intrygant!
To były pierwsze słowa, jakie Severus wyrzucił z siebie, gdy przekroczyli próg mieszkania. Wyglądał na wściekłego i zmęczonego tym wszystkim jednocześnie.
- Nie przejmuj się - zbagatelizowała, kładąc szal i torebkę na szafce w przedpokoju - Ojciec zawsze był oryginałem. Musisz przywyknąć.
- On mi przypomina Albusa - warknął, wchodząc za swoją przyszłą żoną do salonu, gdzie chodził jak tygrys w klatce. Ona usiadła na kanapie i obserwowała go ze spokojem - Ten sam irytujący zwyczaj włażenia z buciorami w nie swoje życie!
- Kochanie, przesadzasz - uśmiechnęła się do niego lekko - Ceremonia jest piękna. Będzie co wspominać. Poza tym, twoja matka też chciała magicznego ślubu, o ile dobrze pamiętam.
- Chciała, ale nie nalegała - zatrzymał się w pół krok i spojrzał na nią spod przymrużonych powiek - Teraz trzeba ją będzie odwiedzieć.
- Widzisz w tym jakiś problem? - wstała powoli; na jej twarzy pojawił się - tak dobrze mu znany - drapieżny wyraz. Podeszła do niego i zaczęła rozpinać jego szatę, chwilę później lekko całując w szyję.
- Chwilowo... Możemy... O nich... Zapomnieć... - szeptała między pocałunkami, czując, że jeszcze chwila i przełamie jego opór. Miała rację. Przyciągnął ją do siebie władczym gestem, jedną dłoń zaciskając na jej pośladku, drugą odchylając głowę.
- Jesteś niemożliwa... - mruknął jedwabiście, uśmiechając się przy tym lekko i musnął ustami jej szyję - Prowokatorka.
- Złośnik.
To była ostatnia rzecz, jaką zdołała powiedzieć. Jej usta, ciało i umysł zajęte były zgoła czymś innym i o wiele przyjemniejszym, niż myślenie.

Następne półtora tygodnia upłynęło pod hasłami wzajemnej wrogości i usilnych prób unikania kogokolwiek, kto mógłby spowodować niepotrzebny wybuch. Lord Sandys z masochistyczną przyjemnością zaprzęgał swoich aktualnych zięciów ( w liczbie czterech) do roboty. Jednocześnie prowadził batalię z jednym przyszłym, który buntował się wyjątkowo skutecznie i zawsze był zajęty, gdy staruszek potrzebował jego pomocy. Cóż, miał wystarczającą ilość rozrywki.
Lupin chybotający się na pięciometrowej drabinie i usiłujący równo rozwiesić dekoracje w letniej rezydencji Malfoyów (użyczonej na czas wesela do celów czysto rekreacyjnych); Black, który co chwila przemalowywał stoły na inny, co raz bardziej wymyślny, kolor; czy Wealsyowie, którzy biegali z meblami po całym domostwie, ustawiając je tam, gdzie aktualnie kapryśny organizator sobie zażyczył. Oczywiście, chłopcy w duchy złorzeczyli na swoje żony i ich siostrę, które postanowiły wyznaczyć swojemu ojcu chlubne zadanie "nadzorowania przebiegu pracy". Brakowało jeszcze, żeby poprzebierały ich w ścierki, dały temu wariatowi bat i gotowe - armia egipskich niewolników ze strażnikiem gratis.
Pan Malfoy, jako właściciel mienia, pojawiał się sporadycznie i w ramach "dni dobroci" ofiarowywał zmęczonym kolegom wodę mineralną i coś do jedzenia, naszykowanego specjalnie przez Narcyzę. Droga małżonka przeżywała bowiem ostatnimi czasy zawirowania emocjonalne związane z menopauzą i wyrzuciła z kuchni wszystkie skrzaty, postanawiając, że "na stare lata" nauczy się gotować. Szło jej nad wyraz dobrze.
Tym czasem nasze drogie panie również biegały i bynajmniej nie był to - ostatnio wyjątkowo popularny - jogging, choć obłożenie miały akuratne. Około pięciu kilogramów na rękę. Biurokracja związana z zawarciem związku małżeńskiego w magicznym świecie była miażdżąca i niejednego mugolskiego prawnika przyprawiłaby o ból głowy, jeżeli nie zawał. Osiemdziesiąt formularzy, w tym na ponad połowie wymagany podpis młodych. Dodatkowo intercyza, na którą uparł się Clarnece i wszystkie karteluszki potrzebne do załatwienia weselnych rozrywek. Panie podzieliły się zadaniami.
Agnes odpowiadała za część artystyczną. Wśród swoich mugolskich znajomych znalazła sympatycznego DJ'a, który zgodził się odpalić jej kilkanaście dobrych płyt. Dekoracje omówiła z rodzinnymi skrzatami i wyjątkowo chętną do współpracy Narcyzą (która akurat tego dnia odznaczała się wielką empatią).
Jane i Anne - nierozłączne od urodzenia - odpowiadały za zaproszenia i z zapałem godnym lepszej sprawy wypisywały ręcznie dwieście kartek, na których błękitnym atramentem było napisane:

Severus Snape i Gabrielle Sandys,
Mistrzowie Eliksirów Stopnia I,
Rodzina tychże ma zaszczyt zaprosić pana/panią na uroczystość zaślubin, która odbędzie się dnia piętnastego września (bieżącego roku) o godzinie dwunastej w oranżerii letniej rezydencji państwa Malfoy (południowe wybrzeże Anglii, okolice Plymouth).
Proszę zaopatrzyć się w:
- prezent (najlepiej coś praktycznego; gliniane figurki zbierają kurz);
- dużo cierpliwości (Mag odpowiada za "rozrywkę" - trzeba się mieć na baczności!);
- szeroki uśmiech (panu młodemu na urodę i tak nic już nie zaszkodzi, więc niech się facet pokrzywi jeszcze trochę przed ślubem);
- mnóstwo pozytywnej energii (przyda się w razie rozmowy; jak powyżej)
- swoją skromną osobę (bez niej nie wpuszczamy!)
Pozdrawiamy i żywimy nadzieję na zobaczenie rychło pana/pani.
Z poważaniem,
Komitet Organizacyjny Imprezy, Sandys&Malfoy.


Mag zajęła się rozrywką. Od świtu do nocy przesiadywała zamknięta na cztery spusty w swojej pracowni na tyłach "Magicznych Dowcipów Weaslyów", czym wywoływała podejrzenia u sióstr. Oczywiście, jako przykładna Gryfonka, miała je gdzieś.
Państwo młodzi wypełniali w tym czasie dokumenty, zastanawiając się, po kie cholerę komu te wszystkie informacje, które trzeba było umieścić w dwudziestu paragrafach.
- Nazwisko rodowe matki? - ziewnęła przeciągle, zerkając na pochylonego nad kociołkiem Severusa.
- Prince.
- Ilość przebytych chorób wieku dziecięcego?
- Dwie. Świnka i różyczka.
- Pheheh... Khym! Ilość partnerek przed małżonką? O, to jest ciekawe! - wyszczerzyła się wesoło.
- Naprawdę, nie wiem, co ty w tym widzisz takiego śmiesznego - sarknął Snape, obdarzając ją jednym ze swoich firmowych spojrzeń - Dwanaście. Nazwiska też trzeba wymienić, czy tym razem zachowam odrobinę prywatności?
- Niepotrzebny ten sarkazm, kochanie - przychyliła się przez stół i cmoknęła go lekko w skrzywione usta - Pamiętaj, że zaraz ty się będziesz nade mną pastwił.
- Ta myśl stanowczo poprawiła mi nastrój.
- Wredota z ciebie.
- Wiedziałaś o tym zanim zaczęłaś wypełniać - wzruszył niedbale ramionami - Jeszcze możesz wrzucić wszystko do kominka.
- Niedoczekanie twoje! - parsknęła śmiechem, na widok jego wyjątkowo morderczej miny - Zresztą bałabym się, że trafię tym wszystkim - tu podniosła do góry sporą stertę pergaminów - Lucka w głowę, a to nie byłoby dobre. Ma pilnować mojego ojca, a nie samemu... Ześwirować.
- Malfoyowie nie świrują - zaoponował temat rozmowy, faktycznie wynurzając się z kominka - Malfoyowie są nieświrowalni!
- Oczywiście, Luc, oczywiście - młodzi spojrzeli na siebie znacząco.
- Fiuukał może mój pierworodny? - blondyn oparł się o gzyms - Ma się pojawić z nową narzeczoną.
- Którą to?
- Czwartą - starszy Malfoy skrzywił się z niesmakiem - W przeciągu ostatnich dwóch miesięcy, dodajmy.
- Zero stałości w uczuciach - skwitował z politowaniem Severus, zmniejszając ogień pod kociołkiem - Kochanie, twoja kolej. Teraz salamandry.
- Wiem - podała narzeczonemu wieczne pióro, które w przeciągu ostatnich dwóch tygodni cierpiało niewymowne katusze. Cóż, zgryzione było równo - Nie bujaj kuguchara, Luc. Tym razem będzie inaczej.
- Niby skąd to możesz wiedzieć? - spojrzał na nią sceptycznie.
- Bo jego "narzeczoną" jest największa podrywaczka wśród moich koleżanek - uśmiechnęła się szelmowsko, widząc, że twarz Lucjusza zastygła w wyrazie uprzejmego zdziwienia - Veronique Nouvo, ta projektantka mody magicznej z Paryża.
- Cześć i czołem! - w drzwiach prywatnej pracowni Gaby Sandys stanęło Zjawisko.
Rzeczone miało długie, smukłe nogi obute w eleganckie, zielone pantofelki, szczupłą sylwetkę skrytą pod srebrnym żakietem. Długie, proste włosy w kolorze ciemnego kasztanu spływały Zjawisku po plecach aż do pasa. Na drobnej buzi gościł anielski uśmiech, a brązowe oczy lśniły lekko.
- Vera! - pani domu uśmiechnęła się szczerze i rzuciła przyjaciółce na szyję.
Severus, Luc i narzeczony rzeczonej "Very", Dracon, zastygli w wyrazie bezbrzeżnego podziwu dla urody obydwu dam.
Wielkie wejścia, wielkimi wejściami. Wieczór panieński i kawalerski w wydaniu magicznym miał się rozpocząć za niecałe dwa dni!


Ostatnio zmieniony przez GaGa dnia Wto 18:40, 19 Sty 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Namida
Legendarny Sannin


Dołączył: 09 Sty 2008
Posty: 4044
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z krańca świata
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 11:48, 18 Sty 2010    Temat postu:

Umarłam.
Po pierwszej części byłam bliska zawału z powodu głupawki ale teraz umarłam...

Jesteś absolutnie fenomenalna. Wielbię cie Ga <3

Teraz nie spocznę w zdziadzieniu póki nie dasz kolejnej części. Ale widzę, że miałam wenę na spędzie... szybko to napisałaś.

A tak ogólnie.
jestem Krukonką? *robi wielkie oczy* O kurde... Nie jestem przekonana czy byłabym w stanie wytrwać z miłośnikami wiedzy, no ale... fajnie ^^

Poza tym
Jane i jej seryjny morderca. Przy tym odpadłam, chyba z pięć minut trwałam w zgięta w pół i chichocząc przeraźliwie. Bogu dzięki, że dom pusty.

No i. Fuś i ja bliźniaczkami? Uuuu... to urocze <3
Prawda Fuśku? Gagatek jest kochany.

Miałabym jeszcze masę komentarze ale połowa mi się zgubiła podczas czytania. Jednym słowem, ja chcę więcej!

Eji jestem ciekawa ile lat różnicy jest miedzy mną a Syriuszem... *wyszczerz*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hibari
Legendarny Sannin


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 6482
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tam, gdzie nie sięga ludzkie oko.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:00, 18 Sty 2010    Temat postu:

Podpisuje się obiema rekami pod tym, co napisała Namiśka. Uśmiałam się przy tej części, jak dawno się nie śmiałam. *wyszczerz* A nasz tatuś... no po prostu zwala z nóg. xDDDDDDD
Maj! Proszę się dobrze opiekować moim Dracze! xP
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mayumi
Legendarny Sannin


Dołączył: 28 Paź 2007
Posty: 5842
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: from wonderland.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:33, 18 Sty 2010    Temat postu:

Za wiele to Ty nie dopisałaś, po tym jak mi czytałaś. xp
No cóż... Szczerze mówiąc, naprawdę nie spodziewałam się takiego opisu mojej postaci, ale bardzo mi się podoba, nie mam żadnych zastrzeżeń i jestem ciekawa ciągu dalszego.

Jak wy słodko się droczycie! Wzór na idealne małżeństwo. ^^
I chcę więcej Lucka. ;>

Lajtoooowo, Hibs, będzie ujarzmiony. xp
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Umeka
Legendarny Sannin


Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 3809
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:52, 18 Sty 2010    Temat postu:

Bo długich oczekiwaniach, narzekaniach w końcu się doczekałam. >D

Gaguś napisał:
Magdalina, najmłodsza, trafiła do Gryffindoru i rozrabiała za dwudziestu. Wszędzie było jej pełno, a profesor McGonagall załamywała nad nią ręce, zupełnie nie wiedząc jak dziewczątko spacyfikować. Najwyraźniej wychodziła z założenia, że "nie istnieją dzieci niepacyfikalne". Oczywiście, była w błędzie.


Dlaczego Gryfindor? T^T Wiesz, że ich nie lubię, ale jakoś to zniosę. XD
Ten urywek na mój temat mnie dobił. >D No, ale i tak love love. :3

O, ja też się uśmiałam. >D
Teraz będę Cię molestować, bo ja chce więcej! Znów czuję niedosyt, pf.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bloody
Legendarny Sannin


Dołączył: 24 Paź 2007
Posty: 3559
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sprzed kubka z czarną herbatą.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:52, 18 Sty 2010    Temat postu:

Hahaha! Snape loffcia GaGatka!
Kurde...jak sobie to wyobrażam...to tak uroczo to wygląda ^^
Świetnie ujęłaś cynizm ME (Miszcza Eliksirów), a i Twoje riposty są cięte.
<3
Cudownie!

P.S.
Ja chcę...już noc poślubną! *__________*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hibari
Legendarny Sannin


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 6482
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tam, gdzie nie sięga ludzkie oko.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 8:23, 19 Sty 2010    Temat postu:

Gumciu, możemy się zamienić! Toż ja jestem Gryfkiem. xP

Ujarzmiony, mówisz... xDDDDD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Umeka
Legendarny Sannin


Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 3809
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 10:40, 19 Sty 2010    Temat postu:

Wolę być Gryfonem niż Krukonem, Hibs. xD
Ale dzięki za propozycję. XD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hibari
Legendarny Sannin


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 6482
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tam, gdzie nie sięga ludzkie oko.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:14, 19 Sty 2010    Temat postu:

Cieszmy się, że nie jesteśmy Puchonami. xPPP
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Umeka
Legendarny Sannin


Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 3809
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:31, 19 Sty 2010    Temat postu:

Tak, to rzeczywiście jest powód do dumy. XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mayumi
Legendarny Sannin


Dołączył: 28 Paź 2007
Posty: 5842
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: from wonderland.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 14:26, 19 Sty 2010    Temat postu:

Pfff, a ja skończyłam Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Paryżu ;dd
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fushigi
Legendarny Sannin


Dołączył: 12 Sty 2008
Posty: 5767
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: London, I wish
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:39, 19 Sty 2010    Temat postu:

Hej! Macie coś do Krukonów? xD Jestem rodowita Krukonka, ha, Ga dobrze trafiła. xD A przynajmniej tak mi w teście wyszło...
Gum, a Ty pasujesz mi na Gryfonkę. xDD

"nie rozłączne od urodzenia"
Gaaa, razem!

Będę nieoryginalna i też powiem, że to było niezłe. ^^ Jakiś Lucek, jakiś Dracon, Vera... ^^
Lupin na drabinie... *________*
Ach...

No, właśnie. Ile jest miedzy nami różnicy? Mam starego męża? xDD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Umeka
Legendarny Sannin


Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 3809
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:41, 19 Sty 2010    Temat postu:

Tak, siwego i pomarszczonego! XDDD
Dżołkuję, oczywiście. :3

Nie, nie pasuję na Gryfona nie jestem cnotliwa! T^T
Tak, Fu, Ty pasujesz na Krukona, Ari też, ale czy Namiś... ja bym ją dała do Gryfonów! D:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fushigi
Legendarny Sannin


Dołączył: 12 Sty 2008
Posty: 5767
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: London, I wish
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 16:18, 19 Sty 2010    Temat postu:

Remus i tak zawsze jest wspaniały. *.*

Ale jesteś taka... potrzepana. Pozytywnie. ;D
A Ari też Gryfonka. xDD
Ech, ludzie...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hibari
Legendarny Sannin


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 6482
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tam, gdzie nie sięga ludzkie oko.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:30, 19 Sty 2010    Temat postu:

Nie! Ja jestem Gryfeeeem! Tak mi wyszło w teście, pfu! A nam to Ślizgon urodzony. xPPP
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fushigi
Legendarny Sannin


Dołączył: 12 Sty 2008
Posty: 5767
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: London, I wish
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:33, 19 Sty 2010    Temat postu:

Toż mówię, że Gryf. xD
Nam też wyszedł Gryf...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum STREFA NARUTO Strona Główna -> Nasza twórczość. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin