|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mya
Student Akademii
Dołączył: 13 Lip 2008
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Konocha Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 19:29, 13 Lip 2008 Temat postu: [NZ][6] Prawdziwa historia Itach'ego i jego przyjaciółki |
|
|
Początek
Słońce leniwie znikało za linią horyzontu, rzucało ostatnie promienie ciepłego, czerwonego światła. Oświetlało las, brzeg i spokojną, niczym niezmąconą taflę wody, w której odbijał się pomost i sylwetka stojącej na nim dziewczynki. Miała duże, żółte oczy i czarne, związane w krótki kitek z tyłu głowy włosy. Dziecinne, ciemnozielone kimono sięgało do kolan i odsłaniało krawędź czarnych, krótkich spodenek. Na szyi błyszczały ciemnoszmaragdowe korale, które wyglądały co najmniej zabawnie na drobnej szyjce dziewczynki, której wiek nie mógł przekraczać sześciu lat. Dłuższą chwilę stała w milczeniu, po czym nagle uśmiechnęła się do siebie i odwróciła spokojnie w stronę, z której tu przyszła.
- Widzę, że zauważyłaś moje przyjście – wysoki mężczyzna także się uśmiechnął i stanął koło niej, położył swoją dłoń na jej ramieniu – Jutro twój pierwszy dzień w Akademii.
- Tak – mała skinęła głową, ale nie powiedziała ani słowa więcej.
- Nie cieszysz się? Poznasz wiele nowych kolegów i koleżanek – mężczyzna przyglądał się córce z lekkim niepokojem – Będziesz młodsza, ale z pewnością dasz sobie radę.
Dziewczynka na chwilę zamknęła oczy, jakby wahając się przed czymś, po czym zaśmiała się wesoło. Oparła głowę o mężczyznę i ciągle się uśmiechając, spróbowała nawiązać z nim kontakt wzrokowy.
- Będziesz ze mnie dumny, tato.
Shinobi uśmiechnął się i pogładził małą po czarnych włosach.
- Już czas wracać do domu, musisz być wypoczęta.
- Chciałabym pobyć tu jeszcze chwilę.
- Sama?
- Tak – skinęła głową.
- Jak sobie życzysz. Tylko wróć, zanim zrobi się zupełnie ciemno.
- Oczywiście – uśmiechnęła się i spokojnie patrzyła za ojcem, który zniknął pomiędzy drzewami. Gdy upewniła się, że jest sama, pobiegła przed siebie. Znudziło jej się siedzenie nad jeziorem, teraz miała ochotę na spacer po lesie. Jutrzejszy dzień miał być końcem nieograniczonego czasu wolnego, należało więc wykorzystać te ostatnie chwile. Zwolniła dopiero, gdy zagłębiła się w las. Złapała oddech, uśmiechnęła się i wyraźnie zadowolona, ruszyła przed siebie rozglądając się ciekawie dookoła. Lubiła tu przychodzić, robiła to często. Spokój, który panował w lesie, urzekał ją, harmonia świata zwierząt wydawała się magiczna. Dziewczynka przyglądała się najdrobniejszym nawet szczegółom, a jej duże, żółte oczy starały się niczego nie pominąć. Była mała, wyglądała na zaledwie sześć lat, ale spojrzenie miała dziwne, często zbyt poważne. Nawet, gdy wybuchała śmiechem, gdy płakała, złościła się, jej wzrok pozostawał bystry i spokojny. Chociaż uśmiech często pojawiał się na jej twarzy, to spokojne spojrzenie zawsze niepokoiło matkę dziewczynki. Ojciec pochwalał to zachowanie, od swojej córki oczekiwał wiecznego opanowania i chłodnej kalkulacji, w końcu miała zostać shinobi. Wymagał od niej wielu treningów i nieustannie powtarzał, że dziewczynka ma talent, który, wbrew jego oczekiwaniom, wcale nie był taki duży. Umiejętności małej były wynikiem ćwiczeń, którym poświęcała dużo czasu. Według jej matki, o wiele za dużo.
Zamarła w pół kroku, gdy do jej uszu dobiegły jakieś odgłosy zza pobliskich krzaków. Chwilę się wahała, po czym najciszej, jak mogła, rozchyliła gałązki. Na polanie ćwiczył jakiś chłopiec. Miał czarne, średniej długości włosy, tego samego koloru duże oczy. Rękę ciągle miał wyciągniętą po rzucie shurikenem, dwa wbiły się w małe drzewo na skraju łąki, dwa inne leżały pod nim, najwyraźniej chybione. Chłopak wyprostował się, zmrużył lekko oczy i rzucił ponownie, tym razem kunaiem. Trafił równo nad dwiema wbitymi już broniami. Uśmiechnął się, to samo zrobiła mała dziewczynka obserwująca go zza krzaków. Nagle gałązka pod jej stopą złamała się, co przyciągnęło uwagę trenującego. Cofnął się parę kroków i szybko przyjął pozycję obronną.
- Kto tam jest? – głos miał lekko nerwowy, chociaż wyraźnie starał się zachować spokój.
Westchnęła i spokojnie wyszła z ukrycie, przekręciła zabawnie głowę.
- Dobrze rzucasz – uśmiechnęła się do niego i pokazała palcem drzewo – Przechodziłam obok i cię zauważyłam, ale nie chciałam przeszkadzać…
- Już to zrobiłaś – skrzywił się lekko, choć ciągle przyglądał jej się z zaciekawieniem.
Zaśmiała się, podeszła do niego, stanęła tam, gdzie on przed chwilą, wycelowała i rzuciła shurikenem. Trafiła idealnie pomiędzy te, które wbił chłopak.
- Tak, dobrze rzucasz – powtórzyła, odwracając się do niego przodem i ciągle uśmiechając serdecznie – Ale ja też nie jestem najgorsza, prawda?
Chłopiec nie ukrywał nawet swojego zdumienia, podszedł do drzewa i wyciągnął wszystkie bronie. Zazwyczaj nie lubił towarzystwa innych dzieci, denerwowała go ich hałaśliwość i namolny styl bycia, jednak ta dziewczynka wydawała się być sympatyczna. Nie krzyczała, nie zachwycała się nim i przede wszystkim dobrze rzucała. To ostatnie imponowało mu najbardziej, od małego przykładał dużą uwagę do umiejętności osób, z którymi rozmawiał. Podał jej broń i skinął niepewnie głową, ciągle nie wiedział, czy chce z nią rozmawiać.
- Tak, zdecydowanie nie jesteś najgorsza.
- Dziękuję – schowała gwiazdkę, po czym zerknęła na niego – Jesteś dobry, chodzisz do Akademii?
- Co? – zdziwił się, lekko zarumienił – Nie… Zaczynam od jutra – dodał z dumą w głosie.
Rozpromieniła się wyraźnie.
- Naprawdę?! Ja też!
Po raz pierwszy się do niej uśmiechnął, a ona zauważyła, że gdy to zrobił, wyglądał na naprawdę sympatycznego i miłego.
- W takim razie pewnie będziemy w tej samej klasie… Zaraz, ile masz lat? – zdecydował skończyć dzisiejszy trening, wkładał więc bronie do specjalnych kieszonek.
- Ja? Em… - zmieszała się, wbiła wzrok w ziemię – W sumie to niedawno skończyłam pięć… Mój tata twierdzi, że dam radę w Akademii, ale przecież inni będą dużo młodsi…
- Oczywiście, że dasz radę! Dlaczego miałabyś nie dać? – oburzył się lekko – Ja też mam tyle lat i jestem pewien, że dam radę. Większość dzieciaków w Akademii nie potrafi rzucać kunaiem ani shurikenami, a ja tak! Zresztą, ty też – dodał z nutką uznania w głosie.
- Tak myślisz? – rozpromieniła się – To dobrze, że nie będę najmłodsza.
Uśmiechnął się do tej nieznajomej dziewczynki, coraz bardziej zaczynał ją lubić. Była pogodna, może nawet zbyt optymistyczna, ale sposób, w jaki się uśmiechała, bardzo mu się podobał. Do tego miała niesamowite oczy, które przykuwały jego uwagę. Zastanawiał się, z jakiego klanu pochodzi.
- Chyba wypada, żebym się przedstawił – z uśmiechem na ustach wyciągnął do niej dłoń – Uchiha Itachi – klanowe nazwisko wypowiadał z dumą, klan Uchiha był uważany za najsilniejszy w całej wiosce.
- Miariko Yoshitomi, ale proszę, używaj skrótu „Mia” lub „Mi”…. – uścisnęła jego dłoń, nie czuła się jednak za pewnie. Chłopiec pochodził ze znanego klanu, ona zaś była córką zwykłych shinobi.
Zaskoczyła go. Spodziewał się usłyszeć znane nazwisko, tymczasem wyglądało na to, że pochodzi ze zwykłej rodziny. Kiedyś tata opowiadał mu o takich shinobi, ale do tej pory żył w przekonaniu, że prawdziwie zdolne osoby muszą być „czystej krwi”. Znowu na nią spojrzał i uśmiechnął się do siebie. Nieważne, jakie było jej pochodzenie. Wydawała się być sympatyczna i rozsądna, do tego była w jego wieku. Szybko podjął rozmowę na temat tego, co słyszał o Akademii, a ona, wyraźnie zadowolona z takiego obrotu sprawy, śmiała się z czasem złośliwych komentarzy na temat niektórych nauczycieli. Czas zleciał im szybko, nim się zorientowali, szli uliczką wioski. Dziewczynka spojrzała z przerażeniem na pierwsze gwiazdy. Już dawno powinna być w domu.
- Itachi, muszę już iść… Obiecałam tacie, że będę przed zmrokiem…
- Och, pewnie. Pośpiesz się, słońce już dawno zaszło – urwał na chwilę, po czym uśmiechnął się do niej ciepło – Wiesz, Mia, cieszę się, że cię poznałem.
Zarumieniła się lekko, zdumiona tym nagłym wyznaniem. Zdążyła się już zorientować, że jej nowy kolega nie lubi mówić o uczuciach, a najbardziej w dziewczynce podobają mu się jej umiejętności, nie zaś sposób bycia.
- Ja… ja też – uśmiechnęła się do niego szeroko, pomachała mu i odbiegła w stronę domu, znikając za zakrętem.
Chwilę za nią patrzył, po czym powolnym krokiem udał się w stronę domu. Jego myśli krążyły wokół budynku Akademii i tego, co go tam czeka.
***
Nowi uczniowie zostali przydzieleni do klas. Siedzieli koło siebie w dwuosobowych ławkach, przyglądali się wystrojowi klasy i nauczycielowi, który stał przed nimi. Mia westchnęła, znudzona słuchając wykładu dotyczącego poprawnego zachowania podczas lekcji. Jej koleżanka z ławki szturchnęła ją lekko łokciem. Spojrzała na nią pytającym wzrokiem.
- Hej, Mi, widzisz tego chłopaka?
- Którego?
- Tego z ciemnymi włosami… No, tego w trzeciej ławce. Widzisz?
- Mhm – Mia uśmiechnęła się lekko, dziewczynka pokazywała jej plecy Itachiego.
- Och, jest taaaki ładny… Należy do klanu Uchiha, spójrz na symbol na jego plecach! Szkoda, że jest ode mnie młodszy… - westchnęła dziewczyna, po czym nagle uśmiechnęła się przepraszająco – wybacz, Mia, zapomniałam, że ty jesteś od niego młodsza…
- Młodsza? – zdziwiła się dziewczynka i energicznie pokręciła głową – Nie, Itachi i ja jesteśmy w tym samym wieku.
Jej koleżanka otworzyła szerzej oczy.
- Znasz go?!
- Poznałam wczoraj – mała wzruszyła ramionami i skierowała znudzone, żółte oczy na sylwetkę nauczyciela, który właśnie wypisywał im tygodniowy plan zajęć. Westchnęła i wyciągnęła notesik, w którym wszystko szybko zanotowała. Jej koleżanka z ławki obserwowała ją z nutką podziwu i zazdrości na twarzy.
***
Pierwsza notka za mną. Pfff. Mam nadzieję, że się podobała. :)
Ostatnio zmieniony przez Mya dnia Pon 13:46, 18 Sie 2008, w całości zmieniany 5 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Bloody
Legendarny Sannin
Dołączył: 24 Paź 2007
Posty: 3559
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sprzed kubka z czarną herbatą. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 20:43, 13 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
O.R.G.A.Z.M.!!
Itaaaaś *______*
Fick o Itasiu...normalnie...aż nie wiem co powiedzieć ze szczęścia. Ładnie się zaczyna... *_*
Czekam na następną część...
EDIT: jak ochłonę, to coś dopiszę....
Ostatnio zmieniony przez Bloody dnia Nie 20:45, 13 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mya
Student Akademii
Dołączył: 13 Lip 2008
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Konocha Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 21:08, 13 Lip 2008 Temat postu: Rozdział II |
|
|
Rozdział II
Trzeci dzień nauki w Akademii dobiegał końca. Wszystkie obawy dziewczynki dotyczące jej umiejętności rozwiały się już po pierwszej lekcji. Większość dzieci z klasy była totalnymi beztalenciami, podobnie zresztą jak Norie, z którą dzieliła ławkę. Przy ilości treningów, które organizował jej ojciec, mogła spokojnie przegonić resztę dzieci. Zaczynała też powoli rozumieć takie pojęcia jak „ukochany chłopiec” i uczyła się, że większość dziewczynek ma już jakiegoś wymarzonego kolegę na oku. Jej przewodniczką w tej kwestii była dziewięcioletnia Norie, która zdawała się nie opuszczać domu bez lusterka w kieszeni i której jedynym, prawdziwym zainteresowaniem byli właśnie chłopcy. Ciągle jednak tego nie rozumiała i wzdychała ciężko, gdy któraś z koleżanek starała się namówić ją do miłosnych wyznań. Dzisiaj akurat udało jej się uciec od rozmowy z nimi, gdyż sensei tłumaczył większości dzieci zasady działania chakry. Ona i parę innych osób, w tym Itachi, byli z wykładu zwolnieni i mogli usiąść w cieniu drzew na dziedzińcu. Miariko wykorzystała to w pełni, plecy oparła o konar, a wzrok podniosła i zatopiła w błękicie nieba. Skrzywiła się, gdy ktoś koło niej usiadł. Ogarnęło ją złowieszcze przeczucie, że to kolejna zakochana dziewczynka i skrzywiła się nieco, próbując zdobyć się na możliwie uprzejmy ton.
- Nie chcę rozmawiać o twoich sercowych problemach, daj mi spokój.
Czarnowłosy chłopiec, który usiadł koło niej, uniósł brwi do góry i otworzył nieco szerzej oczy.
- O… o czym nie chcesz rozmawiać?
Podskoczyła do góry, szybko na niego spojrzała i oblała rumieńcem na widok zszokowanego Itachiego.
- Itachi! Myślałam, że to któraś z tych dziewczyn…
Chłopak roześmiał się z ulgą i oparł o ten sam pień, co czarnowłosa. Zerknął na grupkę dzieci słuchających wykładu.
- Nie rozumiem, czego oni tam nie rozumieją.
- Ja tym bardziej – westchnęła, zerknęła na niego i zadała pytanie, które męczyło ją od dzisiejszego ranka –Jesteś na mnie zły?
- Ja? – zdziwił się lekko, niezbyt rozumiał tę nagłą zmianę tematu – Dlaczego?
- Ostatnio ze mną nie rozmawiałeś, nie mówiłeś cześć…
Chłopak wyglądał na mocno zdezorientowanego, usilnie starał się złapać jej tok rozumowania, jednak zwyczajnie nie widział w tym nawet odrobiny sensu.
- A powinienem?
- Em… - zarumieniła się lekko i modląc się w duchu o to, żeby jej koleżanka wiedziała, o czym mówi, wydusiła z trudem kolejne słowa – Norie powiedziała, że jeśli ze mną nie rozmawiasz i się ze mną nie witasz, prawdopodobnie wcale mnie nie lubisz.
Itachi jęknął z rozpaczą, przez chwilę zastanawiał się nad tym, czy dziewczyny nie mają lepszych tematów do rozmów. Naśladując gest swojej mamy, poczochrał ją po włosach.
- Uwierz mi, że jesteś tutaj jedyną osobą, którą lubię.
Otworzyła szerzej oczy, na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec, po czym zabawnie wykrzywiła twarzyczkę w parodii grymasu.
- Itachi, nie rób mi tak z włosami.
Zmieszał się, gwałtownie cofnął rękę i nieco się od niej odsunął.
- Przepraszam – powiedział cicho, odwrócił szybko wzrok.
Widząc jego reakcję, parsknęła śmiechem i poczochrała go energicznie. Wstała szybko i cały czas się uśmiechając, przekrzywiła zabawnie głowę, jej oczy zabłyszczały jak zawsze, gdy była wesoła.
- Czochranie po włosach to moja specjalność, nie twoja – pokazała mu język.
Zszokowany starał się zrozumieć naturę dziewczynki, szybko jednak zrezygnował, poderwał się do góry.
- Zaraz zobaczymy, czyja to specjalność - próbował ją złapać, ta jednak, ciągle głośno się śmiejąc, skoczyła do ucieczki.
Sensei przerwał na chwilę wykład, wzrokiem podążając za goniącymi się dziećmi, po czym odetchnął w duchu. Ten chłopiec z klanu Uchiha był niewątpliwie zdolny i miał wszystko, co przyszły geniusz mieć powinien, był jednak zbyt cichy i często zaskakiwał go oziębłością w stosunku do innych dzieci. Teraz natomiast gonił roześmianą Miariko, która chowała się za drzewami i raz po raz pokazywała mu język. Uśmiechnął się. W tej dziewczynce było coś, co zmuszało do lubienia jej, nawet jeśli miała odrobinę przerażające oczy.
Gdy zajęcia już się skończyły, opuścili budynek Akademii razem. Miariko zerknęła na Itachiego i westchnęła cicho. Nie rozumiała jego wiecznej powagi. W życiu wolała częściej się uśmiechać, niż płakać i czerpać radość z każdej chwili. Była optymistką z urodzenia, jak to kiedyś stwierdziła jej ciocia. Nie poddawała się pomimo ostrym treningom ojca i nie lubiła osób, które wiecznie zamartwiały się nad swoim losem. Zresztą, czy Itachi miał się nad czym zamartwiać? Przecież był zdolny, pochodził ze znakomitego klanu, jego rodzina należała do najbardziej szanowanych i respektowanych w całym Kraju Ognia. Chociaż… Może właśnie dlatego był taki wiecznie zamyślony? Może nie tylko ona boryka się ze zbyt wysokimi wymaganiami rodziny? Rozmyślania przerwał jej piskliwy głosik Norie.
- Hej, Mia! Idziesz z nami? – jej koleżanka stała w grupce dziewczyn, z których każda była starsza i każda zalotnie mrugała do Itachiego, który wydawał się niezbyt rozumieć ich poczynania.
- Em… - zawahała się, ale wystarczyło jej jedno spojrzenie na przygnębionego czarnowłosego, żeby podjąć decyzję – Nie, dzięki, może później…
- No chodź, poplotkujemy, zjemy coś, wszystkie umieramy z głodu!– dziewczyna próbowała ją namówić, ale Mia pokręciła głową.
- Naprawdę wolałabym nie…
Dziewczynki pożegnały ją narzekaniami i puszczając oczka do Uchihy, oddaliły się w stronę centrum wioski. Czarnowłosa zorientowała się, że jej kolega zdążył się nieco oddalić, odwróciła się więc na pięcie i szybko dogoniła. Spojrzał na nią zdumiony.
- Dlaczego z nimi nie poszłaś? Chyba nic nie jadłaś od rana.
- Rzeczywiście, chyba nie jadłam – wzruszyła ramionami, uśmiechała się pogodnie. Nie żałowała swojej decyzji, chciała dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
- Nie jesteś głodna?
- Niezbyt.
Chwilę zastanawiał się nad tym, dlaczego właściwie zdecydowała się iść z nim, po czym zdał sobie sprawę z tego, że i on zaczyna być głodny. Do głowy wpadł mu pomysł, który choć zupełnie nie był w jego stylu, teraz wydawał mu się być całkiem dobry. Chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę dzielnicy swojego klanu.
- Chodź, mama już pewnie przygotowała obiad, na pewno się ucieszy, że przyszłaś.
- Ale… Itachi! Ja mam własny dom – parsknęła śmiechem, wpatrywała się w niego zszokowana. Czy jej się tylko wydawało, że ten chłopiec jeszcze przed chwilą był ponury i wyraźnie niezadowolony z życia?
- To nic – chłopak przyśpieszył, uśmiechał się szeroko – Dzisiaj jesz u mnie.
Opanowała zdumienie i śmiejąc się ze zmienności jego humorów, pobiegła za nim. W duchu stwierdziła, że może wcale nie jest tak ponury, jaki wydawał się być, może wystarczy lepiej go poznać?
*~*~*
Czarnowłosa dziewczynka z wyraźnym napięciem wpatrywała się w stojącego pośrodku sali lekcyjnej nauczyciela. Kątem oka zerknęła na siedzącego obok Itachiego – wydawał się być lekko zniecierpliwiony, ale najwyraźniej starał się nie pokazywać tego po sobie. Ukończyli Akademię, teraz mieli stać się geninami, otrzymać własne opaski ninja i przydział do poszczególnych grup. Wyczytywano kolejne nazwiska uczniów, ich nowych nauczycieli… Zastanawiała się, jak to będzie. Ponoć rozdzielali zawsze tak, żeby siła trzech członków zespołu była równa – skoro tak, jej szanse na bycie z Itachim raczej nie wydawały się być duże. Może i byli młodsi, ale umiejętnościami dorównywali albo i przewyższali resztę klasy, a już szczególnie chłopak, który poświęcał prawie cały swój wolny czas na trening. Miała ochotę wyrwać temu flegmatycznemu shinobi listę z nazwiskami i sprawdzić, gdzie ją przydzielili. Opanowała się jednak, westchnęła i oparła brodę na złączonych dłoniach. Nie pozostawało jej nic innego, jak czekanie.
- Dobrze… Teraz więc grupa szósta… - Sensei przeglądał papiery, po czym zmarszczył lekko czoło. Zawahał się przez chwilę, szybko jednak odkaszlnął i wyczytał nazwiska – Więc… Hori Kazunaro…
Chłopak z brązowymi, krótko ściętymi włosami podniósł głowę i uśmiechnął się niepewnie. Rozejrzał się po klasie, zastanawiając się, z kim będzie w grupie. Nie zostało już wiele osób – jego wzrok padł na zniecierpliwioną Miariko i lekko już znudzonego Itachiego. Wzdrygnął się, nie chciał być z żadnym z nich w drużynie. Dziewczynkę jeszcze by przeżył, w końcu sam widział, że potrafiła być naprawdę sympatyczna i pomocna, ale ten chłopiec… Nie dość, że młodszy, to jeszcze zarozumiały, zdolny i bezczelny. Zdecydowanie nie był jego wymarzonym kolegą z drużyny. Nie miał jednak czasu na dalsze ocenianie uczniów, oto sensei otwierał usta, żeby wyczytać kolejną osobę. Zamarł, czekał.
- Uchiha Itachi…
Czarnowłosy dopiero teraz drgnął, rozejrzał się. Napotkał wzrok chłopaka, z którym będzie w drużynie i westchnął zrezygnowany. Wyglądał na starszego od nich, ale wpatrywał się w nauczyciela tak, jakby ten właśnie wydał na niego wyrok śmierci. Uchiha zaśmiał się w duchu, że może i ma rację. Odwrócił wzrok i wyjrzał na okno, chciał już wyjść z tej dusznej klasy.
- I Yoshitomi Miariko – sensei powiedział to powoli, jakby sam się zastanawiał nad tym, czy powinien. Po chwili jego obawy potwierdziły głośne głosy sprzeciwu, niektóre dzieciaki wstały z ławek.
- Sensei, to jest niesprawiedliwe! Oni będą najsilniejszą drużyną, tak nie powinno być!
Podniósł dłoń, żeby ich uciszyć, sam jednak w głębi duszy się z nimi zgadzał. Kazunaro nie był najgorszy, był przeciętny, ale za to Itachi był uważany przez wszystkich za małego geniusza. Dziewczynka swoje umiejętności zawdzięczała głównie treningom, to jednak nie zmieniało faktu, że potrafiła o wiele więcej, niż tego wymagał program nauczania. Niepokoiła go przepaść, która z całą pewnością dzieliła te drużynę od innych.
- Taka jest decyzja Hokage. Nie przeszkadzać, czytam dalej.
Mia uśmiechnęła się do czarnowłosego, ten jednak cały czas był odwrócony w stronę okna. Uznając, że nie ma potrzeby go denerwować, zwróciła swoją uwagę na bruneta. Chłopak także się jej przyglądał, chociaż wyglądał nieco tak, jakby nie wiedział, czy może. Dziewczynka zrozumiała szybko, o co mu chodzi, po czym pomachała do niego przyjaźnie. Zdziwił się, ale odmachał z lekkim rumieńcem na twarzy. Wyraźnie odetchnął z ulgą.
Po skończonych zajęciach wszystkie dzieciaki wybiegły z Akademii. Spokojnie szli tylko Yoshitomi i wiecznie zamyślony Uchiha koło niej. Oboje cieszyli się, że są razem w drużynie, nie pokazywali tego jednak, uznając równocześnie, że inaczej być nie mogło. Ich nowy kolega z grupy podszedł niepewnie i wyraźnie nie wiedział, jak zacząć rozmowę.
- No, to wygląda na to, że jesteśmy w jednej drużynie… - uśmiechnął się niezręcznie.
Miariko przytaknęła energicznie i uśmiechając się pogodnie, chwyciła jego dłoń, mocno nią potrząsnęła.
- Na to wygląda – zaśmiała się, po czym spojrzała na Itachiego, chwyciła jego dłoń i wcisnęła w rękę Kazunaro. Oboje podskoczyli, Itachi wyglądał na zirytowanego, Hori na przestraszonego. Dziewczynka przewróciła oczyma i potrząsnęła ich dłońmi. – Poznajcie się, Kazunaro, oto Itachi, Itachi, oto…
- Wiem przecież, jak ma na imię – prychnął czarnowłosy i wyrwał swoją dłoń z jej uścisku – W końcu jesteśmy w jednej drużynie – dodał pogardliwie i odszedł w swoją stronę, zostawiając ich samych.
Mia nie przejęła się zbytnio, machnęła lekceważąco ręką i uśmiechnęła się pocieszająco do bruneta. Nie chciała, żeby czuł się z nimi źle, dlatego od razu postawiła sobie za punkt honoru zapobiegać kłótniom tej dwójki.
- Och, nie przejmuj się nim. Jeszcze go polubisz, zobaczysz - chłopak szczerze w to wątpił, nic jednak nie powiedział, jedynie przytaknął głową, dokończyła więc swoją wypowiedź -Cóż, idę do domu, muszę coś zjeść przed tymi zajęciami z nowym sensei… Też się lepiej przygotuj – dodała z uśmiechem i już chciała odejść, gdy chłopak ją zatrzymał.
- Czekaj! Ja… chciałem się zapytać… Przyjaźnisz się z Itachim? – musiał to wiedzieć. Zastanawiało go, co jest pomiędzy tą dwójką i czy Uchiha w ogóle jest w stanie komukolwiek okazać jakąś serdeczność. Uznał też szybko, że w tej drużynie kontakt będzie utrzymywać z pogodną i serdeczną Miariko, nie zaś z nieprzewidywalnym Itachim.
- Sama nie wiem – pytanie ją zaskoczyło, wzruszyła ramionami, śpieszyła się i nie miała czasu na przeprowadzanie analizy tego, co ona i chłopak zbudowali między sobą przez te wszystkie lata ich znajomości - Ale chyba tak, chyba się z nim przyjaźnię – uznając, że taka odpowiedź będzie najprostsza, pomachała mu ręką na pożegnanie i odbiegła w stronę domu. Przed nią otworzyła się perspektywa przygotowań do pierwszych prawdziwych zajęć.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bloody
Legendarny Sannin
Dołączył: 24 Paź 2007
Posty: 3559
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sprzed kubka z czarną herbatą. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 22:09, 13 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
O ja...Drugi rozdział. *_*
Fajnie, lekko się czytało...
Tylko imię mi się ciężko wymawia...ale przeboleję...
^________^
|
|
Powrót do góry |
|
|
Elle
medic-ninja
Dołączył: 05 Paź 2007
Posty: 5952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 22:10, 13 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Tak nieszczególnie mi się podoba... Może dlatego, że na razie jest o niczym. Ot, poznały się dwa dzieciaki i poszły do szkoły. Nie wiadomo, co będzie dalej, jednak zapowiada się na naprawdę długą historię. Sama nie wiem, co o tym sądzić.
Piszesz nieźle, z interpunkcją nie masz kłopotów, jednak przyczepiłabym się trochę do stylu. Na początku zraził mnie zupełnie niepotrzebny, dokładny opis dziewczynki. Troche za dokładny. Musimy wiedzieć, że miała na szyi korale? Dzieci zachowują się w tym ficki jakby były przynajmniej ze trzy razy starsze, a nie możesz zapominać, że mają tutaj po pięć, sześć lat. To również mi przeszkadza.
Zraził mnie również tytuł. Taki typowo blogowy, z góry wiadomo o czym i nie wprowadza żadnego dreszczyku zachęty. Ot, suchy opis opowiadania. Nie spodobało mi się jeszcze coś. Napisałaś to pod pierwszym rozdziałem. Notka. Notki są na blogu, ale nie tutaj. To jest forum, tutaj są rozdziały. Notka brzmi tak strasznie głupio, ona może byc o wszystkim, nawet o malowaniu paznokci!
Jeszcze coś- byłoby miło, gdybys zarejestrowała się nie tylko po to, by opublikować coś swojego. Bo to wydaje mi się zupełnie bez sensu. Najpierw przydałoby się poznac forum, a nie tak od razu, z grubej rury dawać nowe opowiadanie.
Podsumowując: ani mnie ta historia parzy, ani ziębi. Zapomnę o niej już jutro.
|
|
Powrót do góry |
|
|
profcia
Student Akademii
Dołączył: 21 Cze 2008
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 9:13, 14 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
To jest takie... nijakie.
Czyta się szybko i łatwo, ale mnie się nie podoba.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Van
Legendarny Sannin
Dołączył: 17 Sty 2008
Posty: 3193
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 9:28, 14 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Niektóre zdania wydawały mi się dziwnie sformułowane i kilka razy musiałam je przeczytać, żeby je zrozumieć. Zgadzam się z El, aczkolwiek ten dokładny opis dziewczyn nie przeszkadzał mi.
Nie podobało mi się.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mya
Student Akademii
Dołączył: 13 Lip 2008
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Konocha Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 12:36, 15 Lip 2008 Temat postu: ;) |
|
|
Cała trójka siedziała na polanie i czekała na ich nowego nauczyciela, Shinuji-sensei. Kazunaro chodził wolnym krokiem w kółko, co pewien czas kopiąc leżący na ziemi kamień i choć pozornie wyglądał na mocno rozkojarzonego, Itachi widział doskonale, że szatyn zauważa każdy szczegół dookoła nich. Na środku polany leżała na plecach Miariko. Oczy zamknęła, dłonie podłożyła sobie pod głowę, czarne włosy rozsypały się niesfornie po zielonej trawie, rysy jej twarzy złagodniały… Chwilę się przyglądał, po czym prychnął z lekkim oburzeniem. Gdzie czujność? Nawet ten nowy obserwuje wszystko, a ona… Zakradł się do dziewczyny, starał się iść jak tylko mógł najciszej. Był świadom, że Kazunaro obserwuje każdy jego krok, uważnie śledzi dłoń, która sięgała po kunai. Uśmiechnął się złośliwie, po czym szybkim ruchem chciał przyłożyć dziewczynie broń do gardła. Ta jednak, zupełnie niespodziewanie, chwyciła go mocno rękoma za ramiona i pociągnęła do przodu, sama wybijając się miękko do góry. Itachi, chcąc nie chcąc, został rzucony na trawę pod jej nogami, przefikołkował i jęknął zrozpaczony. Dziewczynka prychnęła pogardliwie, ale kąciki ust uniosły się w uśmiechu. Podeszła do niego, pochyliła się, tak, że teraz ich twarze znajdowały się naprzeciwko siebie.
- Nie jestem głupia. - Chłopak skrzywił się lekko i chciał wstać. Przytrzymała go za ramiona, uśmiechając się wesoło - Chciałbyś wstać! A co, jeśli ja nie chcę, żebyś się podnosił? – Przycisnęła go do ziemi mocniej i czekała na reakcję. Lubiła się z nim droczyć, a w tej sytuacji był to najlepszy sposób na zabicie nudy i skrócenie czasu oczekiwania na nauczyciela.
Kazunaro obserwował tę scenę z wyraźnym zdumieniem. Większość uczniów Akademii bała się spojrzeć w czarne oczy chłopaka, bała się coś powiedzieć, nikt mu się nie sprzeciwiał. Teraz ta roześmiana, serdeczna dziewczynka przyciskała go do ziemi i śmiała się czarnowłosemu w twarz. Owszem, ponoć byli przyjaciółmi, sama mu to powiedziała, ale na jak dużo mogła sobie pozwolić? Nagle dostrzegł, że coś w spojrzeniu leżącego się zmieniło, chciał ostrzec koleżankę, ale było już zdecydowanie za późno. Uchiha z całej siły rzucił nią do tyłu i wstał gwałtownie. Dziewczynka poleciała na plecy, mocno uderzyła o ziemię. Jęknęła z bólu, nie zamknęła jednak oczu ani na chwilę, szybko unikając lecącego shurikena. Kazunaro przerażony patrzył, jak Mia rzuca dwie metalowe gwiazdki w stronę czarnowłosego: jedna chybiła, druga rozcięła rękaw chłopaka. Uchiha zmrużył wściekle oczy i szybko uniósł dłonie, żeby użyć ninjutsu. Jego przeciwniczka najwyraźniej wiedziała, do czego zmierza, też rozpoczęła zawiązywanie pieczęci. Skończyli równocześnie.
- Katon: Goukakyuu no jutsu! – Dwie olbrzymie kule ognia zderzyły się w połowie dzielącej ich odległości.
Kazunaro przysłonił oczy dłonią, patrzył na to, co się działo z mieszaniną podziwu i strachu. Nie wiedział, że ta dwójka potrafi do tego stopnia wykorzystać tę technikę. Jutsu Itachiego wydawało się być silniejsze i nagle zrozumiał, że jeśli Miariko nie wytrzyma, zostanie spalona żywcem. Chciał coś krzyknąć, ale zamarł. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na twarz czarnowłosego chłopaka, żeby zauważyć zmianę. Itachi uśmiechał się lekko, był wyraźnie zadowolony. Wycofał jutsu i odetchnął głęboko. To samo zrobiła Mia, choć nieco później, osmalając skrawek kimona „przeciwnika”. Uchiha zaklaskał i podszedł do koleżanki, która także zbliżała się do niego nieco chwiejnym krokiem. Podtrzymał ją i ciągle się uśmiechając, zaprowadził na niespalony kawałek polany. Oboje usiedli, Miariko zdecydowanie bardziej zmęczona, ale rozpromieniona.
- Widziałeś? – wpatrywała się w czarnowłosego z dumą wypisaną na twarzy. – Widziałeś, Itachi?! Jeszcze trochę, a bym cię przysmażyła…
Uniósł brew, udając, że jest zły.
- Mów tak dalej, a następnym razem nie cofnę jutsu… - Porzucił poważny wyraz twarzy i położył się na trawie koło niej – Mia, to było czadowe. Przecież pokazałem ci tę technikę zaledwie półtora tygodnia temu.
- Nawet nie półtora – opadła miękko koło niego, po czym nagle przypomniała sobie o trzecim członku drużyny. – Mam nadzieję, że się nie przestraszyłeś, Kazunaro-kun.
Drgnął na dźwięk swojego imienia. Akurat się zamyślił, kontemplując to, co zostało z polanki. Spojrzał na uśmiechniętą dwójkę z niedowierzaniem. Jeśli czegoś chciał w tej chwili uniknąć, to właśnie rozmowy z nimi.
- Em… Możesz powtórzyć? – zapytał niechętnie, modląc się o to, żeby nie chciała i dała mu święty spokój.
- Powiedziałam tylko, żebyś się nie przejmował. My tak często. To część treningu – uśmiechnęła się szeroko i wskazała mu kawałek trawy koło siebie. – Połóż się, sensei spóźnia się tak długo, że pewnie jeszcze trochę poczekamy…
Zawahał się chwilę, po czym usiadł na wskazanym miejscu. Zrobił kilka młynków palcami i łypnął na leżącą beztrosko dwójkę. Paranoja.
- Szczerze mówiąc, to nie wyglądało jak trening – skrzywił się.
Itachi zaśmiał się pogardliwie i spojrzał na chłopaka. Sam nie wiedział, dlaczego aż tak go nie lubi, ale czy był sens szukać przyczyny? Ten cały Kazunaro był przegrany z góry, widział to w oczach szatyna, a jemu, wspaniałemu Itachiemu z klanu Uchiha, wcale nie chciało się bawić w pomoc dla nieudolnych shinobi. Zaraz, czy on go nazwał shinobi? Dobre sobie. Chyba czarny humor kuzyna mu się udzielił.
- A co ty możesz wiedzieć o tym, jak wygląda trening? – pozwolił sobie na drwiący ton głosu i jedno z tych lodowatych, doprowadzających do szewskiej pasji spojrzeń.
- Z pewnością więcej, niż ty – oburzył się chłopak, choć czuł, że źle robi, kłócąc się z Uchihą już pierwszego dnia ich znajomości. – W końcu jesteś ode mnie młodszy o trzy lata, nie zapominaj się – warknął, mając cichą nadzieję, że sensei za chwilę pojawi się na polanie i skończy rozmowę, niechybnie prowadzącą do bójki… a ta, Kazunaro był tego pewien, już nie będzie miała wiele wspólnego z koleżeńskim treningiem.
- Nie zapominam. Kiedy będę w twoim wieku, będę o trzy lata lepszy.
- Jak śmiesz! – Kunai poleciał w stronę czarnowłosego.
Itachi zdawał się tylko na to czekać, skoczył do przodu i nagle znalazł się za plecami kolegi. Przyłożył mu zimny metal do gardła i uśmiechnął się paskudnie. Wspaniałe, nieporównywalne z czymkolwiek innym, uczucie zwycięstwa rozlało się po całym ciele chłopaka. Uwielbiał ten moment, w którym wszystko zależało od niego, w którym każda decyzja, każde słowo, każdy ruch nadgarstka…
- Mam cię – syknął.
Szatyn zacisnął zęby, nie wiedząc, co ma zrobić. Nie chciał przyznać się do porażki przed tym dzieciakiem, ale chłodny rozsądek podpowiadał, że tak będzie lepiej, a z pewnością bezpieczniej. Z drugiej zaś strony – kto to słyszał o tym, żeby siedmioletni bachor terroryzował drużynę?! Litości. Z pomocą pośpieszyła mu Mia, która westchnęła przeciągle i usiadła, przyglądając się zaistniałej sytuacji. Na twarzy dziewczynki odmalowało się współczucie zmieszane ze szczerym rozbawieniem, w końcu jednak to pierwsze wygrało. Ziewnęła, jakby chcąc podkreślić swój brak zainteresowania takimi akcjami i powoli się podniosła. Posłała im jedno ze swoich „jestem taka dorosła, nie bądźcie głupi” spojrzeń i uniosła lewą brew do góry.
- Itachi, nie rób z siebie idioty.
Zareagował tak, jak to przewidziała – Kazunaro stał wolny już po sekundzie. Zamiast tego, czarnowłosy pojawił się tuż przed nią, najwyraźniej chcąc zmusić koleżankę do cofnięcia wcześniej rzuconych słów. Splotła dłonie na wysokości klatki piersiowej i spojrzała na niego wyzywająco.
- Co niby robię? – zapytał chłodno, mrużąc oczy i starając się ją zastraszyć samym wyglądem.
Niezbyt się tym przejmując, chwilę milczała, po czym parsknęła śmiechem. W takich chwilach przypominał jej jakiegoś źle dobranego, mrocznego rycerza z bajek, który wcale zły i mroczny nie jest, a po prostu trafiła mu się zła rola. Z drugiej strony, jego zachowanie potrafiło irytować… i z pewnością to robiło.
- Wszystko – odparła pogodnie, szczerząc zęby w uśmiechu. – Zuo, i mhrok, Itaś, mhrok!
- Jeszcze raz użyjesz tego kretyńskiego zdrobnienia… - Nie był w stanie powstrzymać iskierki rozbawienia w spojrzeniu, a świadomość, że dziewczynka po raz kolejny wygrała, kazała mu jeszcze chwilę zachowywać się „jak na shinobi przystało”. Niestety, jak zwykle nie dała mu szansy na przeciąganie teatrzyku i budowanie swojej, w jego opinii rewelacyjnej, reputacji. Zanim zdążył dokończyć i powiedzieć coś jeszcze, nagle Miariko znalazła się na jego szyi, zasypując go czarnymi włosami i wlepiając w niego żółte oczy.
- To co mi zrobisz? – zapytała niewinnie, uśmiechając się przy tym szeroko.
Westchnął zrezygnowany i pojednawczo rozłożył ręce na boki. Puściła go, ciągle szeroko się uśmiechając, a gdy poczochrał ją po włosach i odszedł kilka kroków, wyraźnie unikając kontaktu wzrokowego z szatynem, ponownie się roześmiała. Co tak naprawdę w nim lubiła i jakim cudem ich „przyjaźń” w ogóle funkcjonowała – to były zagadki, na które odpowiedzieć Yoshitomi nie potrafiła, ale nawet nie zadawała sobie trudu zastanawiania się. Po prostu przyjmowała to jako fakt i coś, co jest na pewno, nie robiąc sobie wiele z ciągłych humorów Itachiego i jego głupich zachowań. Bo, powiedzcie, jak przejmować się zachowaniami kogoś, kto w gruncie rzeczy zawsze był dla nas miły i traktował wyjątkowo?
Mina Kazunaro jasno wskazywała, że nie podziela jej entuzjazmu. Wzrokiem błądził po polanie, raz po raz zatrzymując się dłużej na plecach Uchihy, a na usta, chociaż bardzo chciał, nie mógł wepchnąć nawet nikłego uśmiechu. Sytuacja, w którą się wpakował, przypominała słaby żart.
- Widzisz? – zaczęła wesoło. - On nie jest taki zły. Następnym razem powieś mu się na szyi, zrób ładne oczy, uśmiechnij się, a na pewno… - uchyliła się przed kunai’em, którym rzucił czarnowłosy i parsknęła śmiechem – a na pewno się uspokoi, tylko musisz uważać, on ma czasem takie dziwne odruchy… Kunai’e same się rzucają…
Westchnął i przeczesał palcami włosy, lustrując ją nieco zmęczonym spojrzeniem. W tej chwili poczuł, że następne trzy lata będą bardzo, bardzo długie.
- Chciałbym, żeby to było takie proste – mruknął bardziej do siebie, niż do niej.
Po jego słowach zapadła cisza, którą przerwało dopiero pojawienie się na polanie młodego chłopaka. Szare włosy sterczały dosłownie we wszystkich kierunkach, a opaska Wioski Liścia przysłaniała jedno oko. Do tego połowa twarzy została ukryta za czarną maską. Nie wyjmując dłoni z kieszeni, zmierzył polanę krytycznym spojrzeniem i westchnął ciężko.
- Co tu się działo? Walczyliście?
Itachi odwrócił się w jego stronę i zmarszczył nieco brwi. Ciągle był zirytowany koniecznością przebywania w jednej drużynie z Kazunaro, a tu jeszcze pojawia się jakiś pajac z szopą szarych włosów na głowie i zasłoniętym okiem. Imitacja pirata?
- Nie powinno cię to obchodzić – warknął niechętnie. Podszedł do reszty drużyny i zatrzymał się pół kroku za Miariko, która przyglądała się nowoprzybyłemu z uprzejmym zainteresowaniem na twarzy.
- A jednak obchodzi, odkąd dostałem niewdzięczne zadanie poinformowania was o tym, że wasz przyszły sensei nie wrócił jeszcze z misji i macie odwołany trening. Co tu się działo? – powtórzył spokojnym, monotonnym głosem.
- Czy misja się nie powiodła? – Dziewczynka zignorowała po raz kolejny jego pytanie, najwyraźniej uznając, że los przyszłego nauczyciela jest znacznie ciekawszy.
- Skąd mam wiedzieć? – urwał na chwilę i tym razem odezwał się ostrzejszym, zdecydowanie żądającym odpowiedzi głosem. – Dlaczego walczyliście? – Pytanie było skierowane w stronę dwóch chłopaków. Gdy tylko Miariko zrozumiała, o co chodzi, parsknęła śmiechem i pokręciła energicznie głową, tym samym zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych. Brwi szarowłosego po raz kolejny powędrowały do góry.
- To nie on – obroniła kolegę, wskazując Kazunaro palcem. – Ja i Itaś trenowaliśmy.
- Trenowaliście? – powtórzył, powstrzymując się przed złośliwym skomentowaniem użytego zdrobnienia. Przeniósł spojrzenie na milczącego Uchihę. – Uchiha Itachi, hm?
- Tak – odparł dumnie.
- I… Yoshitomi Miariko? – Teraz patrzył na dziewczynkę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Odpowiedziała krótkim skinięciem głowy. Westchnął ponownie i nieco mocniej wbił dłonie w kieszenie. Słyszał o nich nieco, w końcu Uchiha był uznawany za młodego geniusza, a ta cała Yoshitomi była jedyną osobą, która potrafiła nawiązać z nim kontakt. Ta, dwójka uzdolnionych, zapatrzonych w siebie dzieciaków. Jak on to kochał.
Zatrzymał wzrok na leżącym na ziemi kunai’u. Przez chwilę zastanawiał się, czy chłopak słyszał o zasadach treningu w Wiosce Mgły i może wprowadził to do ich indywidualnego toku nauki – wcale by się nie zdziwił, gdyby kazał Miariko próbować się zabić. W końcu wiadomo, kto by wygrał.
- Czyje? – Wskazał palcem broń, która połyskiwała w słońcu.
- Moje – wymamrotał Kazunaro i chwiejnym krokiem podszedł do zguby. Jeśli wcześniej był zdenerwowany, to teraz ledwo stał na nogach. Już widział, jak ciągną ich do Hokage, jak muszą się tłumaczyć z tej całej szopki, jak zadają im kolejne pytania… A jeśli uznają, że nie dojrzeli do stopnia geninów? A jeśli cofną ich do Akademii? Co wtedy?
- Coś ty z tym robił? – urwał na chwilę, a ponieważ nikt nie kwapił się do odpowiedzi, kontynuował zaczętą myśl. – Naprawdę, po prostu was popieprzyło – stwierdził, wlepiając wzrok w niebo nad nimi i mrużąc lekko odsłonięte oko. – Spaliliście pół polany, rzucaliście się… niebezpiecznymi przedmiotami… biliście się już pierwszego dnia waszej przyszłej współpracy… Rany boskie, przecież Shinuji oszaleje, jak was zobaczy – zakończył, ponownie mierząc ich zrezygnowanym spojrzeniem.
Coś w Itachim pękło, wywołując narastający przypływ gniewu i zmuszając go do zaciśnięcia dłoni w pięści.
- Kim ty niby jesteś?! – syknął, przyglądając mu się z nienawiścią. – Jestem Uchiha, moim ojcem jest Fugaku, kapitan straży, a ty…
- Wiem, dzieciaku, kto jest twoim ojcem. I uwierz mi, że naprawdę niewiele mnie to obchodzi.
Po jego słowach na polanie zapadła krępująca cisza, podczas której Itachi trawił słowa nieznajomego, Miariko odruchowo położyła przyjacielowi dłoń na ramieniu, jakby ten gest miał wbić go w ziemię i powstrzymać od dalszych działań, a Kazunaro wstrzymał oddech, bojąc się kolejnych wydarzeń. A jednak, nic strasznego się nie wydarzyło. Itachi powoli wypuścił z ust powietrze i poluzował zaciśniętą w pięść dłoń. Yoshitomi nie odrywała spojrzenia od jego wściekłego wyrazu twarzy, ale równocześnie zezowała na nieznajomego. Ten zaś… wyjął książkę. Ze znudzeniem otworzył małą, zieloną książeczkę i zagłębił się w lekturze.
- Co ty…- zaczęła Miariko, wytrzeszczając oczy.
- Powinnaś zwracać się do mnie „senpai” – burknął.
- Jaką masz rangę? – zapytał chłodno Itachi, przygotowując się na usłyszenie „chuunin”. W końcu chłopak miał na oko zaledwie szesnaście lat.
- Jounin – odparł i spojrzał na oszołomionego Uchihę z satysfakcją. – Gdy byłem w twoim wieku, już miałem rangę chuunina.
Wystarczył ułamek sekundy, żeby Itachi zrozumiał zniewagę. Z wściekłością zrzucił ze swojego ramienia dłoń zszokowanej Yoshitomi, prychnął coś pod nosem i odszedł, kopiąc pierwszy lepszy kamień. Nie miał ochoty na jakąkolwiek rozmowę z tym zapatrzonym w siebie idiotą. Już on mu kiedyś pokaże. O, tak. Już on mu pokaże, kto tu jest lepszy i kto ma większy talent. W końcu to on jest synem kapitana straży i to on należy do jednego z najlepszych klanów Konohy. A nie jakiś zabawny… właśnie, jak on miał na imię?
Szarowłosy chwilę patrzył za oddalającym się chłopcem, po czym uśmiechnął się krzywo.
- Szczerze współczuję – mruknął w stronę Kazunaro i zniknął, pozostawiając za sobą jedynie smużki mgły.
Szatyn spojrzał na ciągle zdziwioną Miariko i niepewnie zapytał, czy ma ochotę na ramen. Odpowiedziało mu gniewne spojrzenie żółtych oczu, a po chwili i Yoshitomi odeszła, oddalając się truchtem w sobie tylko znanym kierunku. Kazunaro został sam, z piekącą świadomością, że przyszła współpraca drużyny szóstej nie ma nawet najmniejszej racji bytu.
- Co za porażka – mruknął i ociągając się, skierował kroki w stronę wioski.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rose
Rdzeń ANBU
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 1214
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Konoszy ;o Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 19:33, 15 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Tak i oto...
Źle mi się nie czytało. Dla mnie, historia dosyć sympatyczna, przyjemna, choć trochę banalna. Ogólnie - troszkę poprawiłam sobie tym tekstem humor.
Niektóre wypowiedzi, były jakby... niedziecięce?
|
|
Powrót do góry |
|
|
shige
Wszechwiedzący kage!
Dołączył: 21 Wrz 2007
Posty: 910
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 12:44, 16 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Mya, proszę o zmianę tytułu tematu. (zobacz do Oznaczenia i sugestie)
przeczytam jak znajdę czas ;)
Ostatnio zmieniony przez shige dnia Śro 12:45, 16 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
GaGa
Legendarny Sannin
Dołączył: 28 Gru 2007
Posty: 2929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Krk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 12:17, 24 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Mam nieodparte wrażenie, że Itaś, Mia i ten cały Kazunaro właśnie odbyli 'przyjemn'ą rozmowę z Kakashim Hatake.
Czyżbym miała rację?
Ja wszędzie rozpoznam swojego męża *.*
Opowiadanie czyta się przyjemnie.
Nie spodziewałam się, że będzie aż tak dobre.
Jednak zamiast wstawiać je na forum załóż bloga.
Więcej osób przeczyta i nie będzie problemu z oznaczeniami ^^
I odzywaj się na forum.
Chętnie nawiązałabym z tobą jakis kontakt.
I pisz!
Nie zniechęcaj się!
Z nas są piły jakich mało i na dodatek krytyka to nasz chleb powszedni. Musisz sie przyzwyczaić.
Czekam też na C.D.N.
To jest... Chciałabym wiedzieć co będzie dalej ^^"
EDIT: Zmień lepiej to oznaczenie. Nie warto ludzi denerwować. Zresztą... Dziewnie wygląda. Wybija się przed szereg.
Ostatnio zmieniony przez GaGa dnia Czw 12:24, 24 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Elle
medic-ninja
Dołączył: 05 Paź 2007
Posty: 5952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 22:56, 29 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Zmieniłam lekko tytuł, by był zgodny z oznaczeniami. Jeśli jest zły lub chciałabyś w nim zmodyfikować, zrób to.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bloody
Legendarny Sannin
Dołączył: 24 Paź 2007
Posty: 3559
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: sprzed kubka z czarną herbatą. Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 10:22, 30 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Oh *__*
Ah *___*
Eh *____*
Bardzo konstruktywny komentarz xD
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mya
Student Akademii
Dołączył: 13 Lip 2008
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Konocha Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 15:20, 31 Lip 2008 Temat postu: ;) |
|
|
Całą drogę myślał o dziwnej dwójce, z którą przyszło mu współpracować. Itachi go przerażał. Cały czas pamiętał to uczucie, gdy zimny kunai dotykał jego gardła. Czuł oddech Uchihy na szyi, jego mocny uchwyt. Tak bardzo się wtedy bał. Nie wiedział, co będzie następnym ruchem chłopca. A Miariko? Śmiała się. Nic nie robiła sobie z humorów Uchihy, nabijała się z jego zachowań i była wręcz pewna swojej nietykalności. A jednak nie mógł opędzić się od myśli, że tej nietykalności wcale nie ma. Że pewnego razu zobaczy Itachiego przebijającego Miariko kunai’em, a gdy on, Kazunaro, pobiegnie, żeby pomóc, skończy tak samo. Przeżuwając ramen, po raz kolejny tego dnia stwierdził, że nigdy nie wybaczy Hokage takiego przydziału do grupy. Szukając jakiegoś wyjścia z problemu, w który go wpakowano, nie zauważył, kiedy doszedł do domu i wlazł pod prysznic. Nawet zimna woda nie pozwoliła mu odpędzić uporczywych myśli, a gdy kładł się spać, był pewien, że nie czeka go spokojny, głęboki sen. I miał rację.
Biegli w trójkę przez ciemny las. Itachi z przodu, za nim on, potem Miariko. Uciekali przed jakimiś pnączami. Rośliny goniły ich zawzięcie chcąc złapać, uwięzić, zabić. Bał się. Dłonie mu się trzęsły, ale pomimo tego, biegł tak szybko, jak tylko się dało. Uchiha zostawał daleko z przodu. Za sobą słyszał kroki dziewczyny, coraz bliższe, coraz bardziej nerwowe. Nagle krzyknęła, upadła. Odwrócił się przerażony, czując, jak wnętrzności podjeżdżają mu do gardła. Upadł na ziemię, zaczął czołgać się rozpaczliwie do tyłu. Pnącze oplotło Miariko, dusiło ją. Nic nie mówiła, patrzyła jedynie smutnymi, żółtymi oczyma na bruneta. Usłyszał dźwięk łamanych kości, a ona nawet nie krzyknęła.
- To straszne, prawda Kazunaro? – wycharczała. – Za to, że jesteśmy tacy zdolni… - Przeraźliwy dźwięk łamanych żeber i grymas bólu na dziewczęcej twarzyczce. – Za to… za to nas nienawidzisz?
Chciał zaprzeczyć, chciał krzyczeć i wyrwać ją z tych cholernych pnączy, ale gdy tylko skoczył do przodu, Yoshitomi nagle rozpłynęła się w powietrzu. Zdezorientowany zatoczył się w bok, by wpaść w kolejne sidła. Roślina w ułamku sekundy oplotła jego nogi, powalając chłopaka na ziemię i zaczynając dusić. Szarpał się rozpaczliwie, rwąc palcami kolejne łodygi i odsuwając je od szyi.
- Co ty możesz wiedzieć o prawdziwym treningu, nawet nie możesz sobie poradzić z roślinami… - Itachi stał na gałęzi jakieś cztery metry nad nim i przyglądał mu się z triumfalnym uśmieszkiem. Obok, zupełnie zdrowa, stała uśmiechnięta Miariko.
- Szkoda, że tak to się kończy – stwierdziła, przeczesując palcami włosy akurat w momencie, w którym Kazunaro uderzył twarzą o ziemię.
- Gdy będę w twoim wieku będę dziesięć razy silniejszy…
- Jesteś taki słaby…
Pnącze boleśnie wbiło się w skórę i gwałtownie wygięło rękę w łokciu. Czuł, jak zbiera mu się na wymioty, gdy obserwował powolny proces łamania własnej kości. Dłużej już nie wytrzyma, musi krzyknąć.
I krzyknął.
Poderwał się do góry i otworzył oczy. Siedział we własnym pokoju, cały zlany potem. Rozglądnął się dookoła, odetchnął i opadł na poduszkę, zaciskając palce na zmiętej pościeli.
- To tylko sen. Głupi sen… - Zamknął oczy i starał się opanować oddech i drżenie dłoni. Bał się zasnąć ponownie.
***
Gdy udało jej się odbiec od Kazunaro, zwolniła kroku i zatrzymała się na skraju jakiejś polanki. Dopiero tutaj odetchnęła i ze złością kopnęła w najbliższy kamień. Znowu, po słowach, które nieopatrznie rzucił szarowłosy, Itachi zacznie więcej trenować. Była tego pewna, a nic tak bardzo jej nie denerwowało, jak ciągłe treningi. Tak, Miariko nie cierpiała wręcz szkoleń, a wysokie oczekiwania ojca doprowadzały ją do załamań nerwowych. Chciał, żeby była kimś wielkim, żeby była silna i zdolna. Gdy była mała, niewiele z tego rozumiała i podążała ścieżką, którą on wybrał. Teraz, gdy zaczynała rozumieć więcej, coraz częściej widziała nienawiść w oczach rodzica. Na początku nie wiedziała, dlaczego, nie rozumiała, co takiego zrobiła, że go zawiodła. Potem prawda dotarła do niej z wielkim hukiem i wieloma przepłakanymi w bezsilnej złości nocami. Wcale go nie zawiodła. Wręcz przeciwnie, była uznawana za utalentowaną, za zdolną, przepowiadano jej świetlaną przyszłość. Miała wszystko to, o czym skrycie marzył ojciec, a czego nie udało mu się osiągnąć. Jej starsza kuzynka powoli tłumaczyła dziewczynce, że na początku rodzic przelewał swoje marzenia na nią i myślał, że gdy ona odniesie sukces i on będzie szczęśliwy. Pomimo tego, jedyną rzeczą, którą jej osiągnięcia wywołały, była zazdrość. Chorobliwa zazdrość i nienawiść, którą coraz częściej widywała w jego oczach. Nienawidziła się za to. Swoje zdolności uważała za skazę, za największą wadę i przekleństwo. Nie raz i nie dwa marzyła o tym, żeby posłano ją do Akademii w wieku lat dziewięciu, żeby nikt nie stawiał jej wysokich wymagań, nikt nie planował rozkładu tygodniowych treningów… Właśnie dlatego wykształciła w sobie silne przeświadczenie, że im bardziej człowiek jest zdolny, tym bardziej go nienawidzą, a słysząc słowa tego chłopaka, szczerze mu współczuła. W końcu Itachi miał podobnie jak ona, może więc tak już jest? Być chuuninem w wieku lat siedmiu… To musiało być straszne.
Odgarnęła kosmyk włosów i wzięła jeszcze kilka głębokich oddechów. Powinna pobiegać. Jeśli Itachi teraz trenuje, a co do tego nie miała wątpliwości, nie powinna zostawać w tyle.
***
Wściekły rzucał kunai za kunai’em. Trafiał w środek tarczy, ciągle jednak widział w tym jakąś niedoskonałość. Słowa jounina nie dawały mu spokoju. Jak on, Itachi Uchiha, mógł tak zmarnować czas? Gdyby trenował więcej, gdyby nie marnował czasu na zabawę z Miariko… Może już by miał rangę chuunina. Nie, to niedorzeczne, on dopiero został geninem.
- Dlaczego?! – jego wściekły krzyk spłoszył siedzące na gałęziach ptaki. Posłał im mordercze spojrzenie i trenował dalej. Od dzisiaj nie może sobie pozwolić na żadne zaniedbania. Jeszcze pokaże temu szarowłosemu ninja, że jest lepszy. Pokaże mu to na pewno, a wtedy wszyscy zobaczą, kto jest lepszy.
***
W tym samym czasie, szarowłosy ninja siedział na skarpie i smętnym wzrok wpatrywał się w wioskę pod nim. Kolorowe stragany, ludzie tłoczący się na ulicach… Starsi, młodsi, codzienność. Szara, nudna codzienność, która przytłaczała go z każdym dniem coraz bardziej. Z każdym dniem coraz bardziej, odkąd… Powoli podniósł opaskę i dotknął palcami drugiego, zupełnie odmiennego od pierwszego oka. Było czerwone, zaznaczone długą blizną, ciągnącą się aż do samego dołu twarzy. Sharingan. Ból, wywołany obecnością nowego obiektu w jego ciele, ponownie przebiegł wzdłuż kręgosłupa.
- Obito… - szepnął, czekając, aż łzy zbiorą się w kąciku oka. Przyjaciel. Jedyna pamiątka po przyjacielu, którego ciało musiał zostawić. Którego omal wcześniej nie zabił. Dlaczego ludzie robią takie głupie rzeczy?
- Kakashi-kun, Hokage-sama cię wzywa… - Cichy głos kobiety ubranej w strój medyczny wyrwał go z zamyślenia. Podskoczył, gwałtownie zasłaniając oko opaską i podnosząc na nią zdumiony wzrok. Przyglądała mu się z troską, ale najwyraźniej bała się zapytać o więcej.
- Już idę. Czy to coś ważnego? – Starał się, żeby głos mu nie zadrżał, gdy powoli się podnosił.
- Kakashi… Wszystko dobrze? – szepnęła, robiąc krok w jego stronę i ignorując wcześniejsze pytanie chłopaka.
- Tak – odparł chłodno i odwrócił się do niej plecami. Nie chciał rozmawiać. Oboje byli w tej samej drużynie, oboje widzieli, jak Obito… Szarowłosy przygryzł wargę, odpędzając od siebie myśli. Coś niebezpiecznie dławiło go w gardle, gdy przypominał sobie ciało zmiażdżonego do połowy przyjaciela.
- Kakashi… - zaczęła ponownie.
Machnął niecierpliwie dłonią i odszedł, nie siląc się na dłuższe wyjaśnienia. Gdyby nie ona, gdyby wtedy jej nie porwali, nigdy nie musieliby biec na tak nieodpowiedzialną misję. Nigdy Obito by jej nie gonił, nigdy on, Kakashi, nie zareagowałby za późno… Nigdy… Nigdy nie usłyszałby, jaki jest naprawdę. Zaklął po raz kolejny i biegiem rzucił się w stronę siedziby Hokage. Chciał to mieć z głowy. Szybko skończyć rozmowę i uciec do domu, zapalić papierosa, napić się sake. Zapomnieć. Zapomnieć o tym, że to oko nigdy nie będzie jego, zapomnieć, że trening nie wyplenił wszystkich uczuć, że emocje ciągle są tak silne, że… Że to wszystko ciągle jest tak bardzo aktualne.
Zapukał do gabinetu Kage i wszedł nie czekając na pozwolenie. Staruszek obrzucił go badawczym spojrzeniem, zachęcając, by podszedł bliżej. Skrzypnęły drzwi, a szarowłosy już po chwili stał tuż przed dużym, drewnianym biurkiem.
- Więc… - zaczął Hokage, przerwał jednak i uniósł nieco rondo kapelusza, by móc mu się dokładniej przyjrzeć. – Kakashi, wszystko w porządku?
- Tak, Hokage-sama.
Zmarszczył brwi i zaciągnął się fajką, na chwilę odgradzając się od mężczyzny zasłoną dymną. Gdy ta opadła, wskazał mu stojące w rogu krzesło.
- Usiądź sobie, Kakashi.
- Nie, dziękuję. – Starał się, żeby zabrzmiało to uprzejmie, ale w środku aż gotował się ze złości. Usłyszy kolejne wykłady na temat tego, że ból po stracie bliskich zawsze mija? Kolejne brednie dotyczące tego, że zapomni, że odetchnie w spokoju? Tak, po to go tu wezwali? Jeśli tylko o to chodzi staruszkowi, nie ma potrzeby, żeby siadał. W ogóle nie ma potrzeby, żeby tu zostawał chociażby minutę dłużej.
- Nie mam zamiaru rozmawiać o tym, co ostatnio miało miejsce – sprostował delikatnie Trzeci i raz jeszcze wskazał mu dłonią krzesło. Gdy ten nie zareagował, wzruszył ramionami i zaciągnął się fajką. – Co powiesz o drużynie szóstej?
- O drużynie szóstej?
- Tak, chyba u nich byłeś, prawda?
Zapadła cisza, którą, z przymusu, przerwał Hatake. Uważnie dobierał słowa, nie chcąc powiedzieć za dużo, ale też starając się nie pominąć tego, co Kage chciał usłyszeć.
- Są bardzo zdolni – zaczął ostrożnie. – Powiedziałbym, że aż za zdolni.
- Dlaczego tak uważasz?
- Spalili polanę podczas zwykłego „treningu”, jak to nazwała Yoshitomi. Nie wiem, co łączy ją z Uchihą, ale jeśli to, co tam zrobili, było tylko ich sprawką, a nie widziałem nikogo, kto mógłby im pomóc, to zaczynam wierzyć w słowa Miyoshi-san…
Hokage zaśmiał się cicho i spojrzał na rozmówcę.
- Kakashi, weź sobie to krzesło – poradził uprzejmie, a gdy ten posłusznie usiadł przed nim, zaproponował mu papierosa. – O jakie słowa ci chodzi?
- „Piekło to tylko niemożność miłości” – mruknął szarowłosy, na co Hokage ponownie parsknął śmiechem. Zatrząsł się cały i odpalił chłopakowi papierosa.
- Wiesz, że nie powinieneś przy mnie palić?
- Wiem, Hokage-sama.
- To dobrze – mruknął staruszek. Milczeli przez chwilę, po czym Trzeci ponownie przerwał ciszę, bębniąc w blat biurka palcami. – Wiesz, dlaczego interesuję się Yoshitomi?
- Nie.
- A wiesz, jaki jest stosunek klanu Uchiha do niej?
- Nie.
- Wiedziałem, że przyda ci się krzesło – stwierdził pogodnie i nachylił się w stronę jounina. Ten zmrużył lekko oczy i słuchał uważnie kolejnych słów, coraz mocniej utwierdzając się w przekonaniu, że Shinuji, przyszły sensei grupy szóstej, dostał te dzieciaki jako jakąś karę. Niewyobrażalnie wysoką karę.
***
Ich nowy sensei, Shinuji, lustrował całą trójkę wzrokiem. Siedzieli na polanie niedaleko wioski i znudzeni czekali na wykład, który zapewne niedługo miał mieć miejsce. Zamiast tego jounin westchnął i uśmiechnął się do nich w nieco wymuszony sposób.
- Dobrze, jesteście więc grupą numer sześć… Jakie macie plany? Dlaczego właściwie zdecydowaliście się ukończyć Akademię? Wasze marzenia, cele, ambicje?
- To jakaś ankieta? – cynicznie podsumował pytanie Itachi.
- Nazywaj to jak chcesz – sensei zamordował go wzrokiem – Macie mi odpowiedzieć. Proszę, zaczynamy od Kazunaro.
Brunet skrzywił się widocznie i wzruszył ramionami.
- Bo ja wiem? Skończyłem Akademię, bo po prostu chcę zostać ninja. Chcę umieć walczyć, obronić siebie i bliskich, wypełniać misje… Wątpię, żebym znalazł dla siebie jakieś inne zajęcie.
- Mogę ci przedstawić całą listę – Uchiha uśmiechnął się paskudnie, chciał dodać coś jeszcze, ale Miariko uderzyła go w głowę.
- Przepraszam za kolegę, on ma dzisiaj jakieś problemy ze sobą…
Czarnowłosy rzucił jej mordercze spojrzenie i już zamierzał coś powiedzieć, ale uprzedził do sensei.
- Skoro jest taki chętny, to niech nam opowie o sobie.
- Niby dlaczego? Wątpię, żeby to było niezbędne do tego, żeby zostać ninja, także…
- Współpraca w drużynie jest najważniejsza! Natomiast jeśli jej członkowie w ogóle się nie rozumieją, jest rzeczą niemożliwą. W pojedynkę nic nie zrobisz i nie pomogą ci żadne umiejętności klanu Uchiha – Shinuji wyglądał na naprawdę złego, mrużył oczy i z jawną nienawiścią przyglądał się swoim podopiecznym.
- Nie zdziałam? – zapytał cicho, a w jego oczach błysnęło coś, co mocno zaniepokoiło dziewczynę – Zobaczysz, sensei, że kiedyś będziesz jeszcze pod wrażeniem tego, co zdołam zrobić w pojedynkę.
- Wątpię, smarkaczu. Teraz interesują mnie twoje marzenia i plany.
- Na dzień dzisiejszy? Udowodnić ci, sensei, że się mylisz. Może i współpraca jest bardzo ważna, ale w pojedynkę można zrobić więcej, niż ci się wydaje. Gdy pracujesz sam, nikt cię nie zdradzi i nie zepsuje wszystkiego.
Jounin wyglądał tak, jakby zaraz miał uderzyć chłopaka. Powstrzymał się jednak, wziął parę głębokich oddechów i przeniósł wzrok na Miariko.
- A ty? Jakie są twoje marzenia?
Chwilę milczała, z dziwnym wyrazem twarzy obserwowała Itachiego.
- Moje plany i marzenia? Dokonać właściwego wyboru, gdy będę musiała wybierać pomiędzy mną, a drugą osobą – powiedziała to cicho, cały czas przyglądając się czarnowłosemu.
- O czym ty teraz mówisz?
- O niczym ważnym – pokręciła głową i wstała, odeszła spokojnym krokiem.
Shinuji otworzył oczy ze zdumienia.
- Hej! Wracaj tu natychmiast! – dziewczyny już nie było w zasięgu jego wzroku, jęknął zrozpaczony. Spojrzał w miejsce, w którym przed chwilą był Itachi, jego wzrok zatrzymał się jednak na kamieniu.
- Chyba ich pan zdenerwował – Kazunaro wzruszył ramionami i także zaczął odchodzić.
- Ty też?!
- W końcu sam powiedziałeś, sensei, że najważniejsza jest współpraca – uśmiechnął się bezczelnie i zniknął.
Shinuji zawiesił wzrok na pustym miejscu w przestrzeni i obrzucał trójkę geninów wszystkimi przekleństwami, jakie znał. Nienawidził ich i już czuł, że nie może się doczekać momentu, w którym jego grupa zostanie chuunninami.
***
Młoda, czarnowłosa shinobi uniknęła ciosu zadanego przez przeciwnika, wykonała szybki obrót, zaatakowała kopnięciem od dołu. Udało się, trafiła w moment niepewności mężczyzny i silnym uderzeniem posłała go dwa metry do tyłu. Skoczyła do przodu, zanim jeszcze zdążył uderzyć o ziemię, wymierzyła cios prosto w twarz. Krew z nosa zalała zarówno ją jak i przeciwnika, ale ten ostatni zdążył jeszcze chwycić ją za nogę, gdy przymierzała się do następnego wykopu. Przerażona patrzyła, jak jej własna kostka wykręca się nienaturalnie, a wraz z nieprzyjemnym trzaśnięciem, umysł dziewczynki zalała fala bólu. Kierując się instynktem, trafiła go kolanem w brzuch i wbiła dwa kunaie w ramię. Chciała zrobić coś jeszcze, ale nie dała rady pokonać rwącego bólu w stawie, upadła na kolana, zacisnęła dłonie w pięści. Oddychała ciężko, w oczach zbierały się nieposłuszne łzy, ale podniosła głowę, żeby upewnić się, iż wróg jest obezwładniony. Odetchnęła, nad związanym mężczyzną stał Shinuji z zupełnie pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu twarzą. Nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem, odwrócił się i odszedł do pozostałych shinobi, którzy leżeli pokonani przez drużynę numer sześć. Złapała oddech, zamknęła na chwilę oczy i starała się uspokoić, zlekceważyć jakoś puchnący, z minuty na minutę coraz bardziej, staw skokowy. Oparła się na łokciach i zaczęła liczyć w myślach do dziesięciu.
- Mia? – czarnowłosy chłopak ukucnął koło niej, przyjrzał się uważnie przyjaciółce – Nic ci nie jest? – z niepokojem przyglądał się nienaturalnie wyprostowanej nodze dziewczyny i wyraźnie bladej twarzy – Coś ci się stało? – powtórzył, gdy nie odpowiedziała.
Pokręciła głową, zacisnęła mocniej dłoń w pięść, a jej usta wykrzywił grymas bólu, który z początku miał przypominać uśmiech.
- N-nie… - jęknęła, przeklęła w myślach swoją słabość, nienawidziła przegrywać, a już z pewnością nie w towarzystwie Itachiego. Bądź co bądź, nie lubiła być gorsza i słabsza, a bycie dziewczyną tylko wszystko utrudniało – To tylko… zmęczenie – znowu się skrzywiła, ale mówiła już w miarę normalnie, zapanowała nad drżącym głosem.
Zmarszczył brwi, delikatnie dotknął jej kostki, a gdy ta cofnęła ją gwałtownie i syknęła z bólu, spojrzał na koleżankę wymownie.
- Nie wydaje mi się, żeby to było zmęczenie – ostrożnie rozpiął wysokiego buta dziewczyny i westchnął na widok opuchniętego i lekko już sinawego stawu – Wygląda na to, że jest pęknięty lub skręcony, miejmy nadzieję, że nie złamany…
- Daj spokój, mogę chodzić… - chciała się podnieść, ale gdy tylko nacisnęła na nogę, ból eksplodował ze zdwojoną siłą, osunęła się na ziemię.
Uśmiechnął się do niej ciepło, wyjął z plecaka bandaż i zawahał się chwilę.
- Trzeba ci to jakoś usztywnić, musimy dojść do portu, to już niedaleko, a tam na pewno będą mieli jakiegoś medyka… Tylko… - urwał na chwilę, kontynuował – Nie jestem pewien, czy lepszy będzie bandaż, czy bandaż z jakąś wstawką z drewna czy coś…
Chciała zaprotestować po raz kolejny i zapewnić go, że sobie poradzi, ale uniemożliwił jej to Kazunaro, który, wcześniej pokłóciwszy się o coś z senseiem, teraz kroczył ku nim z obrażoną miną. Na widok leżącej Miariko przyśpieszył, zaniepokojony nachylił się nad ramieniem Itachiego.
- Co się stało?
- To nic poważnego – zaczęła szybko, ale Uchiha uciszył ją jednym spojrzeniem.
- Pęknięty, skręcony bądź też złamany staw, ale stawiam na to pierwsze – wyrecytował, po czym rozejrzał się dookoła – Gdzie Shinuji?
- Mówiłem ci, że masz zwracać się do mnie „sensei” – jounin zamordował chłopca wzrokiem i niechętnie zawrócił uwagę na dziewczynę, której los niezbyt go interesował – A tobie co się stało? – zapytał z przekąsem, chociaż już z daleka był w stanie oświadczyć, że ma przed sobą typowy przypadek pękniętej kostki.
- Mówię im właśnie, że to nic i żeby przestali się… - zaczęła szybko, ale czarnowłosy przerwał jej ze zniecierpliwieniem.
- Sensei – skrzywił się lekko – lepiej założyć sam bandaż, czy dodać jakieś usztywnienie? Może jakiś kawałek drewna, czy coś…
- Powodzenia w szukaniu tutaj deski – stwierdził chłodno Shinuji i odwrócił się do nich plecami – Pośpieszcie się z tymi opatrunkami, musimy dotrzeć do portu, a nie marnować czas na zabawę w medyków…
- Ona ma rozwaloną nogę, ty arogancki, egoistyczny, żałosny, wstrętny… - Kazunaro pokazywał swojego nauczyciela palcem i obrzucał go wszystkimi obraźliwymi epitetami, jakie w tej chwili przychodziły mu do głowy.
- Coś powiedział, dzieciaku? – w oczach mężczyzny błysnęła dobrze znana tej trójce iskierka, która zawsze poprzedzała napad gniewu, a co za tym idzie, serię dodatkowych ćwiczeń do wykonania i całą długą listę misji rangi D do wypełnienia (dopisek autorki – misje rangi D są absolutnie najłatwiejsze, a więc można tam znaleźć np. malowanie domów, łapanie kotów, etc.). Przypominając sobie epizod z noszeniem zakupów starszej pani, Kazunaro urwał w pół słowa, opuścił głowę na dół i wymamrotał niewyraźne „Przepraszam, poniosło mnie”, po czym odwrócił się w stronę pozostałej dwójki geninów.
Itachi właśnie skończył zawiązywać bandaż na nodze Miariko i skutecznie puszczał mimo uszu wszystkie jej protesty, skargi i wspominki o nadopiekuńczości kolegów z drużyny. Zirytował się dopiero wtedy, gdy argumenty zaczęły się powtarzać. Wrzucił ekwipunek do plecaka i uniósł brwi.
- Skończyłaś już? – przerwał jej, a widząc, że najwyraźniej zamierza się poddać, obdarzył ją ciepłym uśmiechem – Noga będzie bolała, ma prawo, ale te bandaże powinny pomóc… Gdy dojdziemy do portu, znajdziemy ci jakiegoś lekarza – podniósł się, spojrzał na Kazunaro, który, ciągle wściekły na senseia, wpatrywał się w ziemię pod swoimi stopami – Em, Kazunaro, wrzuć mi ją na plecy – zdał sobie sprawę z tego, jak dziwnie i głupio to zabrzmiało, dopiero na widok miny kolegi, więc zmrużył nagle oczy, wzruszył ramionami – To chyba oczywiste, że nie będzie szła sama, poniosę ją…
- Chyba nie myślisz, że ty jeden! – szatyn wypiął dumnie pierś do przodu – Mam zamiar cię zmienić, z czystej uprzejmości pozwolę tobie pierwszemu ją nieść, ale…
- Po prostu zrób, o co cię prosiłem i się zamknij – ton głosu Uchihy zmienił się na zimny i raczej pozbawiony jakiejkolwiek sympatii w stosunku do Kazunaro, który, wiedząc, że nie należy zadzierać z młodszym kolegą, posłusznie wykonał polecenie, ignorując po drodze protesty Yoshitomi.
Shinuji spojrzał na nich ze zniecierpliwieniem. Obok niego stał wyraźnie niezadowolony klient, którego mieli doprowadzić bezpiecznie do portu. Zapewne właśnie dowiedział się o podniesieniu ceny misji, w końcu zostali zaatakowani, do tego jeden z członków drużyny odniósł obrażenia. Nic dziwnego, że mężczyzna nie miał za wesołej miny.
- Ruszajcie się! – jounin zaczął iść szybkim krokiem, bynajmniej nie troszcząc się o zdrowie swych podopiecznych.
Cała trójka wymieniła spojrzenia – co do jednego wszyscy się zgadzali - szczerze nienawidzili tego człowieka, z którym przyszło im męczyć się jeszcze dobrych parę lat, a w najlepszym wypadku aż do egzaminu na chuunina, który mieli zdawać za około miesiąc.
Droga do portu z pewnością nie należała do najlepszych przeżyć Miariko podczas tej misji. Ból w nodze nasilał się przy każdym poruszeniu, a dodatkowo czuła się bezradna i całkowicie zdana na Itachiego, który, bez żadnych protestów, cały czas niósł ją na plecach. Swoją postawą wprawiał dziewczynę w dosyć duże zakłopotanie, które zwiększyło się jeszcze bardziej, gdy ich nieznośny i wiecznie wpychający nos w nieswoje sprawy klient dał im jasno do zrozumienia, że według niego stanowią śliczną parę. Miariko miała szczerą ochotę go udusić, krzycząc, że są po prostu przyjaciółmi, Kazunaro jej wtórował, gdyż nie był w stanie znieść myśli, iż pomiędzy tą dwójką istnieje jakiekolwiek silniejsze uczucie, a Itachi westchnął z zażenowaniem i pominął sprawę milczeniem. Po dotarciu do celu ich podróży, naszą drużynę spotkało duże rozczarowanie. Mało tego, że samo znalezienie noclegu zajęło im dobrych kilka godzin, które Miariko i Itachi spędzili nudząc się w barze, to jeszcze w pobliżu nie było żadnego lekarza. Jedynym ratunkiem dla dziewczyny okazały się jakieś uśmierzające ból zioła od uprzejmej staruszki, która zdecydowała się pomóc. Koniec końców, doczłapali się do wynajętych pokoi, lecz zamiast nareszcie położyć się w łóżkach, cała czwórka, łącznie z jouninem, zdała sobie sprawę z tego, iż pominęli istotny szczegół.
- Jak dzielimy się pokojami? – Kazunaro zadał pytanie, które cisnęło im się na usta od dobrej minuty, gdy, zmęczeni i brudni, gapili się na dwie pary drewnianych drzwi.
- Cóż… - na twarzy Itachiego pojawił się chytry uśmieszek – Muszę się zajmować Mią, więc… - szybko wskoczył do jednego pokoju i pomachał zszokowanemu koledze – Miłej nocy! – uśmiechnął się złośliwie i przekręcił klucz w zamku.
- Hej! Czekaj! – chłopak rzucił się na drzwi i zaczął walić w nie zaciśniętymi w pięści dłońmi, od czasu do czasu pomagając sobie nogą – Itachi! Itachi, otwieraj! – odpowiedziała mu cisza – Mi, błagam! Mia, otwórzcie te drzwi! Dlaczego ja?!
- Sugerujesz, że coś ci nie pasuje? – złowieszczy szept senseia zmroził mu krew w żyłach, chłopak odwrócił się w jego stronę z szeroko otwartymi oczyma, kąciki jego ust lekko zadrżały.
- A-ależ ską-ąd, sen-sensei… - wyjąkał i w myślach obiecując sobie zamordować dwójkę towarzyszy gdy tylko wstaną, powlókł się za jouninem do pokoju. Ich wspólnego pokoju.
Rzucił rzeczy na łóżko i ciągle z obrażoną miną, skierował się w stronę drzwi. Gdy już wyciągał rękę, żeby nacisnąć klamkę, usłyszał ciche kaszlnięcie za sobą. Odwrócił się z ponurym przeświadczeniem, że taki odgłos z pewnością nie wróży nic dobrego. Miał świętą rację.
- Kazunaro, nie uważasz, że jest tu strasznie brudno? – podejrzana uprzejmość w głosie nauczyciela zaniepokoiła go jeszcze bardziej, toteż jedynym, na co się zdobył, był przeczący ruch głową, który jednak został zignorowany przed jounina – Właśnie, straszny syf. Oznajmiam ci, że masz około czterdziestu minut na posprzątanie, idę przejść się po porcie.
Genina zatkało wręcz z oburzenia, zacisnął dłonie w pięści i zupełnie zapomniał o niewesołej wizji noszenia kolejnych zakupów, malowania płotów i tego wszystkiego, co w swojej ofercie zawierały misje rangi D. Mówiąc prosto, Kazunaro stracił nad sobą panowanie, szlag go trafił, huknął i pozbawił zdolności do racjonalnego myślenia.
- Jak śmiesz! – wrzasnął i zamachał rękoma z braku lepszego pomysłu, co z nimi zrobić - Chcesz mi powiedzieć, że gdy ja będę harował w pocie czoła i mył podłogę, ty masz zamiar przechadzać się po porcie i pić sake w barze?! Ty egoistyczny, bublowaty kretynie! Jesteś totalnie do niczego, nawet nie zainteresujesz się tym, co stało się Mii! Nie mam pojęcia, co za idiota dał ci prawo zajmowania się jakąkolwiek drużyną, a do tego wszystkiego teraz oznajmiasz mi, że…
Opiekun naszej trójki z łatwością rzucił chłopcem o ziemię, dając tym samym upust swej złości. Z natury był człowiekiem raczej pogodnym, ale jeśli w grę wchodziła drużyna numer sześć, jego charakter ulegał diametralnej zmianie. Teraz patrzył na chłopca z tym złowieszczym błyskiem w oczach i rozkoszował się absolutną władzą nad nim, którą niewątpliwie posiadał.
- Jeśli chcesz, mogę zainteresować się tym, co zaraz ci się stanie, jeśli łaskawie się nie zamkniesz, a skoro jesteś taki chętny do pracy, po powrocie do wioski z pewnością znajdę dla ciebie parę misji… - uśmiechnął się złośliwie i skierował w stronę wyjścia, w progu obejrzał się jeszcze przez ramię – Przygotuj kolację, dla Miariko i Uchihy też – z tymi słowami opuścił pokój, zostawiając rozpłaszczonego na środku pokoju Kazunaro.
Chłopak jęknął, wstał i rozmasowując nos, którym uderzył o podłogę, przeklinał znienawidzonego senseia. Uznał, że czas najwyższy wyciągnąć resztę drużyny z ich lokum, w końcu sam na sam z Shinujiim nie wytrzyma ani minuty dłużej, prędzej popełni samobójstwo podcinając sobie żyły pałeczkami do ryżu.
W czasie, w którym Kazunaro wybierał sobie łóżko i kłócił się z opiekunem, Itachi i Mia rozmawiali wesoło na temat tego, w jak cudownie banalny sposób udało im się uwolnić od męczącego towarzystwa jounina. Dziewczynka żałowała trochę kolegi, którego skazali na pewne tortury, ale Uchiha zapewnił ją, że brunet da sobie radę.
- W najgorszym wypadku będą próbowali zabić się nawzajem, a to oznacza, że pozbędziemy się Kazunaro z drużyny… Wtedy do zlikwidowania zostanie tylko Shinuji – zaśmiał się i oparł plecami o ścianę, przymknął lekko oczy. Przepełniała go zadziwiająca lekkość ducha, nie był w stanie martwić się czymkolwiek, zastanawiać nad opracowaniem nowej techniki, czy szukaniem kolejnych zastosowań dla jego sharingana. Przedstawiał swą osobą typowy portret kogoś szczęśliwego i beztroskiego, co, w przypadku Itachiego Uchihy, stanowiło raczej niespotykane zjawisko.
- Oj, nie przesadzaj, nie jest taki zły… - uśmiechnęła się, uwielbiała ten nastrój chłopaka, który, ku jej niezadowoleniu, nie pojawiał się zbyt często. Teraz jednak starała się zignorować bolącą nogę i nie psuć mu humoru swoimi zmartwieniami – To znaczy – dodała szybko, widząc, że jeszcze trochę, a zostanie posądzona o wstawianie się za ich nauczycielem - Kazunaro nie jest taki zły, Shinuji pozostaje bez komentarza… - westchnęła ostentacyjnie, zrobiła zeza i dusząc się ze śmiechu, zaczęła wymachiwać rękoma w sposób typowy dla znienawidzonego senseia, gdy tracił do nich cierpliwość.
Itachi mruknął coś w stylu „Jak dla kogo”, ale nie podjął tematu, najwyraźniej będąc w pełni świadom, że jego przyjaciółka nie popiera ciągłych sporów pomiędzy nim, a trzecim członkiem drużyny. Miariko zawahała się, po czym pociągnęła go lekko za rękaw, żeby zwrócić na siebie uwagę.
- Itaś? – zapytała tonem, który zazwyczaj prowokował go do podjęcia dyskusji na temat najróżniejszych skrótów od jego imienia i tego, że nie życzy sobie, aby z nich korzystała.
- Hm? – zerknął na nią, ale zdecydował się nie komentować tego, że znowu użyła skrótu. Jak już wcześniej zostało wspomniane, miał dzisiaj świetny humor.
- Tak się zastanawiam… - zaczęła niepewnie – Dlaczego tak bardzo mi dzisiaj pomagasz? – to, że pytanie jest zupełnie nie na miejscu, dotarło do niej niestety nieco za późno. Zmieszała się i szybko poprawiła – To znaczy… Dziękuję i… to bardzo miłe… z twojej strony, ale… Aż do ciebie nie podobne – dodała niezręcznie, żałując, że w ogóle poruszyła ten temat. Taki stan rzeczy odpowiadał jej bardziej niż bardzo i nie chciała go zmieniać, ale wrodzona ciekawość okazała się silniejsza od rozsądku i wyczucia taktu.
- Sam nie wiem – wzruszył ramionami, ale nie wyglądał na urażonego, raczej na zdumionego jej pytaniem – Ale przyjaciele chyba tak właśnie robią, no nie?
Drgnęła, odruchowo zacisnęła dłoń, którą trzymała go za rękaw, nieco mocniej i uśmiechnęła się szeroko. Jego słowa odbijały się dziewczynce w głowie, przyprawiały o ledwo dostrzegalny rumieniec na policzkach i rozlewały przyjemną falę ciepła po całym ciele. Nazwał nas przyjaciółmi – powtarzała w myślach, z trudem powstrzymując się od wyskoczenia w górę - Przyjaciółmi! On uważa nas za przyjaciół!
- Tak, chyba tak – wydusiła z siebie, zastanawiając się, czy Itachi wydawał jej się kiedykolwiek tak bliski, jak w tej chwili.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przeszkodził mu w tym krzyk Kazunaro, który został poprzedzony serią uderzeń w drzwi. Sądząc po tym, że robił to z o wiele większą determinacją, niż wcześniej, szybko wywnioskowali, że pierwsze starcie Kazunaro-Shinuji już miało miejsce.
- Otwierajcie! Mia, błagam! Będę spać z tym wariatem, ale otwórzcie mi! Chociaż w dzień mnie od niego uratujcie!
Dziewczyna zachichotała, zapomniała zupełnie o tym, że jeszcze przed chwilą nie wiedziała, co powiedzieć i spojrzała na Uchihę z wesołymi ognikami w oczach.
- Otworzymy? – zapytała cicho, na wypadek, gdyby jednak postanowili udawać, że nie słyszą.
- Wolałabym upozorować, że śpimy – jęknął Itachi, podniósł się jednak i leniwym krokiem zbliżył do drzwi – Ale gdy sobie pomyślę, co musi przechodzić, nawet mi robi się go żal – bez ostrzeżenia przekręcił zamek w drzwiach i nacisnął klamkę. Kazunaro, który właśnie zamierzał wyważyć drzwi barkiem, nie zdążył wyhamować i z całym impetem wpadł na czarnowłosego, razem z nim lecąc na podłogę. Tego było już za dużo dla biednej Yoshitomi, która dostała napadu niekontrolowanego śmiechu i dusząc się ze śmiechu, uderzała dłońmi o poduszkę. Uchiha poderwał się szybko, zamknął drzwi i uśmiechnął się złośliwie – I jak, domyślam się, że już się zintegrowaliście z Shinujiim?
- Ta – mruknął szatyn i przysiadł na skraju łóżka dziewczyny, która ciągle nie mogła się uspokoić. Westchnął i zaczął opowiadać im o tym, jak to wylądował na ziemi, jakie zadania otrzymał, aż w końcu błagalnie się na nich spojrzał i złożył dłonie w geście podobnym do tego używanego przy modlitwie – Proszę, pomóżcie mi… Chociaż ty, Itachi, błagam… W życiu nie dam rady, a do tego jeszcze czekają mnie te parszywe zadania w wiosce…
Czarnowłosa wreszcie złapała oddech i obdarzyła go współczującym spojrzeniem.
- Pomogłabym, ale nie mogę… - Itachi mógłby przysiąc, że chociaż udało jej się przybrać współczujący wyraz twarzy, nie była już w stanie zapanować nad ulgą w głosie. Westchnął i dziwiąc się samemu sobie, ze zrezygnowaniem skinął głową.
- W imię drużynowej współpracy pomogę ci z robieniem kolacji. W końcu sam mam ją jeść – dodał, jakby chciał się przed nimi usprawiedliwić ze swojej bezinteresowności.
W pokoju zapadła cisza, gdy dwójka oniemiałych ze zdumienia geninów wpatrywała się w Itachiego, który zmrużył niebezpiecznie oczy i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- Jeśli nie przestaniecie się tak na mnie gapić, nawet palcem nie ruszę – powiedział nieco obrażonym tonem.
Kazunaro zerwał się na równe nogi i dziękując Itachiemu, pobiegł w kierunku drzwi, a zszokowana Miariko posłała im uroczy uśmiech, po czym opadła na poduszkę. Ogarnęła ją cudowna świadomość tego, że teraz pozostało jej tylko czekać, aż dwójka przyjaciół przyniesie jej kolację.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rose
Rdzeń ANBU
Dołączył: 25 Paź 2007
Posty: 1214
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Konoszy ;o Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 16:13, 31 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Ślicznie! *________*
Nie mam się czego uczepić, a z resztą, do cholery jasnej, po co? Ważne, że mi się podobało! xD
To się można podciąć pałeczkami do ryżu? Jakie zastosowanie! .__.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mya
Student Akademii
Dołączył: 13 Lip 2008
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Konocha Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 16:35, 31 Lip 2008 Temat postu: ;) |
|
|
Itachi kończył przygotowywać kolację, miski z jedzeniem postawił na tacy, herbatę zalał wodą. Zerknął na Kazunaro, który zapamiętale szorował ostatnie fragmenty podłogi.
- Pośpiesz się, zostało niewiele czasu – zmrużył oczy, chciał dodać jeszcze jakiś złośliwy komentarz, ale się powstrzymał. To nie był dobry moment na to, żeby się kłócić. Zadania musiały być wykonane, jeśli Shinuji ma być zadowolony.
Szatyn pokiwał jedynie głową i zaczął szybciej przesuwać szmatą po deskach. Plecy mu zesztywniały, a ból w ramionach utwierdzał go w przekonaniu, że zaraz mu odpadną. Przeklinał w myślach senseia, ale wszystkie możliwe obelgi już wykorzystał, a wiedział, że jeśli zacznie się powtarzać, Itachi ponownie rzuci nim o ścianę. Czarnowłosy nienawidził słuchać czyjegoś marudzenia dwukrotnie.
Mariko leżała na plecach i ze znudzeniem wpatrywała się w sufit. Gdy pierwsza fala rozbawienia dziwnym zachowaniem Uchihy minęła, zaczęła zastanawiać się, co tak naprawdę kryje się za tą maską uprzejmości.
- Dlaczego? – zapytała cicho samą siebie i westchnęła. Była pewna, że Itachi ma jakiś plan, że nad czymś się waha, takie zachowanie nie było normalne. Zdecydowanie. Nie miała jednak pojęcia, o co może chodzić i nie przychodziły jej do głowy nawet najgłupsze propozycje.
Skrzywiła się lekko, zioła przestawały działać, a noga bolała coraz bardziej. W dodatku zaczynała być głodna.
Skończyli na czas. Posiłek został przygotowany, podłoga umyta, łazienka posprzątana. Itachi siedział na krześle i spokojnie przyglądał się zmachanemu Kazunaro, który padł na łóżko.
- Mogłeś mi pomóc! – pożalił się – Jestem wykończony!
Uchiha prychnął lekceważąco.
- Nie traktuj mnie jak twojego przyjaciela – skrzywił się, wstał – Po prostu chciałem zjeść dobrą kolację, nic więcej – wziął tacę z posiłkiem i skierował się w stronę drzwi – Zaniosę to Miariko, pewnie już umiera z głodu.
Kazunaro pokiwał smętnie głową i jęknął. Bolała go absolutnie każda cząstka ciała, a do tego był cholernie zmęczony. Sprzątanie zdecydowanie nie należało do jego ulubionych zajęć, musiał to przyznać.
***
Zdumiony Shinuji przyglądał się swoim podopiecznym z mieszaniną zadowolenia i zaskoczenia na twarzy. Przesuwał wzrok od Itachiego, przez Kazunaro, aż do pijącej herbatę Miariko. Pokiwał głową.
- Wywiązałeś się z zadania, Kazunaro. Czy ktoś ci pomagał?
- Itachi – Kazunaro odezwał się niepewnie, nie był przekonany, czy powinien pominąć pomoc kolegi, czy ją ujawnić.
- Mhm – jounin skinął głową, zastanawiał się przez chwilę, machnął dłonią i skierował się do swojego pokoju – Smacznego. Ja zjadłem w porcie, nie mam zamiaru być przez was otruty.
Trójka geninów wymieniła porozumiewawcze spojrzenia. Od dobrych dziesięciu minut starali się wymyślić odpowiedni rodzaj trucizny dla ich nauczyciela, ale w końcu porzucili ten plan. Całe szczęście, przynajmniej nie zmarnowali pieniędzy.
Zjedli w milczeniu, wszyscy byli już porządnie znudzeni tą misją, przebywaniem w porcie i wykonywaniem poleceń nauczyciela. Marzyli o powrocie do wioski.
-Chyba czas iść się kąpać, eh? – Kazunaro dopił herbatę i oparł się plecami o łóżko.
- Mhm – Miariko zdała sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie będzie musiała sobie poradzić bez mycia, co bynajmniej jej nie odpowiadało. Była zmęczona, brudna, włosy wymagały już umycia… Skrzywiła się, westchnęła ostentacyjnie.
Itachi chyba zrozumiał, o co jej chodzi, gdyż zawahał się przez chwilę, po czym uśmiechnął lekko.
- Zaniosę cię do wanny, Mi. Tylko rzeczy sobie przygotuj…
Kazunaro zakrztusił się herbatą, a dziewczyna uniosła brwi, najwyraźniej szukając odpowiednich słów. W końcu odkaszlnęła, zarumieniła się wbrew własnej woli i z wyjątkowo niezręczną miną, pokręciła głową.
- Eee… Wiesz, ja sobie poradzę, naprawdę…
- Po prostu wsadzę cię w ubraniu do wanny, to chyba nie będzie problem, eh? – uśmiechnął się, bawiło go to zszokowanie na ich twarzach.
- Skoro tak mówisz… - cały czas nie była przekonana, a sytuacja, w której się znalazła, wprawiała ją w skrajne zakłopotanie i zażenowanie. Nienawidziła być zależną od innych, a już tym bardziej od Itachiego. Kazunaro przełknął w końcu płyn i zamachał rękoma w geście protestu.
- Dlaczego ty?! Ja ją zaniosę!
Uchiha zmrużył niebezpiecznie oczy, w których na ułamek sekundy błysnął Sharingan.
- Słucham? – zapytał cicho – Nie usłyszałem, co powiedziałeś, Kazunaro – imię chłopaka wymówił powoli i starannie, co zazwyczaj nie wróżyło niczego dobrego. Szatyn przełknął głośno ślinę, wstał i obrażony opuścił pokój.
- Itachi… Ja… - Miariko nie miała pojęcia, jak się zachować. Nie chciała, żeby ta dwójka kłóciła się z jej powodu.
- Hm?
- Naprawdę nie musisz…
- Ale chcę. Przyjaciele sobie pomagają.
Znowu tak ich nazwał. Yoshitomi drgnęła, tym razem wcale się nie cieszyła. To zbytnio odbiegało od reguły, nie było normalne. Przyglądała mu się chwilę badawczo i skinęła głową. Wzięła pidżamę, pozwoliła mu zanieść się do łazienki i posadzić w wannie. Po kąpieli ubrała się, choć przyszło jej to z niemałym trudem i zawołała Itachiego. Posłusznie przyszedł, ponownie przeniósł ją do pokoju i położył na łóżku. Nie chciała z nim rozmawiać, wiedziała, że i tak nie powie jej, o co mu chodzi. Nie pozostawało jej nic innego, jak samej dochodzić do jakiś wniosków, ewentualnie skorzystać z pomocy Shisuiego. Skrzywiła się mimowolnie, gdy pomyślała o przyjacielu Itachiego. Denerwował ją każdym swoim gestem i słowem. Po prostu doprowadzał do wściekłości.
Itachi stał na balkonie i ze spokojem obserwował zasypiający port pod nim. Światła paliły się tylko w jednym barze, nieliczni przechodnie przerywali zapadającą ciszę lekko już podpitymi głosami. Paru marynarzy zawodziło na pokładzie statku, jednak i oni najwyraźniej niedługo umilkną, język im się plątał, a beczki po rumie już prawie wszystkie świeciły pustkami. Uchiha westchnął, przeniósł wzrok na gwiazdy, które były całkiem dobrze widoczne o tej porze roku. Wrócił myślami do zwojów, które przeczytał ostatnio i przymknął oczy. Słowa, które nie pozwalały mu zasnąć od paru ostatnich dni, znowu odbijały się echem w jego głowie.
„Klan Uchiha od wieków należał do najsilniejszych, gdyż Sharingan nie jest zdolnością, z którą mogą się równać inne. Przeto Ty, jako członek przeklętej linii krwi, odkrywaj jej moc i tajemnice, poznaj możliwości, które otwierają przed Tobą te oczy, a których lękali się shinobi od stuleci. Gdy przebudzisz swój Sharingan, będziesz widział przepływ chakry wroga Twego, nie będziesz lękać się szybkości, taijtusu skopiować będziesz mógł. Nie zatrzymuj się jednak w swych poszukiwaniach, ten pierwszy, najpośledniejszy stopień nie może być powodem Twej dumy, musisz pracować dalej. Gdy zaś rozwiniesz tę umiejętność, gdy Twoje oczy przywykną do siły Twej krwi, każda technika Twoją się stanie, ataki wrogów nie będą zaskoczeniem, zasmakujesz tej siły, której inni tak rozpaczliwie pożądają. Będziesz mógł przewidzieć ruchy wrogów swoich, przez przedmioty widzieć i tylko ograniczenia krwi będą dla Ciebie nie do poznania. Twa siła wzrośnie. Nie zatrzymuj się w swych poszukiwaniach! Osiągniesz wiele, jednak nie ma końca potęgi, którą posiadasz jako shinobi, w którego żyłach płynie krew Madary Uchihy, najpotężniejszego z nas wszystkich. On to założył nasz klan i on pokazał, jak wielką potęgę oferuje Sharingan. Kalejdoskop – oto cel, do którego dążysz, pragnienie serca Twego i prawdziwa siła. Osiągniesz z nim więcej, niż możesz sobie wyobrazić, sięgniesz poza przestrzeń, a Twym technikom nie będzie równych. Władza nie jest jednak dla tych słabych głupców, którzy nie potrafią zdobyć się na poświęcenia. By osiągnąć Magnekyo Sharingan, coś, po co dłoń wyciągnęło zaledwie paru z nas, musisz stracić to, co najbliższe Twemu sercu. Jest to konieczność, z którą musisz się zmierzyć, jeśli nie brak Ci odwagi i dążysz do obranych celów. Gdy przełamiesz barierę własnych słabości, nie będzie już dla Ciebie ograniczeń.”
- Poświęcenie… - szepnął do siebie, przymknął oczy – Magnekyo Sharingan. Jak wiele oferujesz? – z oddali dobiegły go jakieś krzyki, odrzucił je jednak, chciał skoncentrować się na tym, nad czym myślał bez przerwy przez parę ostatnich nocy. Poświęcenie. Co będzie wystarczająco wielkim poświęceniem? Skrzywdzenie siebie… Jednak jak? Przecież nie może chodzić o fizyczne rany, osoba, która posiądzie nową technikę, musi być silna i przygotowana na fizyczny ból, nie, to nie o to chodzi.
- Itachi? Co tak długo tam robisz? – czarnowłosa przetarła oczy dłońmi, przyglądała mu się uważnie. Ziewnęła, przeciągnęła się na łóżku – Zamknij chociaż drzwi na balkon, zimno mi.
Drgnął, zerknął na nią przez ramię. Odpowiedź powoli uformowała się w jego głowie, widział jej zaspaną twarz, czarne, poczochrane włosy, zaspane spojrzenie żółtych oczu… Coś ścisnęło go w żołądku, nieprzyjemnie zakręciło mu się w głowie.
- Już wracam. Obserwowałem port – odwrócił wzrok, to, o czym pomyślał, napawało go przerażeniem, ale i swojego rodzaju fascynacją. Od razu przyszedł mu na myśl Shisui, jego najdroższy przyjaciel – Więc to tak? To jest poświęcenie? – ponownie zerknął na dziewczynę, upewnił się i mocniej zacisnął palce na zimnej barierce. Myślał o tym wcześniej, ale nigdy nie brał pod uwagę tego rozwiązania. Jeśli jednak jest jedynym… – Nie będzie dla mnie większego bólu, niż ten, który sprawi mi pozbawienie się waszego towarzystwa na zawsze… Tak, to zdecydowanie jest duże poświęcenie.
- Coś się stało? – przyjrzała mu się badawczo, ale ciągle była zaspana. Zakryła się bardziej kołdrą, zimne powietrze z zewnątrz wcale jej nie odpowiadało – Nie wyglądasz na szczęśliwego.
- Po prostu nudzi mnie ta misja – skłamał, jednak głos mu zadrżał. Nie był pewien, czy myśl, która właśnie się narodziła, ma jakikolwiek sens. Wydawała mu się absolutną koniecznością… Czy jednak Kalejdoskop nie był absolutną potęgą? Z pewnością przyjdzie zapłacić za niego najwyższą cenę.
- Itachi?
- Hm? – wszedł do pokoju, zamknął za sobą balkonowe drzwi i usiadł na łóżku. Zdjął buty z nóg, chwilę wpatrywał się w ścianę przed sobą, po czym powoli, jakby we śnie, położył się na plecach.
- Na pewno wszystko okej?
- Tak – znowu skłamał, przymknął oczy.
- I tak ci nie wierzę – szepnęła, odwróciła się do niego plecami, zakryła mocniej pościelą. Martwiła się o niego, ale w tej chwili marzyła tylko o tym, żeby się wyspać – Dobranoc.
- Dobranoc, Mi – powiedział nieco cieplej, ale mogła wyczuć nutkę żalu w jego głosie.
-Więc jednak jest powód, dla którego był taki uprzejmy – pomyślała jeszcze zanim zapadła w sen.
Obudził go urwany w połowie, cichy krzyk. Poderwał się do góry, odruchowo uaktywnił Sharingan. Odetchnął, nikogo nie było w pokoju, jedynie Miariko siedziała wyprostowana na łóżku, oddychała nerwowo, dłonią zakrywała usta. W półmroku pomieszczenia widział jej przerażone, żółte oczy.
- Coś się stało? – zapytał spokojnie, przyjrzał jej się uważniej.
- Nie… - miała cichy, słaby głos – To tylko głupi sen…
Uśmiechnął się mimowolnie, w tej chwili przypominała mu jego młodszego brata, Sasuke, który też często budził się w środku nocy z krzykiem. Wstał i podszedł do niej, usiadł na łóżku dziewczyny. Widział, jak jej dłonie drżą, źrenice ciągle miała duże, palce kurczowo zaciskała na pościeli.
- Posiedzieć z tobą chwilę? – zapytał ciepło. Nie obchodziły go dalsze plany dotyczące Kalejdoskopu, teraz o tym nie myślał. Wiedział, że musi jej jakoś pomóc, uspokoić. W końcu byli przyjaciółmi, bez względu na to, jak potem wykorzysta to uczucie.
Znowu ją zaskoczył, uznała jednak, że przecież nie zrobi jej krzywdy, a w tej chwili bardzo potrzebowała kogoś, kto zapewni jej chociaż względne bezpieczeństwo. Skinęła niepewnie głową, pozwoliła głowie opaść na poduszkę. Chłopak uśmiechnął się do niej ciepło i pogłaskał po czarnych włosach. Znalazła jego dłoń i mocno zacisnęła na niej palce. Zamknęła oczy, czuła jego ciepło, cały czas delikatnie głaskał ją po głowie. Uśmiechnęła się jeszcze, zanim zupełnie zasnęła. Nie obchodziło jej, dlaczego tak się zmienił. Jeśli chodzi o nią, mógłby zostać taki na zawsze. Itachi powoli czuł, jak powieki mu opadają. Nie chciało mu się wstawać, pozwolił głowie opaść na poduszkę tuż obok Miariko.
Obudził ich krzyk zdezorientowanego Kazunaro. Może i by to przeżyli, ale po chwili dołączył do niego oburzony głos senseia, a tego było już zdecydowanie za dużo. Yoshitomi zapominając o tym, że ma uszkodzoną kostkę, wycelowała swoją pięść prosto w twarz szatyna, który właśnie darł się na Itachiego, wspominając coś o zdradzie ich wspólnej znajomości i łamaniu kodeksu shinobi. Szatyn odleciał do tyłu i trzymając się za krwawiący nos, zaczął lamentować nad tym, że wszyscy w drużynie go biją. Shinuji wskazywał ich oskarżycielsko palcem i robił im wykład na temat tego, co wolno w wieku lat dziesięciu, a czego nie wolno. Czarnowłosy chłopak starał się spać, zakrył głowę poduszką, ale nauczyciel brutalnie mu ją zabrał. Yoshitomi dusiła się na wpół ze śmiechu, a na wpół z bólu, gdyż tak nagłe poderwanie się do góry w naturalny sposób uszkodziło jej staw. Itachi jęknął, podniósł się i rozejrzał po pokoju. Z jego miny można było szybko wywnioskować, że właśnie uznał, iż znajduje się w domu wariatów. Wrzeszczący sensei, lamentujący Kazunaro i Miariko, która wydawała z siebie bardzo dziwne odgłosy, coś pomiędzy śmiechem, a płaczem.
- Która godzina? – zapytał zdezorientowany, zupełnie ignorując wykład, którego udzielał mu Shinuji.
- Słuchaj mnie, dzieciaku! Właśnie mówię, że jeśli jeszcze raz zobaczę cię i tę młodą pannę w jednym łóżku…
Uchiha uniósł brew.
- Czy coś się stało? Miała zły sen, więc przyszedłem ją uspokoić, a to, że zasnąłem…
- Teraz to się możesz wykręcać! Już ja wiem, że tacy jak ty…
- Gdyby sensei wiedział, o czym mówi, prawdopodobnie by mnie o nic takiego nie oskarżał – stwierdził chłodno chłopak i wstał, leniwie się przeciągnął.
- Coś ty powiedział?! – Shinuji wytrzeszczył na niego oczy, zamachał rękoma, jak to zwykle miał w zwyczaju, gdy dostawał napadu furii.
- Że gdyby sensei wiedział coś o spaniu z dziewczynami…
Ta oczywista aluzja do całkiem małej popularności ich nauczyciela wśród przedstawicielek płci pięknej, była najwyraźniej kroplą, która przepełniła kielich złości jounina. Chwycił Itachiego za kimono i podniósł do góry, potrząsając nim wściekle.
- Nie mam zamiaru tolerować twoich odzywek! Jeszcze raz coś takiego powiesz, a obiecuję, że…
- Że? – zapytał drwiąco czarnowłosy – Że co? Że dasz mi szlaban, sensei? Czy może poskarżysz się Hokage, że nie możesz poradzić sobie z dziesięcioletnim chłopcem?
Mężczyzna rzucił nim o ziemię, chłopak wylądował miękko na nogach.
- Zobaczysz, że jeszcze się doigrasz, Itachi.
- Wątpię – wzruszył ramionami i zerknął na śmiejącą się Miariko – Dlaczego tak się złościsz, sensei? Chciałeś wpaść do Mii, ale łóżko było zajęte?
Kazunaro, który już od dłuższej chwili słuchał tej kłótni, dostał napadu niekontrolowanego śmiechu, Miariko już nie bawiła się w chowanie twarzy w poduszkę, tylko po prostu popłakała się z radości, równocześnie uderzając łóżko pięściami. Itachi też się zaśmiał, a wściekły do granic możliwości Shinuji wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. Zanim je zamknął, usłyszeli jeszcze, jak to ich nienawidzi i życzy im rychłej śmierci. Cała trójka chciałaby odpowiedzieć „z wzajemnością”, ale kolejna fala rozbawienia zwaliła ich z nóg.
***
Itachi pochylał się nad starymi zwojami i przeglądał ich zawartość po raz chyba dziesiąty w ciągu ostatniej godziny. Westchnął, palcami przejechał po wykaligrafowanych literach, przymknął na chwilę oczy, żeby uspokoić myśli.
- Magnekyo Sharingan… - szepnął, przeszedł go dreszcz. Ta technika go fascynowała, była jak zakazany owoc, po który tak bardzo chciał wyciągnąć dłoń, ale nie był jeszcze pewien, czy ma do tego wystarczająco dużo siły. Krążył myślami koło przyjaciół, koło roześmianej Miariko, patrzył, jak dziewczynka ściska jego dłoń i przygląda się wschodzącemu słońcu… Coś ścisnęło go w żołądku. Miałby ją stracić? Dla techniki? Zawahał się, dołączył do tego kuzyna, z którym spędził tyle czasu...(dop. Autorki: Shisui jest kuzynem Itachiego, najlepszym przyjacielem itc. Więcej informacji w wikipedii xD) Czy jednak nie byli jego przyjaciółmi tylko dlatego, że rozumieli jego dążenie do siły i potęgi? Właśnie to spowodowało, że im zaufał, to tylko kolejny stopień, konieczność, przed którą nie można się cofnąć… Westchnął, podparł czoło na dłoniach, potrzebował jeszcze chwilę na namyślenie się. Był za słaby, żeby zabijać kogokolwiek z tej dwójki, o nie. Jest jednak pewna osoba, którą polubił, a która będzie sprawdzeniem umiejętności – Zabić? – pokręcił głową, to będzie próba. Bez żadnych konsekwencji – Kazunaro – westchnął, zaczął powoli zwijać zwoje. Nie śpieszyło mu się, szczerze mówiąc, miał cichą nadzieję, że ktoś przerwie mu przygotowania. Niestety, na nic takiego się nie zanosiło.
***
Czarnowłosa dziewczynka szybkim krokiem przemierzała ulice Konohy. Co pewien czas zatrzymywała wzrok na jakiejś wystawie sklepowej, jednak najwyraźniej się śpieszyła i nie chciała marnować czasu na podziwianie towarów, które oferowali sprzedawcy. Zastanawiała się, gdzie podziała się dwójka jej przyjaciół i co najlepszego mogą robić. Kolejnym pytaniem, które nie dawało jej spokoju, było to, czy są gdzieś razem, czy też przypadek sprawił, że obaj zniknęli w tym samym czasie. Jeśli pierwsza możliwość okazałaby się prawdziwa, mogłaby uznać to za swój osobisty sukces, oczywiście pod warunkiem, że się nie kłócą i współpracują. Westchnęła, pokręciła głową. Współpraca pomiędzy Itachim i Kazunaro brzmiała raczej nierealnie i wolała nawet nie udawać, że wierzy w jej powstanie. To, że czasem walczyli wspólnie podczas misji było dziełem przypadku bądź koniecznością.
- Miariko! – wysoki mężczyzna pomachał do niej sprzed jednej z wystaw sklepowych. Podbiegła szybko i uśmiechnęła się szeroko do ojca Uchihy.
- Dzień dobry, panie Fugaku – dygnęła lekko, w myślach zastanawiając się, co ten mężczyzna może od niej chcieć. Nie, żeby go nie lubiła, ale jego chłód i raczej wątpliwa umiejętność okazywania innym uczuć dosyć mocno ją do niego zraziły. Dodatkowo słyszała wiele niepochlebnych opinii na jego temat od samego Itachiego.
- Dziecko, nie widziałaś gdzieś może mojego syna?
Zawahała się.
- Którego? – to fakt, że Sasuke był jeszcze mały, ale w końcu nie wypadało go zupełnie pomijać.
- To chyba oczywiste, że mam na myśli Itachiego – zmarszczył brwi – Widziałaś go? – powtórzył pytanie, dał jej do zrozumienia, że nie ma ochoty na dłuższą rozmowę.
- Nie, panie Fugaku – pokręciła głową, w duchu marząc o tym, żeby mogła jak najszybciej uciec od tego człowieka.
- Dziękuję – westchnął i odszedł, pozostawiając Miariko z nietęgą miną.
- Dziękuję? – prychnęła w myślach i poszła swoją drogą, zachodząc w głowę, gdzie też ta dwójka mogła się podziać. Mijała właśnie bar z ramenem, w którym, ku jej niezadowoleniu i narastającemu niepokojowi, nie zastała Kazunaro. Ogarniało ją niewyjaśnione przeczucie, że nie wszystko jak tak, jak być powinno, gdy dosłownie wpadła na Norie. Różowowłosa właśnie biegła uliczką, gdy Yoshitomi, nie patrząc przed siebie, wyszła zza barowych zasłonek. Obie dziewczyny odskoczyły przestraszone i trzymając się za bolące nosy, obrzuciły zdumionymi spojrzeniami i parsknęły śmiechem. Czarnowłosa wyszczerzyła zęby w uśmiechu i już miała jakoś skomentować zaistniałą sytuację, gdy przyjaciółka nagle spoważniała i potrząsnęła gwałtownie jej ramieniem.
- Mi, jak dobrze, że cię spotkałam! Szybko, musisz iść ze mną – pociągnęła ją, a widząc, że dziewczynka nie jest zbyt chętna do pośpiechu, a tym bardziej biegu, zniecierpliwiona machnęła jej ręką przed twarzą – Rusz się! Oni znowu się kłócą, no chodź, Mi…
Ożywiła się, posłusznie zaczęła biec za koleżanką i ciągle masując obolały nos, spojrzała na nią z ukosa.
- Kto się kłóci, o czym ty mówisz? – zadała to pytanie, chociaż przeczucie doskonale podpowiadało jej, kto z kim się sprzecza. Coś ścisnęło jej żołądek, ale po chwili niepokój ustąpił miejsca zdumieniu – Zresztą, skąd o tym wiesz?
Norie zarumieniła się lekko, pociągnęła ją w boczną uliczkę.
- Och… ja… No, rozmawiałam z Kazunaro i… Nieważne, Mi, szybko, nie mogłam ich dogonić…
- Dogonić? – powtórzyła zdumiona – Co masz na myśli?
- Bo zaczęli uciekać. To znaczy, Itachi zaczął gdzieś biec, a on za nim… Zniknęli mi w lesie – dodała ze wstydem, na chwilę spuściła oczy, ale szybko je podniosła – Mi, jesteś jedyną osobą, która może mu przemówić do rozsądku, on się zrobił taki… Inny, zawsze był nieprzewidywalny, ale teraz…
- Tak, wiem – skrzywiła się na samo wspomnienie tego, jaki ostatnio był Itachi. Nieprzyjemny, jeszcze bardziej zamknięty w sobie, niewiele mówił i poświęcał zdecydowanie za dużo czasu na badanie klanowych technik. Jego nowe umiejętności najwyraźniej bardzo mu się podobały, ale według niej było tego za dużo. Miała żal do przyjaciela o to, że więcej uwagi poświęca technikom, niż jej, ale w gruncie rzeczy starała się to zrozumieć, nie obwiniać go za nic i czekać, aż zły humor Itachiego przeminie – Właściwie, to o co im poszło? Może niepotrzebnie ich szukamy, prawdopodobnie już dali sobie spokój…
- Nie! To nie tak, nie rozumiesz. Nie kłócili się. Tylko milczeli, jeden drugiego mierzył spojrzeniem, a potem… Potem Itachi coś powiedział i obaj zaczęli biec w stronę lasu, po drodze słyszałam, jak coś do siebie krzyczeli, ale ciężko było mi ich dogonić…
- Milczeli, eh? - zaczynała się coraz bardziej niepokoić. Jeśli to jakieś stare konflikty, niewyjaśnione problemy, może nie być za dobrze. Przy ich obecnych umiejętnościach, mogą sobie wyrządzić krzywdę – Nie, nie mogą. Itachi może wyrządzić krzywdę Kazunaro, nie na odwrót – poprawiła się i zacisnęła mocniej zęby. Lubiła ich, a ciągłe kłótnie pomiędzy tą dwójką znacznie jej przebrzydły. Miała tego dosyć i od dobrych paru dni zastanawiała się, co zrobić, żeby to zakończyć. Obrzydliwe przeczucie, że się spóźniła, ścisnęło ją w gardle. Zerknęła na koleżankę, która, skacząc z gałęzi na gałąź, oddychała coraz ciężej i wyraźnie nie wytrzymywała tempa - Nor, lepiej będzie, jeśli pobiegnę przodem. Nie obraź się – dodała szybko – ale po prostu szybciej biegam, a tutaj… tutaj liczy się czas – miała nadzieję, że nie zabrzmiało to za ponuro, ale w tej chwili jej myślom było daleko do optymistycznych.
- Ja... – zająknęła się, lekki rumieniec wstydu pojawił się na policzkach dziewczyny – Dobrze, biegnij. Ale… Mi – spojrzała na nią błagalnie – Oni sobie nic nie zrobią, prawda?
- Nie, co ty – starała się uśmiechnąć pokrzepiająco, ale była pewna, że nie odniosła zamierzonego efektu. Nie czekając na odpowiedź, przyśpieszyła i po chwili zniknęła z pola widzenia Norie.
Widziała ich ślady, podążanie tropem dwójki geninów nie było trudne. Powoli zaczynała wątpić, że doszło do walki, dookoła było spokojnie, aż nagle usłyszała dźwięk, który zmroził jej krew w żyłach. Całkiem wyraźny krzyk, niewątpliwie należący do Kazunaro, chwilę potem dotarł do niej odgłos łamiących się drzew. Rozpaczliwie odbiła się z całej siły od gałęzi i zaczęła modlić się w duchu o to, żeby nie przybiegła za późno.
- Nie rób głupich rzeczy, Itachi, proszę, nie rób głupich rzeczy – jej usta szeptały w kółko te słowa, coraz szybciej i z rosnącym strachem. Była coraz bliżej, już po chwili zobaczyła połamane pnie i była w stanie dostrzec dwie sylwetki. Jęknęła. Sytuacja nie wyglądała za dobrze.
Kazunaro ledwo stał na nogach, ale właśnie kończył pieczęć. Krzyknął, zerwał się silny podmuch wiatru. Itachi poleciał do tyłu, przefikołkował w powietrzu i… zniknął. Klon. Prawdziwy Uchiha pojawił się tuż za szatynem, z całej siły kopnął go w żebra. Chłopak upadł na ziemię kilka metrów dalej, czarnowłosy stanął przed nim i sięgnął po katanę na plecach. Przerażone oczy szatyna powiększyły się, gdy obserwował jak na zwolnionym filmie ruch ręki przeciwnika, błysk ostrza i… Chciał krzyknąć, ale głos zamarł mu w gardle, jedyne, co był w stanie zrobić, to z przerażeniem patrzeć, jak czarnowłosa dziewczyna pojawia się tuż przed nim, jak broń przebija jej lewe ramię i… trzasnęło, zniknęła. Kamień spadł mu z serca, to tylko kolejny klon. Realna Miariko stała po jego prawej stronie, ręce skrzyżowała na piersiach. W myślach stwierdził, że jeszcze nie widział jej tak wściekłej.
- Czy możecie mi powiedzieć, co tu się dzieje?! – sądząc po niebezpiecznych drganiach jej kącików ust i mocno zaciśniętych wargach, była blisko napadu furii.
- Nie wtrącaj się – Itachi podniósł wzrok i utkwił go w żółtych oczach dziewczyny – Po co tu przyszłaś?
Kazunaro zamarł. Nie wierzył własnym uszom, zresztą Miariko przez ułamek sekundy wyglądała na jeszcze bardziej zszokowaną, niż on. Nigdy jeszcze nie słyszał, żeby Itachi odnosił się do niej w ten sposób - z obojętną złością, jakimś wewnętrznym chłodem i tym spojrzeniem czerwonych oczu. Nie, jeszcze nigdy nie widział takiej sceny i prawdę powiedziawszy, bardzo żałował, że kiedykolwiek stał się jej świadkiem. Jeśli wcześniej obawiał się wyniku tej walki, teraz był przerażony. W tym miejscu kończyły się żarty, Uchiha był poważny.
- Co powiedziałeś? – zmrużyła niebezpiecznie oczy – Opamiętaj się, Itachi – dodała, ale nie zabrzmiało to już tak pewnie, głos jej zadrżał, już nie ze złości, ale jakby ze strachu.
Uśmiechnął się złośliwie, Sharingan błysnął ostrzegawczo. Zablokowała uderzenie, które było wymierzone w leżącego chłopaka. Jej usta wykrzywił grymas, ale w żółtych oczach widzieli troskę, niepokój.
- Nie wtrącaj się, Miariko – wysyczał czarnowłosy, ale cofnął się, schował broń. Chwilę mierzył ich wzrokiem, po czym odwrócił się i powoli zaczął odchodzić, jakby nic się nie stało. Skoro dziewczyna przybyła, nie powinien tego ciągnąć, z szatynem dokończy kiedy indziej, nie ma pośpiechu, a na walkę z Miariko… Przed oczyma znowu widział jej roześmiane oczy, uśmiech, który tak lubił… Nie, na walkę z Miariko nie miał sił.
- Itachi! – głos jej zadrżał, ale tym razem Kazunaro nie był w stanie powiedzieć, czy ze wściekłości, czy ze strachu – Itachi, wracaj tu natychmiast! – nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Bała się tego chłodu, którego nigdy wcześniej jej nie okazywał. Chciała, żeby chłopak znowu zachowywał się tak, jak na misji, na której uszkodziła sobie tę felerną nogę, żeby znowu mówił i myślał o niej jako o swojej przyjaciółce. Co takiego zrobiła, że teraz tak się do niej odnosi? - Dlaczego?! – nie rozumiała.
- A co? - zapytał cicho, a gdy obejrzał się na nią przez ramię, na jego ustach widniał złośliwy uśmieszek, w oczach dostrzegła błysk, którego nigdy nie widziała. Nie wtedy, gdy patrzył na nią, raczej podczas walk z obcymi, z wrogami – Chcesz ze mną walczyć?
Otworzyła szerzej oczy, po czym zacisnęła dłoń w pięść i przeklinając tę sytuację, podniosła wyżej głowę. Nie miała wyjścia. To właśnie była pierwsza sytuacja, w której Miariko Yoshitomi wybrała mniejsze zło. Pierwsza z tysiąca następnych, których serię zapoczątkowała ta felerna kłótnia Kazunaro i Uchihy.
- Jeżeli to jest jedyny sposób, żebyś się opamiętał, skopię ci tyłek, Itachi.
- Jak chcesz – wzruszył ramionami, stał chwilę nieruchomo, Sharingan zabłyszczał. Pochylił głowę i zniknął z cichym pyknięciem.
Miariko zaklęła w myślach, miała ochotę krzyczeć, tupać nogą, błagać kogoś o pomoc. Kogokolwiek. Kakashiego, Shisuiego, którego tak nie cierpiała, czy zwykłego przechodzącego lasem shinobi. Nie chciała walczyć, nie z nim. Nie z powodu Kazunaro. Pomimo tego, nie miała wyjścia. Właśnie traciła przyjaciela, a jeśli tylko walka może uratować więzi ich łączące, nie cofnie się przed koniecznością. Mniejsze zło.
Itachi zniknął, potrzebował chwilę na namyślenie się. Przykucnął na gałęzi, dłoń ciągle miał opartą na rękojeści katany.
-Miariko – przyglądał się zaciętej twarzy przyjaciółki, oceniał jej żółte oczy i czarne, błyszczące włosy – Nie będzie dla mnie większego poświęcenia…- zawahał się, mocniej zacisnął palce na broni, przed oczyma stanęły mu wersy z ksiąg, które ostatnio studiował całymi nocami - … niż pozbawienie się twojego towarzystwa – opuścił powieki, rozchylił nieco wargi, żeby szepnąć „przepraszam”, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Odgonił od siebie jej uśmiech, pozbył się ciepłego dotyku delikatnej dłoni dziewczynki. Nie będzie przepraszać za to, że idzie swoją drogą. Tylko przegrani usprawiedliwiają się z tego, że podążają wybraną ścieżką, mają cel, który realizują. Podjął decyzję. Skoczył do przodu, chciał skończyć to jak najszybciej.
Wiedziała, że pojawi się za nią. Ugięła nogi, przygotowała się, ale nie miała odwagi wyjąć broni, zdała się na taijutusu. Nie w tej walce, nie z nim. Zablokował cios, złapał za nadgarstek i odepchnął do tyłu. Poleciała dobrych parę metrów, ale zniknęła, jej trzy klony zaatakowały równocześnie. Zmrużył oczy i starając się ustalić, która jest prawdziwa, skutecznie usunął wszystkie. Rzuciła małą kulkę, która, uderzając o ziemię, wyzwoliła chmurę fioletowego dymu. Westchnął z rezygnacją, Sharingan czynił tę walkę prawie banalną, a pomimo tego zaskoczyła go. Uderzyła z góry, pozwoliła mu uniknąć i dopiero wtedy wypuściła z dłoni małe, ledwo dostrzegalne nitki, które zaczęły zaciskać się dookoła ciała chłopaka. Rozciął je, ale zmarnował na to o sekundę za dużo. Uderzyła go kolanem w żebra, zachwiał się i nie kontrolując ruchów, zupełnie odruchowo, trafił w szczękę czarnowłosej. Poleciała do tyłu, zatrzymała się zszokowana. Gdy dotarł do niej fakt, że Itachi właśnie ją uderzył, poczuła, jak fala wściekłości zalewa jej umysł. Nie żartował, walczył naprawdę.
-Jeśli tak, to ja też zaczynam być poważna – zmrużyła oczy i zaczęła zawiązywanie pieczęci.
Dwie kule ognia zderzyły się w powietrzu, ale jutsu Itachiego było znacznie silniejsze, musiała się wycofać. Skoczyła w bok, za drzewo, rzuciła trzema kunaiami, w duchu mając nadzieję, że żaden nie trafi. Znalazła się tuż za jego plecami, kopnęła mocno, dając upust swojej złości. Nie spodziewała się tego, że trafi, raczej oczekiwała, że chłopak uniknie lub sparuje cios. Tymczasem Itachi obejrzał się o ułamek sekundy za późno, nie zdążył zareagować. Poleciał na ziemię, dobrych parę metrów przejechał twarzą po trawie, jęknął. Zaklęła, przecież wcale nie chciała go uderzyć. Podbiegła, żeby mu pomóc, pochyliła się i… Zrobiło jej się ciemno przed oczyma, gdy potężne uderzenie w podbródek wysłało ją parę metrów do góry, poczuła metaliczny smak krwi w ustach.
- Dlaczego?! – rozpaczliwie szukała odpowiedzi, której nigdzie nie było. Z przerażeniem patrzyła w jego czerwone oczy, wykrzywione w grymasie usta… Zobaczyła pięść wymierzoną prosto w jej brzuch, jakimś cudem wykonała obrót w powietrzu i uniknęła, ale zapłaciła za to uderzeniem plecami o ziemię. Z jej ust wyrwał się zduszony krzyk, gdy rozpaczliwie starała się złapać oddech, gdy patrzyła, jak chłopak sięga po katanę. Przez chwilę wydawało jej się, że widzi na jego twarzy żal, ale kaszlnęła krwią, nie mogła się podnieść. Gdzieś z tyłu słyszała wrzask przyjaciółki.
- Uciekaj, Norie. Uciekaj – jęknęła w myślach, przez moment zastanawiała się nad tym, co spotka pozostałą dwójkę, gdy ona zginie.
Norie dobiegła do polany akurat w momencie, w którym Miariko biegła do Itachiego, żeby pomóc mu wstać. Różowowłosa zatrzymała się przy Kazunaro, który oddychał ciężko i nie był w stanie się podnieść, jedynie z przerażeniem obserwował to, co działo się przed nim. Dwójka oniemiałych ze strachu geninów obserwowała, jak ich przyjaciółka leci do góry, jak czarnowłosy chłopak skacze za nią, jak wymierza kolejny cios… Norie trzymała szatyna kurczowo za ramię, wbijała mu paznokcie w skórę.
- Miariko! – wrzasnęła, gdy czarnowłosa uderzyła o ziemię, kaszlnęła krwią, starała się złapać powietrze.
Rozpaczliwie chciała się ruszyć, ale ciągle nie była w stanie normalnie oddychać. Upadek z takiej wysokości nie pozwolił się zignorować. Itachi podniósł ją za kimono, przycisnął do drzewa. Miała szaloną ochotę uderzyć go, spowodować, żeby przestał się tak okropnie na nią patrzeć – z odrobiną żalu, ale chłodno, bez żadnych wyższych uczuć. Błysnęło ostrze katany, czuła chłodny metal przy szyi. Ciągle nie rozumiała, dlaczego. Przywołała na twarz drwiący uśmiech, jakby chcąc sobie dodać odwagi.
- Dalej, Itachi – syknęła – Zabij mnie, proszę. Chyba tego chcesz, prawda?
Oddychał ciężko, musiał przyznać, że dziewczynka była dobra. Naprawdę potrafiła walczyć, był w pełni świadomy, że nie dała z siebie wszystkiego w starciu z nim – widział niepewność w jej oczach, grymas rozpaczy na ustach. Trzymał ją za zielone kimono, palce zaciskał na rękojeści katany, starał się podjąć właściwą decyzję. Już miał wykonać końcowy cios, gdy nagle zdał sobie sprawę z tego, że wcale nie ogarnia go żałość, że nie trzęsą mu się nogi. Owszem, czuł swojego rodzaju pustkę, ale nie, to nie było to, czego potrzebował. Zmrużył oczy, zrozumiał, że to nie uśmiech żółtych oczu jest dla niego najważniejszy. Odpowiedź zaskoczyła go, ale w gruncie rzeczy wydawała się oczywista – Shisui – imię kuzyna odbiło się echem w jego głowie, pomyślał o wspólnych rozmowach… Miariko była przyjaciółką, była częścią jego świata zamkniętą w żółtych tęczówkach, ale nie stanowiła źródła tlenu, nie nadawała znaczenia każdemu czynowi. Nie, to nie ją musi stracić. Odetchnął, poluźnił uchwyt, cofnął katanę. Chwilę patrzył, jak dziewczynka osuwa się na ziemię, analizował drżące kąciki ust, blade policzki, twarz zastygłą w wyrazie skrajnego żalu. Westchnął, odwrócił się i odszedł parę kroków, zatrzymał się, ale nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy.
- Nie ma potrzeby, żebym cię zabijał, Mia – powiedział to tak, jakby właśnie określał pogodę. Bez uczuć, bez drgnienia oka.
- Itachi! – zdobyła się na histeryczny krzyk, skrzywiła się z bólu, ale jej desperacja była o wiele silniejsza, niż fizyczne osłabienie – Itachi! – wrzasnęła, ale zniknął. Zaklęła w duchu i oparła się o pień drzewa, palce wbiła w ziemię. Słyszała, że Norie biegnie w jej stronę, że coś mówi, pyta się jej o obrażenia… Nie miała zamiaru odpowiadać. Świat uciekł jej spod nóg, tlenu brakowało, wydawało jej się, że powietrze zniknęło razem z czarnowłosym chłopakiem. Kręciło jej się w głowie, wspomnienia przewijały się w postaci urwanych klatek filmowych.
- To tak ma wyglądać mniejsze zło?
***
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ayumi
ANBU
Dołączył: 24 Cze 2008
Posty: 701
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Z krainy na pograniczu dobra i zła... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 17:25, 02 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
...
Brak mi słów...
To było... ŚWIETNE^^.
Mam wrażenie, że z rozdziału na rozdział piszesz coraz lepiej ^^.
Tak trzymać.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mya
Student Akademii
Dołączył: 13 Lip 2008
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Konocha Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 13:46, 18 Sie 2008 Temat postu: ... |
|
|
Dzisiaj troszkę dłużej =)
-----------------------------------------------------
Czarnowłosy chłopak zapukał niedbale i wszedł do środka, nie czekając na pozwolenie. Shisui Uchiha, gdyż tak się nazywał, był starszym o trzy lata kuzynem Itachiego i zarazem jego najlepszym przyjacielem. Pokazywał mu nowe techniki, opiekował się nim, dbał o to, żeby Itachi nie stracił zainteresowania sprawami klanu. Mówiąc prosto: był dla niego matką, ojcem i całą resztą rodziny, której większość, choć go podziwiała, nie spędzała z Itachim dużo czasu. Teraz zaś Shisui był szczerze zaniepokojony tym, co zobaczył przed chwilą, a raczej: na kogo wpadł. Oczywiście chodzi tu o wściekłą Miariko, która nie omieszkała przemilczeć tego, iż chłopak zaszedł jej drogę. Shisui starał się umówić z nią na randkę już od jakiś trzech miesięcy, ale czarnowłosa dziewczynka skutecznie go zbywała. Pomimo tego wiedział, że tak naprawdę nic mu do niej i jeśli istniał jakiś powód, dla którego regularnie denerwował ją zalotnymi uśmiechami, z pewnością nie były to uczucia, raczej specyficzne poczucie humoru. Nie zmieniało to faktu, że wściekła Miariko zazwyczaj oznaczała kłótnię z Itachim, a to z kolei kazało mu udać się prosto do domu kuzyna. Gdy zastał go opierającego się o komodę i wpatrującego się w oprawione zdjęcia z Yoshitomi, nie miał już wątpliwości, że ta dwójka nieźle się pokłóciła. Jego uwadze nie umknęło podarte w dwóch miejscach kimono i rysa na policzku. Uniósł zabawnie brwi, oparł się plecami o drzwi i przywołał na twarz swój firmowy, pewny siebie uśmieszek.
- Itachi, czy mam rację mówiąc, że podrapana, wściekła do granic możliwości i obrzucająca wyzwiskami każdego, kto się do niej odezwał, Miariko Yoshitomi ma jakiś związek z tym, że właśnie, również w nie najlepszym stanie, stoisz i wzdychasz nad waszymi zdjęciami?
Itachi odwrócił się powoli w jego stronę z twarzą wykrzywioną w grymasie gniewu. Przez chwilę przyglądał się uważnie kuzynowi, starał się zrozumieć, dlaczego właśnie on. Spokojnie kontemplował jego ciemne, nieco zmrużone oczy, niedbale potargane przez wiatr włosy, długie, rozszerzane na końcach spodnie i koszulę z jakimiś kolorowymi, według Itachiego tragicznymi, wzorkami. Przeniósł wzrok na usta wygięte w tym uśmiechu, który na przemian doprowadzał go do napadów wściekłości i rozbawienia. Gorzko stwierdził, że uwielbia ten wyraz twarzy starszego chłopaka, uwielbia tę pozorną obojętność, za którą skrywało się tak wiele emocji.
- Nie – skłamał chłodno, ale nie był w stanie zapanować nad nikłym drżeniem głosu. Zwyczajny rozmówca z pewnością by tego nie wyczuł, ale Shisui wydawał się czytać z niego jak z otwartej książki.
Starszy kuzyn pokręcił z rozbawieniem głową i podszedł do biurka, niedbale przejrzał leżące na nim papiery. Czuł na swoich plecach wzrok Itachiego, wiedział, że musiało stać się coś naprawdę poważnego, zazwyczaj młodszy chłopak nie przejmował się aż tak kłótniami z Miariko, których, co tu dużo ukrywać, była pokaźna ilość.
- Zamiast zajmować się historią klanu, powinieneś poświęcać Mii więcej uwagi i z pewnością nie mam tu na myśli rzucania nią o drzewa i kłócenia się, o… Cóż, w chwili obecnej brak mi pomysłów, o co jeszcze mogliście się pokłócić – dodał z lekką nutką irytacji.
- Shisui, daj mi spokój – skrzywił się, nie patrzył mu w oczy, zacisnął palce na krawędzi komody. Starał się nie myśleć o tym, że chociaż przez chwilę rozważał zabicie tego człowieka – Po co tu przyszedłeś? Wcale nie myślę o tej dziewczynie.
Shisui zacmokał i ciągle się uśmiechając, sparodiował jego głos, dodając mu o wiele więcej tragizmu i wzruszenia, niż w rzeczywistości zawierał.
- Daj mi spokój! Ja wcale nie myślę o tej dziewczynie! – prychnął, wrócił do swojego normalnego tonu – Znam cię na pamięć, kuzynie i mogę śmiało powiedzieć, że jesteś bliski uderzania głową o ścianę z powodu „tej dziewczyny”, jak to określiłeś swą, powiedzmy, przyjaciółkę.
- Co masz na myśli, mówiąc „powiedzmy”? – zapytał chłodno, zmierzył go spojrzeniem.
- Nieważne i tak nie chcesz mnie słuchać – stwierdził pogodnie i wskazał palcem drzwi - Itachi Uchiha, masz zadanie do wykonania. Wynoś się z tego pokoju, biegnij do Miariko i przeproś ją za własną głupotę.
- Daj spokój – oburzył się – Za co niby mam ją przepraszać?!
- Może za to, że, sądząc po jej obrażeniach, byłeś gotowy ją zabić? – tym razem ton głosu chłopaka zmienił się na o wiele chłodniejszy, wzrokiem przeglądał zwoje dotyczące Kalejdoskopu. Zawahał się chwilę, jakby bał się zaczynać ten temat, po czym zmarszczył brwi, spojrzał młodszemu chłopcu w oczy – Opanuj się. To, że fascynujesz się Sharinganem i jego wszystkimi odmianami jest normalne, ale to, że zostawiasz swoich przyjaciół i bóg jeden wie, co próbujesz im zrobić, już nie należy do pocztu rzeczy „normalnych”.
- O co ci chodzi?! Nic jej nie będzie – żachnął się, ale w głębi duszy coś mu podpowiadało, że lepiej posłuchać rady kuzyna.
- Tak sądzisz? – zakpił – A nie wydaje ci się, że właśnie teraz panna Yoshitomi stara się pojąć, co takiego ci zrobiła i w jaki sposób może naprawić to, co schrzaniła? Nie wydaje ci się, że stoi na granicy załamania nerwowego, bo jej najlepszy przyjaciel, któremu szczerze ufała, właśnie ją poturbował? Może i uważam ją za zapatrzoną w siebie, okropnie arogancką gówniarę, ale naprawdę mi jej żal. Przy całym szacunku dla ciebie, kuzynku – jak mogłeś tak skopać jedną z ładniejszych żeńskich shinobi, które aktualnie przebywają na terenie Konohy? Nie mam pojęcia, co ci powiedziała, a znając jej niewyparzony język, mogło to być coś barwnego, ale cokolwiek by to nie było, winny jesteś ty. Dziewczyny są od narzekania i marudzenia, od tego, żeby im się wybaczało wszystkie świństwa, a nie dawało powód do płaczu, histerii i załamań nerwowych.
Po jego słowach w pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza. Itachi milczał, zagryzając wargę i wpatrując się we wspólne zdjęcie jego i Miariko. Tak mu ufała, zawsze spędzali razem czas… Skrzywił się, nie chciał pokazywać swojej słabości do tej dziewczynki. Nie chciał, żeby wiedziała, jak bardzo mu zależało, zależy i będzie zależeć, ale słowa Shisuiego mocno go zaniepokoiły. Co, jeśli ma rację i dziewczyna w tej chwili płacze gdzieś w pokoju? Zastanowił się, czy kiedykolwiek widział ją płaczącą. Chyba nie, a świadomość, że to on może być przyczyną tych łez, wywołała u niego nieprzyjemny dreszcz. Nie powinien jej krzywdzić, nie zasłużyła na to. Teraz już wiedział, że to Shisui jest jego najlepszym przyjacielem, ale Miariko była… była kimś innym. Z pewnością nie znaczyła mniej, ale to uczucie było inne, niż to, którym darzył krewniaka. Przeklął w myślach kuzyna i wyszedł z pokoju, nie dając mu czasu na pełen satysfakcji komentarz, przed którym zapewne by się nie powstrzymał.
Shisui westchnął, przewrócił oczyma i mimowolnie spojrzał raz jeszcze na zwoje. Dopiero teraz pozwolił sobie na pozbycie się niefrasobliwego wyrazu twarzy. Spojrzał na zdjęcia, potem za okno.
- Więc nie ona, eh? Ja? – chciał zająć czymś drżące dłonie, zaczął więc zwijać papier w ruloniki – Tylko kiedy, Itachi? – ponownie spojrzał na fotografie i nagle nieprzyjemny skurcz żołądka zniknął, ustąpił spokojowi – Obojętnie, kiedy. Jeśli to ma dać ci siłę… Nie stanę ci na drodze – chciał się uśmiechnąć, ale niezbyt mu to wyszło. Powoli opuścił pokój kuzyna, w końcu nie miał po co tu dłużej przebywać.
***
Nieśmiało zapukał do jej drzwi balkonowych. Nie używał wejścia głównego, już dawno ustalili, że lepiej, żeby wchodził tędy, nie narażając się na ciekawskie spojrzenia rodziny dziewczyny. Zastanawiał się, co właściwie chce jej powiedzieć. Bał się tej rozmowy i tego, jak zareaguje Miariko, gdy go zobaczy. W końcu całkiem prawdopodobne było, że z miejsca przygotuje się do walki. Tym razem obiecał sobie, że pozwoli jej uderzyć się tyle razy, ile będzie chciała, że już nigdy jej nie odda. Drgnął, gdy usłyszał kroki. Zatrzymała się, patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma, nie mógł jednak z nich odczytać, co myśli i co czuje. Twarz czarnowłosej zastygła w jakimś nienazwanym wyrazie, niebezpiecznie kojarzącym mu się z rozpaczą. Drgnął, gdy zobaczył, że ma lekko opuchnięte oczy. Płakała? Odgonił od siebie tę myśl i uśmiechnął się niezręcznie, ale był pewien, że to tylko pogorszyło sytuację.
- Mi… - szepnął, żałując, że nie poprosił Shisuiego o radę dotyczącą tego, co właściwie ma powiedzieć i w jaki sposób – Otwórz, proszę.
Wykonała jego prośbę bez protestu, po prostu otworzyła drzwi i odsunęła się. Stanęła odwrócona do niego tyłem i utkwiła wzrok w jakimś punkcie za oknem. Takie zachowanie było zupełnie nie w jej stylu, co wywołało dziwne ukłucie w żołądku chłopaka. Jak bardzo ją skrzywdził? Przecież tyle razy walczyli, nie wydawało mu się, żeby uderzenia były tak silne… Ale nigdy nie przykładałeś jej katany do gardła – szepnął mu głosik zadziwiająco podobny do głosu kuzyna. Skrzywił się w myślach, rozpaczliwie szukał odpowiednich słów. Wyręczyła go, odezwała się pierwsza, a jej głos, co także wcale mu się nie podobało, był zupełnie wyzuty z emocji. Chyba już wolał, żeby krzyczała, płakała, uderzyła go. Nienawidził tego spokoju, którego nie był w stanie zrozumieć i który tak bardzo nie pasował do Miariko.
- Czego chcesz?
Przełknął głośno ślinę, podszedł do niej o krok bliżej, zawahał się.
- Przepraszam – wydusił z siebie, coś ściskało mu gardło, równocześnie powodując, że jego głos brzmiał dziwnie cienko i niebezpiecznie zadrżał. Itachi, co ty wyprawiasz? – skarcił się w myślach, ale z drugiej strony uznał, że chyba powinien powiedzieć coś więcej. Tylko co?
- Oczywiście – zacisnęła dłonie na parapecie, czego jednak nie mógł widzieć, stała odwrócona do niego tyłem.
- Ja… Mia, przepraszam, nie chciałem, żeby to tak wyszło… - czuł się jak totalny idiota. Stoi za dziewczyną, która, jak właśnie sobie uświadomił, była dla niego cholernie ważna, może nawet najważniejsza i próbuje ją przeprosić za to, że przyłożył jej katanę do gardła, poturbował i skopał.
- Nie ma sprawy – odparła beznamiętnie – Nie powinieneś się obwiniać – dodała spokojnie, ale zamknęła mocno powieki, miała ochotę wrzeszczeć, krzyczeć, płakać i śmiać się równocześnie. Bardziej wściekła niż na niego, była na siebie, głównie za to, że musiała zrobić coś, co doprowadziło do tego „incydentu”, jak nazwała tę walkę w myślach. Musiała coś zepsuć, przyczynić się do zrujnowania tego, co, jak jej się wydawało, udało im się zbudować przez te wszystkie lata. Z drugiej zaś strony chciało jej się śmiać ze zmienności humorów przyjaciela oraz z tego, że pierwszy raz słyszy go tak zakłopotanego.
- Powinienem – powiedział cicho, nie rozumiał, dlaczego dziewczyna tak się zachowuje, ale chciał jakoś naprawić to, co zrobił – Przepraszam, jestem totalnym idiotą. Nie powinienem się tak zachować, chociażbyś, nie wiem co, zrobiła – dodał cicho, dziwiąc się własnym słowom. Takie przyznawanie się do porażki nie było w jego stylu, ale w obecnej sytuacji chyba nie mógł postąpić inaczej.
- Nie powinieneś – potwierdziła chłodno, czym wywołała u niego nieprzyjemne ukłucie w sercu – Ale i ja nie powinnam.
- Mia… Proszę, spójrz na mnie – nieśmiało wyciągnął dłoń, położył ją na ramieniu dziewczynki. Czuł, się jak wzdrygnęła, powoli odwróciła się w jego stronę. Zamarł. Oczy czarnowłosej lśniły niebezpiecznie, trochę tak, jakby zaraz miała się rozpłakać, kąciki ust lekko drżały. Przeklął się w duchu, nie miał zamiaru tak tego rozegrać, ale czy miał jakiekolwiek inne wyjście? – Przepraszam – powtórzył chyba po raz setny, spuścił wzrok. W myślach stwierdził, że poprosi kuzyna o jakiś kurs rozmawiania z dziewczynami, zupełnie nie miał pojęcia, co należy zrobić w takiej sytuacji.
Uśmiechnęła się słabo, trochę tak, jakby sama żałowała, że to robi. Pokręciła głową.
- Nie musisz, Itachi. Nie winię cię za nic, więc nie musisz przepraszać – urwała na chwilę, westchnęła cicho – Nigdy mnie nie przepraszaj i nie proś o wybaczenie. Nie obwiniam cię i nie będę obwiniać, obojętnie, co zrobisz. Nie chcę mieć powodów do wybaczania ci, to by oznaczało, że coś się zepsuło… a przecież przyjaźni nie można tak łatwo zniszczyć, prawda?
Podniósł wzrok, wpatrywał się w nią oszołomiony. Jeśli coś miało go zszokować i zdziwić, to właśnie taka odpowiedź. Po tym wszystkim ciągle uważała ich za przyjaciół, mało tego, nie chciała go obwiniać… Dlaczego? To pytanie odbiło się echem w umyśle chłopaka, zakłóciło myśli, ale musiał przyznać, że już dawno nie był tak szczęśliwy, jak w tej chwili, gdy zrozumiał, że nie zaprzepaścił wszystkiego. Nawet, jeśli Shisui był najważniejszy, tej dziewczynce oddał część siebie, jakaś jego cząstka na stałe zamieszkała w jej żółtych tęczówkach i postanowiła nigdy ich nie opuszczać na rzecz oglądania zachodów i wschodów słońca.
- Mia – szepnął, otworzył szerzej oczy i kierując się impulsem, nie pomyślawszy o tym, co robi, gwałtownie ją przytulił, jakby chciał się upewnić, że wcale jej nie stracił.
Uchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale jedynie wypuściła cicho powietrze, uśmiechnęła się, oparła głowę na jego ramieniu. Serce waliło jej jak szalone, a przecież nie pierwszy raz go przytulała, dlaczego więc tak się przejmowała? Czuła jego dłoń w swoich włosach, ciepły oddech na szyi… Wzdrygnęła się, troska o przyjaciela wzrosła jeszcze bardziej. Owszem, cieszyła się szalenie, że wydawał się rozumieć swój błąd, ale wcześniejsze zachowanie Itachiego nie było czymś, co robi się w przypływie emocji, nie było słowami, które wykrzyczy się w kłótni, a potem się ich żałuje. Tutaj musiało być coś więcej. Przypomniała sobie Shisuiego, na którego wpadła wracając do domu. Czyżby to on powiedział coś Itachiemu? To dlatego chłopak do niej przyszedł? Poczuła, że jest coraz bardziej bezsilna wobec postanowień Uchihy. Mimowolnie zacisnęła palce na jego kimonie. Bała się tej bezradności, bała się, że nie będzie w stanie go zatrzymać, gdy nadejdzie taka potrzeba.
***
Czas mijał nieubłagalnie. Dzień za dniem, godzina za godziną, minuta za minutą, sekundy prześlizgiwały się pomiędzy palcami wszystkich geninów z Wioski Liścia. Jeszcze zanim wstało słońce, co najmniej dziesięciu z nich kończyło pierwszą część porannych treningów, gdy zbliżało się południe, wszyscy już pracowali ciężko, a gdy księżyc unosił się nad Konohą, wszyscy posłusznie dreptali do łóżek, by zregenerować siły. Zbliżały się egzaminy na chuunina, dla jednych wymarzony, dla innych raczej ponury czas. Czy jednak wszyscy przestrzegali tego planu zajęć? Czy wszyscy chodzili spać, gdy nadchodziła noc? Oczywiście, że nie.
Miariko Yoshitomi opierała się o pień starego, wysokiego drzewa. Siedziała na jednej z poskręcanych gałęzi i odpoczywała, jak zresztą codziennie od dobrych paru dni. Gwiazdy nieśmiało przebijały się przez chmury, powietrze było całkiem chłodne, nad taflą jeziora, którą widziała stąd doskonale, unosiła się cienka warstwa mgiełki. Czarnowłosa bawiła się bransoletką zawiązaną na nadgarstku. Właściwie nie wiedziała, dlaczego tu przychodzi. Można by pomyśleć, że nad czymś myślała, że starała się udzielić sobie odpowiedzi na pytania, jednak była od tego daleka. Problemów miała dużo, a jakże, ale nie męczyła się nimi. Odpowiedzi nie było, poświęciła im już kilka ostatnich nieprzespanych nocy i nie stała ani trochę bliżej do odkrycia sensu tego, co zrobił Itachi. Z natury była optymistką, starała się więc nie zawracać sobie głowy takimi sprawami, jak jednak to pominąć? W końcu znalazła złoty sposób: obserwowanie gwiazd i absolutne koncentrowanie się na nich. Pozwalało jej to na odpoczynek nie tylko fizyczny, ale i psychiczny, uwolnienie się od natłoku myśli. Tak, uwielbiała przychodzić wieczorami nad jezioro, siadać na gałęzi tego samego drzewa i po prostu siedzieć. Nic więcej i nic mniej. Jednak ten wieczór miał być inny. Przeczucie jej podpowiadało, że nie wszystko będzie dokładnie takie samo, jak zazwyczaj i choć niezbyt mu ufała, w końcu co mogłoby się wydarzyć, uważnie obserwowała okolicę, a w szczególności drewniany pomost.
Nie musiała czekać długo, zaledwie pół godziny po niej, kolejna postać zatrzymała się na brzegu. Miariko zmrużyła nieco oczy i zamrugała, jakby chcąc pozbyć się paskudnej mary. Oto patrzyła wprost na Shisuiego Uchihę, starszego kuzyna Itachiego. Dziewczynka odruchowo przygryzła wargę, nie lubiła go, zawsze ją denerwował. Krzyczał za głośno i potrafił być naprawdę złośliwy, a jego ciągłe próby umówienia się z nią na randkę należały do pocztu rzeczy, które były naprawdę denerwujące. Co jednak tu robił? Nie wydaje się trenować, stoi z dłońmi wciśniętymi w kieszeni spodni, szyję owinął jakimś śmiesznym szalikiem. Na litość boską, przecież on w ogóle nie wygląda jak ninja. Dzwony, kwiecista koszula i jeszcze ten cholerny szalik. Skąd ktoś taki wziął się w klanie Uchiha? I jak to się stało, że jest przyjacielem Itachiego? No, jak?
Czekała. Zastygła, jak kot, który szykuje się do ataku. Rejestrowała każdy jego ruch, każde drgnienie kącika ust, gdy się uśmiechał. Palce powoli, jakby z lekkim zawahaniem, zacisnęła na rączce od kunaia, w końcu nigdy nie wiadomo, co taki wariat zrobi. Czekała. Czekała już dobre dziesięć minut, a on ani myślał się ruszyć. Mało tego, ciągle uśmiechał się w ten beznadziejny, nie wyrażający uczuć sposób.
- Mia-chan, czy aż tak źle wyglądam, że nie możesz oderwać ode mnie wzroku?
Podskoczyła, gdy usłyszała jego głos tuż nad swoim uchem, odwróciła się gwałtownie i bez zastanowienia cięła kunaiem. Może i nie chciała zrobić mu krzywdy, ale można powiedzieć, iż był to odruch bezwarunkowy. Zaśmiał się, sparował uderzenie bez większego trudu. Zamrugała, kątem oka zerknęła na miejsce, w którym stał przed chwilą.
- Jak? – zmrużyła oczy, nie schowała broni.
Uśmiechnął się, schował krótki sztylet, którym zablokował cios i ponownie włożył ręce do kieszeni. Przekręcił zabawnie głowę, zrobił krok i już stał na gałęzi, w miejscu, w którym przed chwilą była Miariko. Dziewczynka skrzywiła się w myślach, nie spodziewała się, że ją zauważy.
- Nie jestem głupi, mademoiselle… Czy jednak nie powinnaś spać? Treningi trzeba rekompensować odpowiednią dawką snu.
Nie cierpiała go, naprawdę miała go dosyć. Uśmiechał się dziwnie, trochę tak, jakby ktoś przykleił mu ten wyraz twarzy i zabronił zdejmować maski. Może i miał inteligentne spojrzenie, całkiem ładne rysy twarzy i uroczo rozrzucone w nieładzie włosy, ale jego sposób bycia był nie do zniesienia, a przynajmniej nie dla niej i nie w tej chwili.
- Doskonale wiem, jak należy trenować, żeby osiągnąć lepsze wyniki – odparła chłodno, chociaż była w pełni świadoma, że chłopak ma rację – Nie musisz mnie pouczać.
- Nie pouczam cię, kochanie, po prostu wyrażam swą troskę o twą, jakże uroczą, osóbkę.
Zacisnęła zęby, zmrużyła niebezpiecznie oczy, które teraz przypominały dwie szparki. Zabroniła mu tak się do siebie zwracać, a on doskonale to wiedział.
- Zaraz cię zabiję, obiecuję.
Zaśmiał się beztrosko, ale cofnął o pół kroku.
- Tak to już jest – zaczął tragicznym tonem – Gdy mężczyzna chce zdobyć serce kobiety, a ona, chociaż młodsza, ignoruje zupełnie jego starania…
- Czy sugerujesz, że nie odpowiada ci mój wiek?! – poderwała się do góry, jak zwykle trafił w czuły punkt. Miariko nienawidziła przegrywać, polegać na innych i przyznawać się do swojego wieku.
- Ależ skąd, złotko – wyszczerzył zęby w uśmiechu, bez większego trudu uniknął dwóch lecących w jego stronę shurikenów. Gdy czarnowłosa skoczyła w jego stronę z żądzą mordu w oczach, roześmiał się dźwięcznie i miękko wylądował na ziemi – No, dalej, na co czekasz? Pokaż mi, co potrafisz! – nawet nie wyjął dłoni z kieszeni, unikał ciosu za ciosem, śmiał jej się w twarz, gdy wściekła wyciągała wakizashi. W końcu płynnym ruchem odwinął szalik z szyi i zamachnął się nim, wypowiedział formułkę pieczęci. Materiał zadrgał w powietrzu, chwycił dziewczynkę za nogę. Otworzyła szerzej oczy, nie spodziewała się tego, cięła jednak zdecydowanie, żeby się wyzwolić. Udało jej się zrobić małe rozcięcie, przez chwilę starała się zrozumieć, co się stało i co to niby ma być, ale w końcu uznała, że nie ma czasu na przemyślenia.
- Katon: goukakyuu no jutsu! – kula ognia pomknęła w stronę roześmianego chłopaka. Była pewna, że uniknął, ale przynajmniej sama mogła się wyswobodzić. Jak wielkie było jej zdumienie, gdy nagle czyjeś silne ręce chwyciły ją z tyłu, wybiły z dłoni broń. Przez jej ciało przeszły dreszcze, wściekłość skręciła żołądek. Przegrała.
- Jaka nerwowa – szepnął z rozbawieniem, czuła jego ciepły oddech na swoim policzku, skrzywiła się, ale nie próbowała się wyrywać, nie miała już szans – Ale to dobrze, lubię temperamentne dziewczynki
- Czego chcesz? – wysyczała, miała dosyć.
Chyba zrozumiał, bo delikatnie ją puścił, odsunął się.
- Nie chciałem walczyć, sama zaczęłaś. Przyszedłem, żeby pomóc ci w treningu i dojściu do siebie, ale najwyraźniej uważasz, że sama dasz sobie radę ze wszystkim, nawet z tym, czego nie rozumiesz – znowu włożył dłonie do kieszeni, przyglądał jej się uważnie. Nie odwróciła się, miała spuszczoną głowę, dłonie zaciśnięte w pięści. Naprawdę było mu jej żal, ale co zrobić, skoro jest taka uparta? – Nie możesz wygrać w szachy, jeśli nie znasz zasad, prawda? Jeśli nie wiesz, jak sięgnąć po zwycięstwo, pozostaje ci tylko przesuwać pionki na oślep, liczyć na cud. W końcu zamiast wykonać manewr, który chciałaś, zrobisz coś zupełnie innego… dajmy na to, zbijesz własnego pionka – milczała, ale wiedział, że rozumie, o czym mowa – Miałem nadzieję, że może gdy już zaliczyliśmy walkę i gdy pokonałem cię definitywnie, umówisz się gdzieś ze mną, ale chyba się na to nie zanosi, eh?
Zamknęła oczy, oddychała szybko. Doskonale wiedziała, co miał na myśli. Zbijanie pionka nie było niczym innym, jak tą cholerną kłótnią z Itachim. Miał rację, nie znała motywów, którymi się wtedy kierował, a przecież kto mógł to je znać, jak nie Shisui? Przegryzła wargę do krwi, nie lubiła tego metalicznego posmaku, ale przywrócił jej trzeźwość umysłu. Podniosła głowę i odeszła. Bez słowa, po prostu ruszyła zdrętwiałe nogi z miejsca i oddaliła się w ciszy. Nie chciała z nim rozmawiać. Nie teraz, gdy to on wygrał.
Westchnął, pokręcił głową i podniósł wzrok na zachmurzone niebo.
- I jak to się dzieje, że ja ciągle z wami wytrzymuję? – zapytał cicho, uśmiechnął się jednak zaraz. Tak, denerwowali go, ale naprawdę lubił tę dwójkę. Itachiego za wszystko, od stóp do głowy, a Miariko? Tego już nie wiedział, ale coś w niej było. Coś.
Yoshitomi udała się prosto do swojego pokoju. Wykąpała się tak szybko, jak tylko mogła, ubrała w pidżamę i usiadła na łóżku. Przykryła się kocem w zieloną kratkę, kubek z ciepłą, ziołową herbatą postawiła na szafce koło łóżka. Objęła kolana ramionami i przymknęła oczy. Słowa Shisuiego odbijały się echem w umyśle, starała się znaleźć odpowiedź na pytania, które nurtowały ją od tamtej walki, nic jednak nie przychodziło do głowy. Nic sensownego.
- I znowu nie śpisz – pokręcił głową, zacmokał i wskoczył do środka przez otwarte okno. Bezczelnie podszedł do komody ze zdjęciami, pochylił się nad jednym, tym, które stało także w pokoju Itachiego. Po chwili odwrócił się, zmierzył wzrokiem milczącą dziewczynkę i uśmiechnął się do niej ciepło.
- Zmądrzałaś, jak widzę. Już nie próbujesz poderżnąć mi gardła – pokiwał głową i pojawił się tuż koło niej, usiadł wygodnie na łóżku – Chcesz wiedzieć, co zrobiłaś źle? – pochylił się nieco nad czarnowłosą, widział, jak jej źrenice się rozszerzają, jak podnosi wzrok, patrzy na niego uważnie, szuka odpowiedzi – Powiem ci – szepnął, czuła jego ciepły oddech na szyi, widziała dokładnie oczy, rysy twarzy… – Nic. Niczego nie schrzaniłaś – odgarnął jej z policzka kosmyk włosów, uśmiechnął się smutno. Rzadko widywał ją tak zagubioną, niepewną siebie i swoich umiejętności, w które zawsze tak wierzyła.
Drgnęła, przez chwilę wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, po czym nagle poczuła, że czara goryczy i żalu zdecydowanie się przepełniła. Nie myśląc o tym, co robi, dlaczego to robi i co niby ma jej to dać, wybuchła płaczem, pozwoliła mu się przytulić. Nieważne, że denerwował ją niemiłosiernie i doprowadzał do szału. Nieważne, że jeszcze przed chwilą go nienawidziła. On też był przyjacielem Itachiego. I nie było na świecie drugiej osoby, która rozumiała by ją lepiej. Nawet, jeśli to zrozumienie wykorzystywał do denerwowania jej.
***
- Miariko-chan! – Kazunaro stał pod tarasem i uśmiechał się do niej wesoło. Wyszedł już ze szpitala, znowu trenował, ale do Itachiego się nie odzywał. Czy zresztą można mu się dziwić? – Hej, Miariko-chan!
- Tak, Kazunaro? – stała oparta o barierkę, bawiąc się bransoletką. Miała zdecydowanie zły humor i nie chciała z nim rozmawiać, ostatnimi czasy chłopak był coraz bardziej natrętny… Chyba nawet bardziej, niż Shisui, z którym, bądź co bądź, ostatnio miała naprawdę dobre układy. Rozmawiali często, czasem nawet razem trenowali… Nie można było powiedzieć, że pokochali się i nagle zostali przyjaciółmi, ale dziewczyna po prostu zaczęła tolerować jego obecność, a on powstrzymywał się od złośliwych komentarzy. I to w zupełności wystarczyło, żeby wprawić w zdumienie większość ich znajomych.
- Nie masz może ochoty na spacer?
- Nie – pokręciła głową, odwróciła wzrok i utkwiła go w zachmurzonym niebie. – Nie, dzisiaj nie mam ochoty na spacer – powtórzyła spokojnie, bardziej do siebie, niż do niego.
- Ostatnio w ogóle nie wychodzisz z domu – zmarszczył brwi, starał się ukryć zniecierpliwienie, ale przychodziło mu to z trudem.
- Wychodzę. – ciągle na niego nie patrzyła, przekładała bransoletkę między palcami, wydawała się go ignorować, choć doskonale wiedział, że rejestruje nawet najdrobniejszy ruch chłopaka.
- Na treningi – prychnął.
- To ci nie wystarczy?
- Nie.
Oboje zamilkli, Kazunaro wpatrywał się w koleżankę i usilnie starał się wymyślić jakiś argument, który ruszy ją z domu. Ostatnio tylko trenowała od rana do wieczora: biegała, ćwiczyła rzucanie kunaiami, poprawiła się znacznie w taijtusu. Wiedział, że chodzi jej o dogonienie Itachiego, który, co tu dużo ukrywać, niewątpliwie był najsilniejszym geninem w wiosce. Szatyn westchnął, po raz kolejny przeklinając w myślach czarnowłosego Uchihę. Itachi rujnował wszystkie jego plany: zacząwszy od zabierania mu jakiejkolwiek możliwości nawiązania kontaktu z Yoshitomi, kończąc na pogarszaniu jego opinii w wiosce. Kazunaro nie przejmował się ich ostatnią walką, bardziej troszczył się o Miariko, którą zwykł traktować jak małe, niczego nieświadome dziecko, które robi głupoty takie, jak przyjaźń z Uchihą. Przyjaźń? Nie, nigdy tego tak nie nazwie, to nie może być to, to tylko jakieś szczeniackie wygłupy, imponuje jej siłą…
- Proszę, Mia-chan… - spróbował po raz ostatni, chociaż wiedział, że nie ma szans. Była uparta.
- Powiedziałam: nie – zmrużyła oczy, rysy jej twarzy nieco się wyostrzyły. Chciała skończyć rozmowę, był tego pewien, ale nie miał zamiaru się łatwo poddawać.
Zacisnął dłoń w pięść i już chciał coś powiedzieć, gdy usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się gwałtownie, by stanąć twarzą w twarz z Shisuim. Hori zmrużył oczy, chwilę wpatrywał się w Uchihę, po czym odszedł bez słowa. Miał już dosyć. Od ilu lat próbował zwrócić uwagę tej dziewczyny na siebie? Jak wielki wysiłek w to włożył, ile razy narażał własne zdrowie i życie? Nigdy go nie podziwiała. Była miła, uprzejma, rozmawiała z nim i żartowała, ale tylko dlatego, że los chciał, żeby byli w jednej drużynie. Drużynie szóstej. Kazunaro nienawidził tego dnia, w którym Hokage skazał go na ten skład. Żył w wiecznym cieniu tej dwójki, a przepaść, która go od nich dzieliła, powiększyła się jeszcze bardziej z pojawieniem się Shisuiego. Tak, tego chłopaka też nienawidził. Zdecydowanie.
Wskoczył na balkon i oparł się o barierkę koło Miariko. Spojrzał na nią i uśmiechnął się ciepło, z widoczną troską w czarnych oczach. Przekrzywił zabawnie głowę.
- Kazunaro ciągle nie daje ci spokoju?
- Nie on jeden – skrzywiła się, jednak zauważył, że kąciki jej ust drgnęły lekko, jakby chciała się uśmiechnąć.
- Cóż, nie dziwię się im wszystkim… - cały czas się uśmiechał, przyglądał się bransoletce obracającej się w dłoniach dziewczynki. Wiedział, że musi się nad czymś zastanawiać, zawsze wtedy zajmowała czymś ręce, żeby uspokoić myśli.
- A ja owszem. Nie wiem, o co im chodzi. O co WAM chodzi.
- Na litość boską, Mia. Jesteś chyba najbardziej popularną dziewczyną w wiosce…
- I co z tego? Mam to gdzieś.
Zaśmiał się wesoło, zdążył już przywyknąć do takich odpowiedzi i to nie tylko z jej strony.
- Mówisz jak Itachi. Za nim też zawsze biega stadko dziewczyn…
Przygryzła lekko wargę i zacisnęła mocniej dłoń na barierce. Szybko zrozumiał, że nie powinien wspominać o chłopaku. Chociaż niby wszystko było dobrze, relacje pomiędzy tą dwójką nie nadawały się na temat do rozmów, były niepewne, zmienne i nieco przypominały odbezpieczony granat. Westchnął, zastanawiał się chwilę. Miał dwa wyjścia: zostawić sprawę bez komentarza i rozmawiać z tą dwójką osobno albo wyjaśnić wszystko i narazić się na gniew Miariko. Wybrał to drugie.
- O co znowu się pokłóciliście?
- Czy ktoś powiedział, że się pokłóciliśmy?
- Moje wyczucie – przerwał na chwilę. – Chodzi ci o treningi, prawda? Ostatnio strasznie dużo czasu im poświęca, ale chyba nic innego cię nie martwi, eh?
- On tylko i wyłącznie trenuje. Na litość boską, Shisui, życie to nie tylko rzucanie kunaiami, nie tylko ninjutsu, nie tylko misje i nie tylko ranga…
- Taak… Chyba wiesz, że zdobywanie wiedzy jest dla niego bardzo ważne, rozmawialiśmy o tym dosyć długo, eh? – urwał na chwilę, po czym kontynuował. – Itachi obrał sobie cel, o którym także wspomniałem, chociaż nie powinienem, ale może to pozwoli ci zrozumieć go lepiej…
- Są też inne istotne sprawy – przerwała.
- Nie martw się, przecież go znasz, zda egzaminy i będzie szczęśliwy, znowu będzie mógł poświęcać ci czas…
- Czasem zaczynam w to wątpić – powiedziała cicho, a wyraz jej twarzy zmienił się, złagodniał, posmutniała. Zerknęła na niego kątem oka, przełknęła nieco głośniej ślinę i zawahała się przez chwilę. – Shisui, boję się – szepnęła, ale nie zwiesiła głowy, wpatrywała się w sobie tylko wiadomy punkt w powietrzu.
Nie spodziewał się tego. Słowa te zawierały tak dużo emocji, a jednak jej powieka nawet nie drgnęła, może nieco mocniej zacisnęła usta, ale kto wie? Ciągle go zaskakiwała, ledwo co zaczął z nią rozmawiać, a już słyszy takie rzeczy… Czy jednak powinien jej się dziwić? Wątpił, żeby Miariko miała kogoś innego, kogoś, komu mogłaby bez problemu powiedzieć o Itachim, którego dotyczyły jej wszystkie myśli. Tak, nie miała wyboru, jak tylko zwierzać się Shisuiemu.
- Dlaczego? – zdołał z siebie wydusić, pewien, że jego głos nie powinien był tak zadrżeć.
- Ta technika… Magnekyo Sharingan, to o czym mówiłeś, prawda? Przeglądałam zwoje, które zostawił na biurku, gdy na chwilę poszedł po coś do Sasuke… Dlaczego on się tym interesuje? Przecież… Nie chodzi mi tu o nas, nie. Nie myśl, że boję się tego, co to oznacza, nawet nie próbuj mnie o to posądzać – przerwała na chwilę, ale milczał, więc kontynuowała, tym razem jednak jej głos był pełen troski. – Martwię się o niego, Shisui. Tu nie chodzi o to, że nas zabije. Nie, naprawdę nie o to chodzi. Jeśli musi, niech to robi, wolę… - przełknęła ślinę, ale najwyraźniej nie chciała przerywać, zacisnęła mocniej dłoń na barierce. - … wolę nie patrzeć na to, jak niszczy samego siebie przez głupie pragnienie potęgi. Dlaczego, Shisui? Powiedz mi, dlaczego on tak myśli? Co jest w tym takiego wspaniałego?
Zapadła niezręczna cisza, w trakcie której dziewczyna stała z zamkniętymi oczyma i mocno zaciśniętymi dłońmi na barierce. Chłopak wpatrywał się w nią z napięciem, po czym uśmiechnął się, choć nieco niezręcznie. Przewidywał, że kiedyś nadejdzie chwila, w której Miariko odkryje, jaka technika fascynuje Itachiego, ale miał nadzieję, że jeszcze do tego daleko. Teraz naprawdę jej współczuł, nie mógł jednak pokazać, że on też się tym martwi. Bez względu na wszystko, powinien być jej oparciem.
- To także klanowe dziedzictwo, wymagające, potężne i przez niektórych… cóż, nie pochwalane, ale też dziedzictwo. Dla twojej wiadomości, Itachi przestał się nim interesować po… po tym incydencie z tobą… a to, że studiuje historię Sharingana, jest całkiem normalne.
- To nie jest normalne! – podniosła głos, po czym westchnęła. – Martwię się o niego. Tak nie powinno być. Nie widziałeś jego oczu, gdy się mnie o to pytał. Shisui, to już nie jest ten dawny Itachi. Coś się zmieniło.
- Niedługo egzaminy na chuunina, zapewne chce wypaść jak najlepiej.
Pokręciła energicznie głową, wyraźnie była zdenerwowana.
- Nie udawaj, że tego nie widzisz! Nie udawaj, że nie widziałeś tego błysku w jego oczach, tego uśmiechu, gdy zabijał tamtego chłopaka! Wszyscy to widzieli!
- Więc o to chodzi. – chłopak westchnął, uśmiechnął się lekko, jakby ze zrozumieniem. – Nie martw się tym. To była próba siły dla Itachiego, ale on żałował…
- Nie żałował! Przecież go znam! Znam go dłużej niż ty, Shisui! Byłam z nim, jeszcze zanim opuściliśmy Akademię! Znam go już pięć lat, ale teraz coś się zmieniło! Ty też o tym wiesz.
Przyglądał jej się z dziwnym wyrazem twarzy, ni to rozbawiony, ni to zażenowany. W końcu pokręcił głową.
- Nie podejrzewałem, że możesz być zazdrosna o to, że tyle czasu z nim spędzam…
- Jak śmiesz! – prychnęła – Ja nigdy… Ja… Powinieneś zrozumieć! – odwróciła się gwałtownie i zniknęła w pokoju, porządnie trzaskając balkonowymi drzwiami.
- Dziewczyny – zaśmiał się cicho do siebie i zeskoczył na ziemię. Był już spóźniony na trening z Itachim.
Rzuciła się na łóżko, zamknęła oczy i starała się uspokoić. Sama nie wiedziała, dlaczego słowa Shisuiego tak ją zdenerwowały. Czuła, jak jakaś głęboko skrywana złość ją rozpiera, jak cały żal do dwóch chłopaków odbiera chęć życia. Uderzyła z całej siły pięścią w poduszkę. Miała dosyć. Och, jak ona miała dosyć. Już za tydzień egzamin, po nim nie będzie żadnej głupiej drużyny, nie będzie wspólnych misji. Niech robią, co chcą. Niech Itachi i Shisui sami sobie radzą, skoro uważają, że tak im lepiej. Co oni ją obchodzą?! Przerwała swój wewnętrzny monolog i westchnęła. Wpatrywała się w sufit i czuła, jak powoli wszystko znika. Znika złość, zazdrość… Przecież to są jej przyjaciele. Przecież… „Przyjaciele od treningów? Dobre sobie.” Znowu ten złośliwy, paskudny głosik. Dlaczego zawsze pojawia się wtedy, kiedy nie powinien? Starała się uspokoić, takie obrażanie się na cały świat nie było w jej stylu. Przecież życie nie kręci się dookoła tej dwójki… „Jesteś tego pewna? A te wszystkie misje? A te nocne spacery i rozmowy? No, Miariko, jesteś pewna, że oni się nie liczą?”. Jęknęła, zacisnęła dłoń na kołdrze. To wszystko było zbyt zagmatwane. Czasem naprawdę nie potrafiła nazwać tego, co łączyło ją z Itachim. Shisui ją bawił, mogła z nim zawsze porozmawiać, owszem, był irytujący, ale przewidzenie jego ruchów nie należało do trudnych zadań. Natomiast Itachi? Zmieniał się. Raz był kochanym bratem, który niósł ją przez las, raz przyjacielem, z którym biegała rano po lesie, raz bardzo zdolnym shinobi, innym zaś razem nauczycielem. Kłócili się często, ale równie często dochodzili do porozumienia, pomagali sobie, spędzali razem czas… „Kiedyś spędzaliście razem czas.”. Znowu ten głosik. Tym razem ma rację, okropny. Kiedyś Miariko i Itachi naprawdę się przyjaźnili. Teraz? Teraz razem trenowali. Dziewczyna czuła, jak coś dławi ją w gardle, jakiś żal, którego nigdy nie zaakceptuje. Zacisnęła mocno powieki, ale już wiedziała, że nie da rady się uspokoić. Przypominała sobie wszystkie misje, wspólnie spędzone wyprawy. Słyszała ich śmiech… Słyszała go, by zaraz ustąpił miejsca innemu wspomnieniu. Wcale już nie tak wesołemu. Czuła, jak łzy zbierają się w kącikach oczu. Nie chciała płakać. Nie miała przez kogo.
*~*~*
Odbiła kopnięcie przeciwnika, sama szybko uderzyła go pięścią w brzuch. Zgiął się w pół, podniósł na nią lekko już przekrwione oczy, żeby zobaczyć nieuchronnie zbliżające się kolano dziewczyny. Złamała mu szczękę, odleciał do tyłu. W myślach przeklinał swojego zleceniodawcę, tego człowieka miała chronić grupka dzieci… Owszem, byli młodzi, on zresztą też miał niecałe piętnaście lat. To jeszcze bardziej go dobijało. Przepaść pomiędzy umiejętnościami jego drużyny, a tej trójki, była ogromna. Plunął krwią, podniósł się. Nagle zrozumiał, że ktoś za nim stoi. Nie zdążył się odwrócić. Ból był tak ogromny, że przez pierwszą sekundę go nie czuł. Patrzył szeroko otwartymi oczyma na ostrze katany, które przebiło go na wylot. Widział, jak jego własna krew zalewa mu kimono, ścieka na ziemię. Ogarnęła go ciemność, oślepił paraliżujący ból. Nie chciał umierać. Tak bardzo nie chciał.
- Itachi! – przerażony krzyk dziewczyny zwrócił uwagę wszystkich na czarnowłosego chłopaka. Zamarli, nikt nie spodziewał się tego zobaczyć.
Itachi przebił dawnego przeciwnika Miariko na wylot. Stał za nim i uśmiechał się z chorą satysfakcją na twarzy. Obserwował, jak chłopak pluje krwią, jak chce krzyczeć, ale nie jest w stanie. Ogarniała go fascynacja. Wygrał. Odniósł ostateczne zwycięstwo. Przekręcił broń, a umierający stracił władzę w nogach, upadł na kolana. Ostrze poruszyło się gwałtownie, zadając mu kolejną falę bólu. Itachi wyciągnął katanę z jego ciała i zawahał się chwilę. Chłopak jeszcze żył, krwawił powoli. Czarnowłosy uśmiechnął się paskudnie i klęczącemu jeszcze przeciwnikowi, wprawnym ruchem ściął głowę. Wrzask Miariko dotarł do niego dopiero po chwili, jakby przebijając się przez gęstą mgłę. Szukał jej oczyma, w których cały czas widać było Sharingan. Dziewczynka stała niepewnie na ugiętych nogach, usta zasłaniała dłońmi. W oczach błyszczały łzy, źrenice były olbrzymie. Zaczął powoli, ciągle jak we śnie, iść w jej stronę. Upadła na kolana i schowała twarz w dłoniach. Patrzył, jak jej ciało trzęsie się od płaczu.
- Nic ci nie jest? – zatrzymał się metr od niej.
Podniosła wzrok. Widziała jego zakrwawione ręce, szatę, buty… Patrzyła na katanę. Za nim ciągle krwawiło ciało tego chłopaka, gdzieś z tyłu słychać było histeryczny płacz towarzyszy zabitego. Itachi zrobił krok w jej stronę, chciał się pochylić. To nie był on. Jej Itachi tak nie wygląda, nie uśmiecha się tak.
- Zostaw mnie! – głos jej się załamał, po policzkach popłynęły łzy – Nie próbuj zrobić nawet kroku więcej! – histeryczny krzyk dziewczyny go zdziwił, ale nie dał tego po sobie poznać. Wydała z siebie coś pomiędzy płaczem, a krzykiem i martwym wzrokiem wpatrywała się w kałużę krwi dookoła jej dawnego przeciwnika.
Shisui westchnął ciężko, spojrzał na martwe ciała. Tylko jeden członek wrogiej drużyny przetrwał. Dziewczyna, która zemdlała ze strachu. Uchiha w myślach jej żałował, nie poświęcił jej jednak zbyt wiele uwagi. Powoli zbliżył się do oniemiałej Miariko i Itachiego. Podszedł do niej od tyłu, podniósł.
- Ciiicho już, malutka. Ciii… - pogładził ją po policzku, chciała się wyrwać, ale trzymał ją mocno. – Już dobrze, chodźmy.
- Nic nie jest dobrze! – pokręciła głową, łzy same płynęły po policzkach.
Westchnął, przytulił ją. Ponad ramieniem dziewczynki patrzył na Itachiego, który obserwował tę scenę ze stoickim spokojem i jakimś dziwnym błyskiem w oczach.
*~*~*
Nawet teraz, gdy przypominała to sobie po tygodniu czasu, ciągle chciało jej się płakać. I płakała. Nie chodziło jej o tego chłopaka, który zginął. Pamiętała wzrok Itachiego. Jego uśmiech, ten przerażający wyraz twarzy. Wtedy, gdy stała na tej cholernej drodze i patrzyła, jak głowa przeciwnika upada na ziemię, a czarnowłosy chłopak nie odsuwa się nawet od tryskającej krwi, wtedy, gdy krzyczała klęcząc na ziemi, wtedy właśnie wiedziała, że Itachi się zmienił. Odsunął się, stał się obcy i inny. Przerażający. Pozbawił głowy piętnastoletniego chłopaka, gdy sam miał lat dziesięć.
- Tak nie powinno być… - wyszeptała ochrypniętym od łez głosem.
Pomyślała o Norie. Zupełnie nagle, niespodziewanie, na myśl przyszła jej Norie, z którą także kiedyś spędzała dużo czasu. Teraz nie była nawet pewna, czy dziewczyna zdaje na chuunina. Właściwie, to co o niej wiedziała? Praktycznie nic.
Miariko leżała jeszcze około dwudziestu minut na łóżku, po czym wstała i poszła do łazienki. Opłukała twarz zimną wodą, uczesała czarne włosy, które teraz już sięgały jej do ramion. Związała je w kok, w który wplotła kogai. Efekt obejrzała dokładnie, przyjrzała się uważnie oczom. Już nie były czerwone, opuchnięte też nie. Uśmiechnęła się, choć z początku nie wyszło jej to za dobrze. Prychnęła, odrzuciła od siebie ponure myśli, ponownie wygięła usta w uśmiechu. Tym razem się udało – chociaż uśmiech nie objął oczu, wydawał się być całkiem szczery. Odwróciła się i wybiegła z pokoju. Dziwna świadomość tego, że zmarnowała parę ostatnich lat, kazała jej szukać rozrywki. A gdzie indziej jej szukać, jak nie u boku Norie i Kazunaro?
Była pewna, że zastanie go w barze z ramenem. Chłopak lubił przychodzić tam na obiady o tej właśnie porze. Nie myliła się, zobaczyła jego zielony strój z daleka. Uśmiechnęła się do samej siebie i dziwiąc się swemu optymizmowi, wskoczyła na taboret koło niego. Nie robiąc sobie nic ze zdumionej miny kolegi, przekręciła zabawnie głowę.
- Tak sobie pomyślałam, że jednak spacer nie jest takim głupim pomysłem.
Nie wierzył własnym oczom i uszom, uśmiechnął się jednak ciepło. Wolał nie pytać o przyczyny takiej zmiany humoru, domyślał się tylko, że może to mieć związek z rozmową z Shisuim. Wolał jednak nie dociekać, czy pokłócili się, czy też nie. Liczyło się to, że Miariko właśnie sama do niego przyszła. Poczuł, jak policzki robią mu się gorące. Chciał coś powiedzieć, gdy z zewnątrz dobiegł do nich perlisty, bezwstydny śmiech. Czarnowłosa zawahała się, po czym wybiegła przed bar. Doskonale znała ten głos.
- Norie! – pomachała do różowowłosej dziewczyny z uśmiechem na ustach, w duchu zastanawiając się, czy na pewno robi dobrze, teraz jednak nie było już odwrotu.
Haruno zdziwiła się mocno, jednak zareagowała wesoło. Odmachała i już po chwili, ciągnąc za sobą jakąś koleżankę, witała się z przyjaciółką i szatynem przełykającym ostatnie kęsy ramenu.
- Mia, jak ja cię dawno nie widziałam!
- Chyba za długo, co? – czarnowłosa przytuliła ją na powitanie. – Wypadałoby nadrobić zaległości… Słyszałaś może o tym nowym filmie?
- O tej komedii romantycznej? – Kazunaro skrzywił się lekko, choć w myślach ciągle nie mógł nadziwić się zmienności humorów dziewczynki.
- Tak, właśnie! Tak sobie pomyślałam, że może byś chciała ją obejrzeć?
- Czy ja dobrze słyszę? – Norie parsknęła śmiechem. – Miariko Yoshitomi zaprasza mnie na komedię romantyczną?!
- Tak! Zapraszam! – sama nie wiedziała, dlaczego tak się cieszy. Przecież nie lubiła romansów, mało powiedziane, ona ich nienawidziła.
- O litości… - Kazunaro zrobił przerażoną minę, był jednak gotowy iść na dziesięć romansów pod rząd, jeśli miało to oznaczać czas spędzony z Miariko.
- Nie, litości nie ma! – różowowłosa wyszczerzyła zęby w uśmiechu – Pośpieszcie się, bo spóźnimy się na film… właśnie, przedstawiałam wam moją koleżankę? – wymienili uprzejmości, zapoznali się z nieznajomą dziewczynką i ruszyli w kierunku wskazanym przez Norie.
Szli w stronę kina śmiejąc się, hałasując i wygłupiając jak tylko mogli najbardziej. Miariko patrzyła na nich ze szczerym uśmiechem na ustach i zastanawiała się, dlaczego nigdy wcześniej nie zgodziła się iść z nimi do kina. Przecież w gruncie rzeczy uwielbiała takie beztroskie podejście do życia.
Kazunaro twardo nie narzekał na film, którego fabuła szczerze go żenowała. Domyślał się zresztą, że i Miariko zachwycona nie jest, choć uśmiechała się cały czas do Norie i jej koleżanki. Gdy wychodzili z kina, dziewczyny wymieniały się opiniami na temat tego, co główna bohaterka powinna zrobić, a czego definitywnie nie. Westchnął. Kto by pomyślał, że one lubią takie głupoty? W duchu śmiał się z tego, podziwiał jednak, z jaką perfekcją Miariko udawała, że także jest zafascynowana ciągiem dalszym.
- Wiecie, że już niedługo powinna być kolejna część?! – koleżanka Norie wyglądała na podekscytowaną.
- Naprawdę? – tym razem głos czarnowłosej lekko się załamał, zamiast zainteresowania przypominając raczej paniczny lęk, co wywołało parsknięcie śmiechu Kazunaro.
- Jak na romans to nie było tak źle… - skłamał rozbawiony.
- Co miałeś na myśli?! – różowowłosa podjęła kłótnię z szatynem w kwestii filmów o tematyce miłosnej. Niedługo do zażartej dyskusji dołączyła się i druga dziewczyna, tym samym dając spokój Yoshitomi, która w duchu dziękowała koledze za uwolnienie ją od konieczności rozmawiania. Humor zdecydowanie jej się poprawił, wspomnienia ciągle jednak wracały, uporczywie dręcząc jej sumienie. Nawet nie zauważyła, gdy wszyscy zaczęli się żegnać.
- Odprowadzić cię do domu? – chłopak przyglądał jej się uważnie, dobry humor Miariko wydawał się mijać.
- Nie, dziękuję. Dam sobie radę – uśmiechnęła się wesoło, pomachała im raz jeszcze i oddaliła się w stronę domu lekkim krokiem. Z jednej strony okropnie zmarnowała dzień, z drugiej jednak czuła się dziwnie zrelaksowana i odprężona. Zero stresu, bo czym się przejmować? Chyba nie tym, że jakąś kobietę rzucił ukochany tylko dlatego, że przefarbowała włosy? No właśnie.
Uniosła lekko brwi, gdy zobaczyła znajomą sylwetkę na balkonie. Przywołała na twarz uśmiech i obiecała sobie udawać szczęśliwą i roześmianą, choć w obecnej sytuacji było to raczej trudne zadanie. Coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w żołądku, gdy skoczyła i miękko wylądowała koło czarnowłosego chłopaka.
- Itachi?
- Nie wydaje ci się, że umawialiśmy się dzisiaj na trening? – w jego głosie wyczuła pretensję, jednak wyraz twarzy pozostał niewzruszony.
Jęknęła w duchu i przeklinając samą siebie, uśmiechnęła się przepraszająco.
- Och, zapomniałam – starała się, żeby jej głos był zupełnie niefrasobliwy – Każdemu się zdarza, zresztą chyba Shisui przyszedł?
- Umawialiśmy się po moim treningu z nim. Zapomniałaś, że chciałaś ze mną porozmawiać?
Zaklęła w duchu, ale dzielnie walczyła o uśmiech na twarzy, który, gdyby był w stanie ciekłym, właśnie teraz kapałby na ziemię. Nigdy nie wiedziała, co powiedzieć, gdy go czymś zawiodła, zawsze czuła się winna.
- Przepraszam, na śmierć zapomniałam… - powiedziała już nieco ciszej, palce odruchowo zacisnęła na barierce.
- Widzę – mruknął nieco obrażonym tonem, po czym westchnął i spojrzał na nią badawczo – Co było tak interesujące, że zapomniałaś?
- Byłam w kinie – czuła, jak uśmiech ostatecznie opuszcza jej oczy i rozpaczliwie walczy o parę ostatnich sekund pobytu na ustach. – Z Norie, jej koleżanką i Kazunaro – szepnęła, krzywiąc się mimowolnie.
- Musiało być wspaniale – stwierdził ironicznie. – Na romansie?
- Tak! Na romansie. – tym razem podniosła głos, spojrzała mu w oczy. - Za kogo on się uważa?! Że niby może mi mówić, z kim mogę się widywać i co mogę robić?
- Chyba wiesz, że niedługo egzaminy?
- Ty zaś chyba wiesz, że zdamy je bez problemu? - zapadła cisza, podczas której zirytowana Miariko otworzyła drzwi do pokoju i spojrzała na niego przez ramię. - Może wejdziesz? - nie ruszył się z miejsca, co tylko bardziej ją zdenerwowało. - Itachi, rusz się. Przecież nie będziesz tam stać całymi wiekami.
- Wolałbym nie, jeszcze włączysz jakąś komedię romantyczną…
Przesadził. Przecież on doskonale wiedział, że Miariko nienawidzi romansów. Pojawiła się tuż przed nim i wycelowała kunai w jego serce. Zmrużyła niebezpiecznie oczy.
- Po co tu przyszedłeś? Żeby się kłócić? Żeby mnie denerwować? Chyba nie powinieneś marnować tyle cennego czasu na rozmowę ze mną, prawda? – jej głos ociekał wręcz jadem, przypominał wściekły syk węża. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech, spojrzał na broń.
- Czym cię tak zdenerwowałem? Czy może nie jesteś w stanie ścierpieć faktu, że ja nie marnuję czasu, że trenuję więcej, że będę od ciebie o wiele lepszy…
- Jak śmiesz – nacisnęła nieco mocniej ostrze. – Mogłabym cię teraz zabić, Itachi.
- Wątpię – mruknął, równocześnie pojawiając się za nią. Przycisnął ją do swojej klatki piersiowej, czuła jego gorący oddech na policzku. – Od kiedy nie jesteś w stanie rozpoznać mojego klonu? Czyżby to wpływ nowych znajomych?
Nie spodziewała się. Zaplanował to. On to wszystko przewidział, celowo ją denerwował, manipulował nią. Przygryzła wargę, była wściekła, starała się jednak opanować. Nie da mu tej satysfakcji, o nie.
- Nienawidzę cię – syknęła. – Nienawidzę tego nowego Itachiego. Gdzie schowałeś tamtego, któremu tak ufałam?
Uśmiechnął się lekko. Była taka bezbronna, nie mogła się ruszyć, był silniejszy i to o wiele. Wygrał. Ponownie.
- Nie ma nowego i nie ma starego Itachiego. Zawsze było tak samo.
- Nawet siebie okłamujesz?
Zaśmiał się cicho, puścił ją. Powoli się odwróciła, spojrzała mu w oczy. Wszystkie wspomnienia powróciły, coś dławiło ją w gardle. Miała go dosyć, był zupełnie inny, obcy. Brakowało jej tego dawnego Itasia, z którym kłóciła się o byle głupotę, z którym siedziała wieczorami na pomoście i z którym zawsze rozmawiała o wszystkim i wszystkich.
- Jutro od siódmej rano biegamy, dobrze? – patrzył w jej duże, żółte oczy ze stoickim spokojem na twarzy.
Chciała pokręcić głową, krzyknąć, uderzyć go. Zamiast tego przytaknęła.
- Dobrze. – odwróciła się, żeby odejść, gdy nagle złapał ją za nadgarstek.
- Miariko. – zdumiona spojrzała mu w oczy, wstrzymała oddech. Nigdy nie używał jej pełnego imienia, zawsze korzystał ze skrótów. Jego uchwyt wydawał się palić skórę, wywoływał szybsze bicie serca i jakieś dziwne uczucie, które kojarzyło jej się ze zmieszaniem. Obserwowała jego wyraz twarzy, ale był spokojny, spojrzenie miał chłodne. – Nie bądź zła, ten trening jest naprawdę konieczny. Następnym razem po prostu powiedz, gdy będziesz chciała iść do kina, nie chcę się z tobą kłócić, – uśmiechnął się lekko – dobrze?
Skinęła głową, jak na jej gust trzymał ją za nadgarstek o wiele za długo.
- Dobrze. – cichy szept był jedynym, na co się zdobyła. Gdy w końcu ją puścił i zniknął, jeszcze długo stała na balkonie i patrzyła w niebo. Cały optymizm wyparował, jakby ktoś nagle spuścił z niej powietrze. Pomimo tego, ostatnie słowa przyjaciela nieco podniosły ją na duchu.
- Może rzeczywiście to po prostu kwestia egzaminów? - jak bardzo chciała wierzyć w to kłamstwo.
***
Itachi stał na wzgórzu, z którego mógł widzieć dopiero budzącą się do życia Konohę. Słońce wstało już dawno, on jednak ciągle pamiętał ciepłe promienie padające na wyrzeźbione w skale twarze, na czerwony budynek należący do Hokage, domy w wiosce… Wschody słońca nieodzownie kojarzyły mu się z Miariko. Z jej uśmiechem, przekręconą nieco głową, dłonią opartą za plecami, gdy siedziała na pomoście i podziwiała piękno poranka. Tak, wschody słońca były żółtymi tęczówkami dziewczynki, były jej głosem, zaczepnym uśmiechem… Były nią. Westchnął, wzrok skierował w miejsce, w którym znajdował się dom Yoshitomi. Pewnie właśnie wstaje, przeciąga się i drepcze do łazienki. Dopiero tam wkłada głowę pod kran, budzi się, żeby później ubrać strój do biegania i… tak, wyjść z domu na trening. Na trening, którego zapewne wcale nie chciała. Domyślał się, że nienawidzi go w tej chwili tak bardzo, jak tylko potrafi. Za te słowa, których wcale nie chciał powiedzieć, za gesty, które nie były zamierzone, za sposób bycia, którego nie umiał zmienić, a przecież tak bardzo chciał. Dla niej, właśnie dla Miariko Yoshitomi, chciał być inny. Taki, jak kiedyś, naturalny, nieskrępowany żadnym kodeksem shinobi i obowiązującymi zasadami. Chciał, ale nie potrafił.
Oparła się o barierkę mostku i czekała na Itachiego. Oczy ciągle miała nieco zaspane, ale umysł wydawał się funkcjonować normalnie, a przynajmniej był na tyle sprawny, żeby zobaczyć sylwetkę chłopaka na drzewie nieopodal.
- Cześć – rzuciła beznamiętnie i zaczęła biec trasą, którą zawsze obierali. Chciała skończyć to tak szybko, jak szybko się dało, a potem iść gdzieś z Shisuim bądź Kazunaro. Nie miała ochoty na męczenie się z Itachim. Nie teraz.
Zrównał kroki z krokami dziewczynki, zerknął na nią kątem oka. Była zła? Obrażona?
- Mi… Może zmienimy dzisiaj trasę? – zapytał niepewnie.
Zdziwiła się, ale posłusznie skinęła głową.
- Gdzie? – zapytała lakonicznie.
Chwycił ją za dłoń i pociągnął w stronę wzgórza. Doskonale wiedział, że uwielbiała tam chodzić, a ona zrozumiała aluzję i mimowolnie się uśmiechnęła. Spojrzała na jego palce zaciśnięte dookoła jej dłoni i pokręciła z rozbawieniem głową, jednak nic nie powiedziała. Po prostu stawiała kolejne kroki, mając pełną świadomość tego, że już dawno nie biegała z nim za rękę.
Dotarli do miejsca, w którym rano stał Itachi. Chłopak zawahał się, ale teraz, gdy już zaczął realizować plan uprzednio ułożony z Shisuim, nie mógł się wycofać. Niech się dzieje, co dziać się ma. Zwolnił, spojrzał na nią pytająco.
- Może mała przerwa?
Zdumiona skinęła głową, prawie na niego wpadając, gdy zatrzymał się gwałtownie. Zarejestrowała fakt, że ciągle trzymał ją za rękę, a dzieliło ich może pół kroku. Czuła się dziwnie i nienaturalnie, ostatnie wydarzenia nieco zmieniły ich wzajemne relacje, nie była pewna, czy znowu pozwoliłaby mu na noszenie się na rękach. Teraz jednak obserwowała wioskę pod nimi, las w oddali, linię horyzontu… Pamiętała, gdy pierwszy raz przyszli tu razem. O, tak. Bardzo dobrze pamiętała.
*~*~*
Dwójka dzieci stała koło siebie i podziwiała wielką, czerwoną kulę słońca unoszącą się nad Wioską Liścia. Mieli może sześć lat. Trzymali się mocno za dłonie i obserwowali budzącą się do życia Konohę. Nagle dziewczynka spojrzała na towarzysza, uśmiechnęła się promiennie.
- Pięknie tu, Itachi-kun. – mocniej zacisnęła palce na jego dłoni, jakby nie chcąc go wypuścić.
Skinął głową, także się uśmiechał.
- Tak sobie pomyślałem, że ci się spodoba… - zaczął niepewnie.
- Uwielbiam wschody słońca! – zaśmiała się i szybko zarzuciła mu rączki na szyję, pocałowała w policzek – Dziękuję – rozpromieniła się.
Zarumienił się lekko, zerknął na nią kątem oka, jakby ciągle udając, że wcale się nie przejął. Uśmiechnął się niezręcznie.
- Nie ma sprawy – mruknął w końcu i nieśmiało objął ją ramieniem.
*~*~*
Wtedy żadne z nich nie przypuszczało, że kiedykolwiek będą się kłócić, że kiedykolwiek dojdzie do takiej sytuacji, jaką mieli teraz. Owszem, nie pojmowali, ani on, ani ona, co do siebie czują, w końcu mieli zaledwie dziesięć lat, ale brakowało im tej bezkarnej przyjaźni, którą gdzieś zgubili. Właśnie, gdzie? Na jakiejś misji? Podczas którejś z kłótni? Którejś… Doskonale wiedzieli, której.
- Mniejsze zło. – nie mogła sobie wybaczyć tego, że wtedy broniła Kazunaro. To jego wina, gdyby nie to, nigdy nie pokłóciłaby się z Itachim. Nigdy nie powiedziałby tych słów, teraz śmiałby się wesoło, nie doszłoby do nieporozumień…
- Mia? – uniósł zdumiony brwi, przyglądał się dziewczynce, która miała bynajmniej niezbyt przytomny wyraz twarzy.
- Eh? – podskoczyła, wyrwała się z zamyślenia i lekko zarumieniła – Ach, nic, zamyśliłam się.
Westchnął cicho, wzrokiem rozpaczliwie szukał jakiejkolwiek pomocy, czegoś, co pozwoliłoby mu wydusić z siebie słowa, które chciał powiedzieć. Stała tak blisko… Właściwie, to czym on się przejmował? Nie raz i nie dwa spali na jednym łóżku, więc dlaczego, do jasnej cholery, teraz nie jest w stanie wydusić z siebie ani słowa?
- Ładnie tu – powiedział w końcu, przeklinając się za swoją ułomność. Miariko zaraz stwierdzi, że czas biec dalej i nici z planu, a on, najlepszy genin w wiosce, traci przy niej głowę i nie może nic sensownego powiedzieć.
- Mhm – przytaknęła, ciągle kątem oka obserwowała jego dłoń, niezmiennie splecioną z jej palcami – Lubię to miejsce – zauważyła spokojnie.
- Pamiętasz, gdy byliśmy tu pierwszy raz? – ożywił się nieco, uśmiechnął do niej. Podobało mu się to wspomnienie, było takie… dziecinne.
- Tak – spuściła wzrok, westchnęła – Więc on też o tym myśli? A może tak po prostu mówi…?
- Wtedy… wtedy pierwszy raz powiedziałaś mi, że uwielbiasz wschody słońca – ciągnął nieporadnie, modlił się w duchu o to, żeby ktoś przerwał tę rozmowę. Chociaż jeszcze rano obiecywał sobie powiedzieć Yoshitomi o tym wszystkim, co czuje, teraz miał ochotę uciec jak najdalej i zakopać się w piachu. - Głupi, głupi Shisui. Jak mógłem dać mu się namówić na tę rozmowę? No, jak?!
Podniosła wzrok, wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Jej źrenice rozszerzyły się, kąciki ust lekko zadrżały. Przez ciało przebiegł dreszcz, w końcu stali już tu dosyć długo, była rozgrzana po biegu, a wiatr wywoływał nieprzyjemne uczucie zimna, ale zignorowała je, wyczekiwała następnych słów Itachiego, obserwowała ruch jego warg i czuła, jak jej nogi robią się miękkie.
- No, dalej, Itaś. Powiedz. Powiedz coś, żebym ciągle mogła mówić o tobie jak o przyjacielu. Powiedz – szeptała w myślach.
– Miariko – odwrócił głowę w jej stronę i nagle zdał sobie sprawę z tego, że ciągle trzyma dłoń dziewczynki. Przez chwilę jeszcze wpatrywał się w żółte tęczówki, marząc o tym, żeby chociaż na chwilę cofnąć czas, po czym jęknął w duchu i puścił jej dłoń. W tej samej chwili wiatr rozwiał im włosy, nie mógł więc zobaczyć rozpaczy w oczach Miariko, gdy wyrzucał z siebie puste, pozbawione uczuć słowa – Powinniśmy biec dalej.
Mimowolnie się zachwiała, cofnęła o pół kroku. Czuła, jak opuszcza ją wszelka nadzieja, pomimo tego hardo podniosła głowę i przywołała spokojny wyraz twarzy, który kłócił się ze wszystkimi jej myślami.
- Tak. Powinniśmy – skinęła głową, zaczęła trucht, nie poczekała na niego. Chciała biec tak szybko, jak tylko się dało, uciec od jego spojrzenia i wszystkich wspomnień. Poczuła, że brakuje jej Shisuiego. Właśnie w tej chwili, chciała być koło niego, krzywić się na widok źle dobranej koszuli i spodni, krytykować za długi szalik w środku lata i mimowolnie cały czas wydobywać kolejne informacje o Itachim, upewniać się, że nie ona jedna nie potrafi go zrozumieć. Tak, polubiła go, zdecydowanie go polubiła.
Westchnął, chwilę patrzył na oddalające się plecy dziewczynki, po czym nagle podjął decyzję. Dogonił ją, złapał za ramię i obrócił szybko w swoją stronę. To, co zrobił, dotarło do niego dopiero wtedy, gdy twarz Miariko znalazła się parę milimetrów od niego, a więc o wiele za blisko. Coś skręciło mu żołądek, gdy zobaczył, że oczy czarnowłosej niebezpiecznie błyszczą. Puścił ją, pozwolił swojej ręce opaść bezwładnie wzdłuż tułowia.
- Mi, – patrzył jej w oczy – nie chciałem. Ja naprawdę nie chciałem, żeby to tak wyszło. – wszystko to wyrzucił z siebie na jednym wydechu, przeklinając w duchu swoją nieporadność.
Słowa dobiegały do niej powoli, jakby musiały się wcześniej przedrzeć przez bardzo grubą zasłonę. Spijała ich znaczenie z narastającą falą szczęścia. Mimowolnie splotła swoje palce z jego dłonią, patrzyła w czarne oczy, w których już tak dawno nie widziała tego ciepła, którym teraz ją obdarzał. Nie rozumiała do końca, dlaczego to robi, ale nie musiała rozumieć.
- Ja… nie potrafię inaczej, Mi. Po prostu nie potrafię. Nie chciałem, żeby to wczoraj tak wyszło, nie chciałem, żeby na tej misji… To był odruch, ja naprawdę…
- Itaś – przerwała mu. Głos jej drżał, a w oczach błyszczały łzy, gdy zaczynała się histerycznie śmiać, równocześnie zarzucając mu ramiona na szyję. Jeszcze chwilę patrzyła na jego twarz, na której widać było ulgę i… szczęście? – Itaś – wtuliła głowę w jego ramię, pozwalając, żeby jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
Przez chwilę nie wiedział, co zrobić, po czym uśmiechnął się ciepło i objął ją jedną ręką, drugą pogładził po włosach, naśladując tym samym Shisuiego, który tak właśnie ją uspakajał na tej felernej misji, na której Itachi zabił tego chłopaka. Oparł czoło o jej głowę i westchnął cicho. Cieszył się. Cieszył się szalenie, tak, jak już dawno nie miał okazji. Powiedział jej co prawda tylko małą część tego, co powiedzieć chciał, ale to już coś. Już Miariko wie, że wcale nie zostawił jej samej, a to było najważniejsze. Reszta może spokojnie poczekać, aż znowu zaczną normalnie rozmawiać… i skończą trening.
***
Trzecia część egzaminu na chuunina właśnie się zaczęła. Shinobi z najróżniejszych stron zapełnili całą widownię, po bokach rozstawiono ANBU… Trzeci Hokage poprawia dłonią kapelusz, wydaje się nie słuchać sędziego, który odczytuje na głos zasady pojedynków. Poczuła, jak robi jej się niedobrze. Nie chodziło o wynik walki, była prawie pewna zwycięstwa, martwiło ją to, z kim przyszło jej walczyć. Kazunaro. Za jakie grzechy?! Och, poradzi sobie, może nawet zmieści się w czterech minutach, ale, na litość boską, dlaczego on? Wątpiła, czy ten głupek będzie w ogóle w stanie ją uderzyć i to ją najbardziej przerażało. Co ma zrobić?
- Co tam, Mia? – Shisui uśmiechnął się do niej wesoło i oparł się o barierkę. Zignorował Norie, która pomachała mu energicznie, równocześnie przyklejając się do ramienia chłopaka i paplając coś o wspólnym spacerze po egzaminie – Trema? - dał czarnowłosej lekkiego pstryczka w dłoń, co wywołało nikły uśmiech na jej twarzy
- Jeśli tak to nazywasz – westchnęła i ponownie wbiła wzrok w arenę, na którą właśnie wyszedł Itachi.
Czarnowłosy nie wyglądał na zbytnio przejętego sytuacją – nie rozejrzał się nawet dookoła, po prostu stał i czekał na znak, żeby rozpocząć walkę.
- To będzie krótki mecz – drugi Uchiha także patrzył na przyjaciela – Itachi rozwali go… zastanówmy się, może zajmie mu to trzy minuty?
Miariko westchnęła ciężko, tym samym przyznając mu rację - to będzie krótki mecz. Kimkolwiek jest ten ninja z Wioski Piasku, z pewnością przegra z Itachim. Widziała to w tym stoickim spokoju chłopaka.
Chyba sędzia też to zauważył, gdyż odsunął się tak szybko, jak to możliwe. Obcy ninja skoczył do przodu, rzucił trzy shurikeny w stronę czarnowłosego. Itachi uniknął dwóch, trzeci złapał bez problemu. Czekał. Jego przeciwnik najwyraźniej nie był zbyt inteligentny – powtórzył atak. Itachi westchnął, wydawał się liczyć na jakieś bardziej ciekawe rozwiązanie tej walki. Zniknął, by pojawić się tuż nad chłopakiem i silnym kopnięciem rzucić nim o ziemię. Przeciwnik podniósł się, ale czarnowłosy cisnął nim, bez większego problemu, w najbliższe drzewo. Stanął przed nim i dotknął kunaiem klatki piersiowej nieznajomego.
- Koniec – nie obejrzał się nawet na sędziego, spojrzał lekceważąco na pokonanego i zniknął, by pojawić się koło Miariko, której posłał nikły uśmiech – To było takie nudne…
- Mhm – Shisui przytaknął, po czym nachylił się do niego – Ale pewne osoby były pod wrażeniem… - jego wzrok powędrował w stronę zamaskowanych shinobi w długich, ciemnych płaszczach.
- Nie obchodzą mnie, póki co wystarczy mi problemów ze strażą, zresztą, nie mam jeszcze rangi chuunina, a ANBU to oddziały specjalne…
- Jak chcesz – starszy kuzyn wzruszył ramionami, znowu spojrzał na arenę.
Kazunaro wyrósł jak spod ziemi, by szturchnąć Miariko w ramię. Na jego ustach nie było widać nawet śladu uśmiechu, a twarz przypominała białą, porcelanową maskę.
- Chyba teraz nasza kolej, co?
Ocknęła się na dźwięk jego głosu i poczuła, jak nieprzyjemny dreszcz rozbiega się po jej karku.
- Taak… chyba tak – niepewnie się uśmiechnęła, rzucając ostatnie, rozpaczliwe spojrzenie na dwójkę czarnowłosych chłopaków. Odpowiedziały jej paskudne uśmieszki, zatytułowane „No, Miariko, skop mu tyłek przy wszystkich!”.
Szatyn stał nieruchomo, gdy dziewczyna powoli kierowała się w stronę schodów prowadzących na arenę. Gwałtownie wychylił się przez barierkę i pomachał do sędziego.
- Sensei! Rezygnuję, oddaję walkę walkowerem!
Na widowni zapadła cisza, wszyscy pozostali uczestnicy egzaminów wpatrywali się w niego z niedowierzaniem. Przecież miał szansę zdać, nie był słaby, więc dlaczego?
- Co? – dziewczyna wpatrywała się w niego dużymi, drżącymi oczyma – Ty żartujesz.
- Nie, dlaczego miałbym żartować? Dla ciebie to chyba istotne, a dla mnie… I tak bym przegrał, więc po co mam z tobą walczyć?
Milczała chwilę, po czym roześmiała się i mocno uścisnęła chłopaka.
- Dziękuję, Kaz, dziękuję…
Itachi zmarszczył brwi, Shisui także. Obaj byli ciekawi wyniku tej walki, tymczasem szatyn odebrał im tę przyjemność.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|