|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
rokdob
Student Akademii
Dołączył: 06 Lut 2008
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: zakątek mojej wyobraźni Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 23:25, 08 Mar 2008 Temat postu: [Z] "Dla A. P. i M..." pamiętam |
|
|
Hej wam wszystkim, nie liczę, że ktoś to przeczyta. Jest to w pewnym sensie moje lekarstwo. W temacie "Użytkownicy" może się Wam wydawać, że dziwnie się przedstawiłam...Tutaj jest wyjaśnienie przede wszystkim dwóch ostatnich linijek...
---------------------------
W tamte dni mogli osiągnąć wszystko. Czym był dla nich egzamin na Chunina? Świetna zabawa, rozrywka i sposób spędzenia wolnego czasu. Drużyna numer jeden była najlepszą grupą. Inne zespoły zazdrościły im wzorowej współpracy, wzajemnego uzupełniania się. Popularność jaką się cieszyli wynosiła ich ponad resztę. On, jako dowódca grupy i świetny jounin, uczył ich nie tylko walczyć na polu bitwy, ale i w życiu. Oni, jako adepci i sieroty wychowane przez osadę, odwdzięczyli się bezkresnym zaufaniem. Ta czwórka miała siebie. Tylko siebie. Im w zupełności to wystarczało do szczęścia. Każda spędzona chwila razem budowała ich, dodawała skrzydeł. Złośliwi powiadali, że są aroganccy i zapatrzeni w siebie samoluby. Oni się nie przejmowali uszczypliwymi komentarzami. Czuli na karkach palące spojrzenie mijanych mieszkańców wioski. Byli także tacy, co nie szczędzili pochwał. Mawiano „świetlana przyszłość ich czeka” , „tacy wspaniali” , „niepokonani”. Niepokonani, ale czy tak się czuli? Nie. Oni byli po prostu sobą, cieszyli się każdym nadchodzącym dniem, nie wymagali wiele. Obiecali sobie być na zawsze razem…do samego końca…ślubowali wierność przyjaźni, która miała trwać do końca świata i jeden dzień dłużej. Nie spodziewali się jednego: że obietnica zostanie zachwiana przez pewne wydarzenie. To miała być rutynowa misja rangi B. Hokage przydzieliła im rekonesans granicy kraju Ognia. Nie pierwszy raz zajmowali się takim zadaniem. Sprawnie wykonana misja i powrót do wioski- tak miało wyglądać zlecenie. Jednak inaczej się stało. Ona- jako jedyna dziewczyna w zespole- musiała odpocząć, nie czuła się tego dnia najlepiej. Przeziębienie nękało ją już od tygodnia i szybko się męczyła. Trójka panów nie widząc problemu przystało na prośbę młodej kunoichi. Przerwę umilała im wesołym śpiewem. Jej głos roznosił się echem po pobliskim polu, na którym nabierali sił na dalszą wędrówkę. Oni wsłuchiwali się w każdą sylabę i głoskę śpiewaną anielskim głosem. Tak było zawsze. Ona śpiewała a oni słuchali. Czasami czytała im swoje wiersze. Nie wiedzieli, że słuchają jej piosenki ostatni raz, że już nigdy nie usłyszą jej wierszy. Spokój został nagle zakłócony atakiem wroga. Po raz pierwszy dali się zaskoczyć. Śpiew umilkł ustępując miejsca niememu przerażeniu. Jeden cios zakończył życie najmniejszego członka drużyny. On pomimo małe wzrostu był wielki sercem. Ostatkiem sił pchnął ją za drzewo przyjmując kończący wszystko atak przeciwnika. Ona szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w ciało przyjaciela. Wzrokiem poszukała reszty drużyny. Walczyli zaciekle z wrogimi wojownikami podczas gdy ona siedziała w ukryciu. Zdołała wezwać na ratunek. Jak przystało na członka drużyny numer jeden, ruszyła do boju. Chciała pomóc konającemu przyjacielowi, ale rozumiała, że musi walczyć aby stworzyć szansę przeżycia dla niego…dla nich…
W szyku obronnym, stali do siebie plecami. Pozostała trójka a wrogów przybywało. Strach powoli wdzierał się w najskrytsze zakamarki świadomości. Bała się o to co może się wydarzyć. Całymi siłami broniła się nie tylko przed wrogiem, ale także przed własnym umysłem. Najgorsze obawy spełniły się kilka chwil później. Mistrz padł bezwładnie na zieloną trawę skąpaną w krwi kamratów. Ona resztkami sił podtrzymywała najdzielniejszego chunina tego dnia. Był najstarszy z trójki, silniejszy i inteligentniejszy. Tego dnia powiedział cicho „zaśpiewaj mi ostatni raz…zaśpiewaj nam…”. Oczy zamknęły się same wraz z końcem zdania. Ona nie była wstanie spełnić prośby przyjaciela…kamrata…nakama…
Stała pośrodku polany i trzymała w ramionach jego martwe ciało i czekała. Czekała na pomoc, która nadeszła za późno…a może właśnie to shinobi Konohy spłoszyli wrogów? Szarowłosy jounin odetchnął z ulgą, inny szepnął „zdążyliśmy w porę”. Ona nie wiedziała co się dzieje, nie czuła nic…po prostu stała i spoglądała na nieruchome ciała towarzyszy. Chciała parskną śmiechem. Zdążyli w porę? Ale na co? Ktoś uwolnił ją od ciężaru ciążącego w jej rękach. Tak bardzo chciała, aby to wszystko okazało się bardzo złym snem, z którego zaraz się zbudzi i z ulgą stwierdzi, że zaraz ma spotkanie z drużyną numer jeden. Szara i brutalna rzeczywistość dawała jednak znak o sobie. Zakrwawione ręce i ubranie świadczyło o tym co tutaj się wydarzyło. Ignorowała nieustające poszturchiwanie. Oddział medyczny próbował nawiązać kontakt z dziewczyną. Na nic zdały się ich trudy. Ból w sercu tworzył niezniszczalną barierę dla otoczenia. Ukucie w ramię świadczyło o podaniu leku uspokajającego. Chciała zaprotestować…przecież jest spokojna, nie ściga wroga, nie pragnie się zemścić…po prostu stoi. Zakręciło jej się w głowie. Środek zaczął działać. Pomału pogrążała się w świecie wolnym od cierpienia, bólu i tęsknoty. Ponure myśli już jej nie nękały.
Obudziła się w jasnym pomieszczeniu, nie rozpoznała tego miejsca. Nie zwróciła uwagi na obecność blondwłosej kobiety w pokoju. Nic ją nie obchodziło, liczyło się dla niej to ,co wydarzyło się wcześniej…nie zastanawiała się nad tym ile tu czasu leży. Złość, rozgoryczenie, smutek, żal, tęsknota i ból. To właśnie teraz czuła. Pozwolili jej zapomnieć o wszystkim, by zaraz pognębić ją w jeszcze większej rozpaczy. Wszystko wróciło do niej ze zdwojoną mocą. Blondynka powiedziała coś o pogrzebie, zapytała czy chce iść.
„Pogrzeb”- słowo echem rozbrzmiewało w uszach dziewczyny. Powoli założyła na siebie żałobną szatę. Spała kilka godzin, na dłużej nie zezwolono. W dalszym ciągu nie docierały do niej wydarzenia poprzedniego dnia. Cały czas miała wrażenie, że zza zakrętu wyjdą jej kamraci. Szła w otoczeniu nieznanych shinobi. Z rozkazu Hokage mieli jej pilnować. Tylko przed czym? Przed wrogiem? A może przed samą sobą? Było już późno, kapłan rozpoczął ceremonie pochówku. Zatrzymali się w najdalszym rzędzie, decyzję podjęli oni…ci co ją pilnowali. Czy oni nie wiedzą, że ona chce być tam blisko nich? Twarze zgromadzonych mieszkańców wioski zwróciły się w jedno miejsce. Wpatrywali się w jej spokojną sylwetkę, spodziewali się płaczu może nawet krzyku rozpaczy. Zdziwili się, bo czy to nie czasem jej przyjaciele leżą w tych dębowych trumnach? Ona spojrzała w końcu w tamto miejsce…miejsce gdzie ustawione były trzy trumny skrywające ciała Mistrza i wspaniałych parterów. Serce zabiło mocniej. Nie słuchała przemowy kapłana, nie słuchała szeptów ludzi, nie słuchała nawoływania opiekunów. Kroczyła powoli w kierunku, opuszczanych już w zimne dołu, trumien. Cisza jaka zapadła na cmentarzu przyprawiała o gęsią skórkę.
Krzyk kolegów, polecenia senseia, odgłosy walki…Patrząc w dół dotarło do niej wszystko. Zdała sobie sprawę, że nie ma ze sobą kwiata na pożegnanie z przyjaciółmi.
„Zaśpiewaj mi ostatni raz…zaśpiewaj nam…” . Słowa konającego nakama dotarły do niej jakby dopiero co je usłyszała. Spojrzała w niebo a samotna jedna jedyna łza spłynęła po policzku . cicho zaczęła śpiewać…słowa oddawały to co czuje
* ”Spend all your time waiting for that second chance
For a break that would make it okay
Theres always some reason
To feel not good enough
And its hard at the end of the day
I need some distraction
oh beautiful release
Memories seep from my veins
Let me be empty
oh and weight-less and maybe
I'll find some peace tonight
In the arms of an angel
Fly away from here
From this dark, cold hotel room
And the endlessness that you fear
You are pulled from the wreckage
Of your silent reverie
You're in the arms of the angel
May you find some comfort here
Your so tired of the straightline
That everywhere you turn
There's vultures and thieves at your back
Storm keeps on twisting
Keep on building the lies
That you make up for all that you lack
It dont make no difference escaping one last time
Its easier to believe
In this sweet madness
Oh this glorious sadness
That brings me to my knees
In the arms of an angel
Fly away from here
From this dark, cold hotel room
And the endlessness that you fear
You are pulled from the wreckage
Of your silent reverie
You're in the arms of the angel
May you find some comfort here
You're in the arms of the angel
May you find
Some comfort here”
Większość tych, co przyszła oddać hołd zmarłym, płakała słysząc śpiew przesycony bólem I cierpieniem. Nie mogli pojąć, jak jedna osoba może czuć tak wiele na raz. Tęsknota, żal, smutek, rozgoryczenie niosło się echem po cmentarzu. Hokage odetchnęła spokojnie. Sądziła, iż wszystko jest z nią w porządku, że nie będzie musiała się obawiać. Nawet nie wiedziała jak bardzo się myli…
Mijały dni nie przynoszące ukojenia zranionej duszy. Jeszcze przed wschodem słońca wybierała się na groby przyjaciół. Niemal każdego dnia spotykała tam szarowłosego shinobi. Musiał cierpieć podobnie jak ona. Czuła do niego sympatię, ze względu na podobne doświadczenie. On także doświadczył straty bliskiej osoby. Tego dnia było podobnie. Szepnął „Hokage czeka na raport”. Ona wiedziała, że musi w końcu go oddać, wyjaśnić przebieg feralnej misji. Jak co dzień usiadła przed nagrobkami kompanów, wyjęła notes i kolejny wiersz zapisała na wyblakłych stronicach…
** Utulona do zimnego drzewa jak małe dziecko do matki sama wypłakuje się
boli ją życie , samotność i chwile ulotne
zagubione myśli wspomnienia
pośród krętych dróg .
Chciała by pójść do domu lecz nie może
nie potrafi zagubiła się w sobie , zapomniała kim jest
powoli przestaje oddychać .
Tak , tak wciąż jest tu sama połamana przez wiatr
Jak liście płonące w parku
zagubione od tak.
Znów jest jej zimno
Tak gotowa by zatrzymać czas nad śmiercią unieść się
ulotnie .
Znika już na zawsze , tak ciemnej nocy w środku przestaje być sobą
ucieka przed byciem nikim.
Znów płacze
zbyt długo jest sama
zbyt długo tęskniła
wciąż przez wiatr połamana …
Z głuchym trzasknięciem zamknęła notes, wyjęła pomięte kartki i zaczęła pisać raport, nad którym pracowała od kilkunastu dni. Postanowiła sobie ukończyć go właśnie w ten dzień…dzisiaj mijała czwarta rocznica powstania drużyny numer jeden.
Ostatnie słowo, ostatnia kropka i raport ukończony. Na skrawku papieru bezwiednie napisała trzy słowa „na zawsze razem”. Spojrzała ostatni raz na napisy na nagrobkach i poszła do siedziby Hokage.
Blondynka uśmiechnęła się przyjmując raport. Ten niecodzienny widok uświadomił dziewczynie jak wszyscy jej współczują…ostatnia rzecz jakiej chciała dostać to współczucie. Wychodząc z gabinetu, zapytana o samopoczucie odpowiedziała „ anielsko dobre”. Pierwszy uśmiech od kilku tygodni…Było w nim jednak coś dziwnego, niepokojącego. Hokage badawczym spojrzeniem śledziła jej sylwetkę zza okna swojego gabinetu. W ręku trzymała świeży raport, jej uwagę przykuła teraz karteczka, która powoli spadała na podłogę. Podniosła go i uważnie się przyjrzała. Myśli od razy popędziły do dziewczyny, która przed momentem opuściła jej gabinet. Ona kroczyła do swojego domu. Nie mogła już dłużej wytrzymać. Przedostatnia strona „wierszownika” pomału zapełniała się atramentem układającym się w słowa…
*** Pędzę ile sił,
Wciąż przed siebie
Jak najdalej, po cienkim lodzie
Kruchym jak przeszłość
Wątłym i niepewnym jak przyszłość
Za mną spieniony ocean
Lęku i porażki.
Przede mną niczego pewna droga
Coraz mniej realna
I bezpieczna…
Choć byłam tak blisko
Jak nigdy dotąd…
Moja nadzieja i marzenia
Rozmyły mi grunt pod nogami
Zbyt dużo dla siebie…
Za dużo ciepła
Czuję jak topnieję, zwalniam
Już stoję…
W miejscu, ale gdzie?…
Coraz bardziej zimno
Ciemno, bez odwrotu…
Cisza…boję się…
Nie ma tu nikogo…
Mnie też…
Szkarłat znaczył podłogę salonu. Z rozluźnionej ręki wyśliznął się nóż Tanto. Głowa dziewczyny bezwładnie opadła na stół, oczy na wpół przymknięte nie dostrzegały już niczego. Jak z oddali słyszała krzyki i nawoływania, ją jednak ogarnęło przyjemne ukojenie cierpiącej duszy. Nie czuła już bólu rany brzucha…nie przejmowała się niczym, wiedziała, że za moment spotka się ze swoimi nakama…
Trzy znajome twarze uśmiechały się do niej przyjaźnie. „to nie ten czas…jeszcze nie teraz…wracaj”
Słowa kompanów niosły za sobą nadzieję oraz ból. Słyszała cały czas ich uspokajające głosy, później te głośniejsze, zdenerwowane i pełne obawy. Fal bólu przeszywająca ciało zmusiła do przeraźliwego krzyku. Wróciła i wszystko będzie dobrze…będzie lepiej…Prawda? Arturze, Przemku i Marcinie?****
-------------------------
*słowa piosenki „Angel” wykonywanej przez grupę Angelis (polecam you tube: Angelis-Angel)
** wiersz znaleziony w sieci…nie mojego autorstwa
***wiersz mojego brata z roku 2003…przechodził ciężki okres w swoim życiu
****imiona moich kumpli, którzy zginęli trzy lata temu w wypadku samochodowym…dzisiaj jest rocznica (08.03)
Ostatnio zmieniony przez rokdob dnia Nie 17:18, 09 Mar 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
hamaru
Student Akademii
Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 0:24, 09 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Coś mnie chwyciło za serce i nie chce puścić. Jakiś smutek, żal...
Wiersze idealnie dobrane, nawiasem mówiąc twój brat ma talent. Podoba mi się opis uczuć w tekście. Mogę sobie tylko nieudolnie wyobrażać, co czułaś. Niektórzy nie lubią współczucia, ja sama go nie chcę, więc powiem:
- Żyj.
I odejdę.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Reharahte
Student Akademii
Dołączył: 28 Lut 2008
Posty: 104
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Racibórz (śląskie)
|
Wysłany: Nie 11:04, 09 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
W zasadzie nie rozumiałam tytułu dopóki nie przeczytałam do końca.
Cóż ja mogę napisać.
Są dwa rodzaje wyrażania w słowach. Pierwszy to ten wypływający z naszej natury cielesnej i rozumu - układamy słowa dzięki, którym wyjaśniamy to co może pojąć nasz rozum. Drugi rodzaj to ten wypływający z naszej duszy. Słowa płyną wtedy z serca, wnętrza i odnoszą się do tego co niepojęte.
Niepojęta jest śmierć. Nagła śmierć, ale także ta przychodząca powoli. Jest ponad nami i w nas. Jest nieosiągalna rozumem, ale osiągalna ciałem.
Solidaryzuje się z Tobą w bólu. Utraciłam przyjaciela w wypadku samochodowym. Pocieszenie? Tak. Śnił mi się nazajutrz i powiedział, że jet tam dobrze.
To jest słońce, które wschodzi po burzy. Wtedy, kiedy powietrze jest rześkie i świeże.
|
|
Powrót do góry |
|
|
rokdob
Student Akademii
Dołączył: 06 Lut 2008
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: zakątek mojej wyobraźni Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 12:49, 09 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Trzy lata temu naprawdę się załamałam, schudłam 10 kg i wyglądałam strasznie. Nie mogłam w to uwierzyć do samego pogrzebu...rodzina martwiła się o mnie, ale jak mówią niektórzy "czas leczy rany". Blizny jednak pozostały- te na sercu. Żeby nie było wyjaśniam- nie próbowałam popełniać takiego głupstwa jak ta dziewczyna z opowiadania ...ja wróciłam by cieszyć się wspomnieniami, które mi pozostały.
Ostatnio zmieniony przez rokdob dnia Nie 12:49, 09 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|